El Clasico Gradi
Mateusz Gradecki jest triumfatorem Challenge Tour i wielokrotnym mistrzem Polski.
W bogatej karierze golfowej występował niemal wszędzie. Teraz szykuje się do grudniowej batalii w Q-School Asian Tour. Jak to zwykle z Gradim - rozmowa toczyła się wartko.
Na początku tego sezonu miałeś operację kolana. Wszystko bardzo szybko się goiło. Obserwowałam to podczas Gradi Polish Open i Kram Junior Open, gdzie „Sport” był patronem medialnym, a ty pełniłeś rolę gospodarza. Trenowałeś głównie putting. Z zainteresowaniem podglądałam twoje sesje na greenie. Jak wspominasz tamten czas? Wtedy mówiłeś, że na Rosa Challenge Tour nie będziesz gotowy.
- Ciężko sobie powiedzieć, że będziesz gotowy szybciej niż to jest możliwe, a później być niezadowolonym, że to jednak idzie dłużej. Myślałem raczej odwrotnie – dam sobie czas, nie będę się spieszył i jeśli dzięki pracy pójdzie to szybciej, to będzie tylko bonus. Takie nastawienie gwarantowało spokój, który był bardzo pomocny w rehabilitacji. Dałem sobie chwile wypoczynku i resetu, jakich nie miałem od wielu lat.
Wróciłeś do gry wcześniej niż przewidywał plan. Po trzech miesiącach rehabilitacji zagrałeś tydzień przed Rosa Challenge Tour na Challenge Tour w Szwecji, zajmując tam solidne 24. miejsce. Jak ci się tam grało i jakie panowały nastroje.
- Przez cały turniej puttowałem bardzo dobrze, a to zawsze pomaga. Najwięcej zdarzyło się w ostatnim dniu. Zdecydowałem wtedy, że po pierwszych dniach solidnej - ale bez szału- gry, zmienię taktykę. Przeszedłem cuta, grając bezpiecznym fade’m, którym chciałem wybadać sytuację. Czułem jednak, że długoplanowo to nie jest to i w kolejnej rundzie zacząłem grać draw. To okazało się lepsze. W trudnych warunkach skleiłem bardzo dobrą rundę i zdecydowałem się iść tym tropem. Resztę turnieju grałem w podobny sposób, jednak gdzieś to nie grało.. Wynikowo ułożyło się to w czwartym starcie z rzędu, na Słowacji. Tam funkcjonowała długa gra i wszystko inne, grałem chyba najlepszego golfa w życiu. Szczególnie w rundzie finałowej, gdzie wiedziałem, że prowadzę w turnieju, będąc -5 po dziewięciu dołkach. Skończyłem wszystko eaglem na piętnastce i birdiem na osiemnastce. Wszystko super działało pod presją, więc powiedziałem sobie - gram dalej! A wcześniej planowałem, że zrobię sobie przerwę. Kontynuowałem więc grę, czując, że jestem w formie i fizycznie też daję radę. Sezon się już kończy, więc i tak tych szans nie będę miał dużo, może warto cisnąć dalej? Niestety, chyba przesadziłem, albo z ilością, albo z szybkością powrotu, bo pod koniec znowu zacząłem czuć ból. Skończyło się to powrotem do rehabilitacji. W sumie, po sześciu startach na Challenge Tour, Słowacji i Q-School, wróciłem do pracy nad ciałem. Po tygodniu pojechałem na krótkie wakacje, i teraz wróciłem znowu do treningów. Czuję się znowu dobrze.
Czy podczas Slovak Open rozmawiałeś z gospodarzem Rorym Sabbatinim – sześciokrotnym zwycięzcą na PGA Tour i srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich w Tokio?
- Tak, trochę pogadaliśmy. On zna się bardzo dobrze z Nickiem. Nick kiedyś caddiował Johnowi E. Morganowi na PGA Tour i wtedy grał też tam Rory. W tamtych czasach nie było tam zbyt wielu Europejczyków, więc wszyscy trzymali się razem. Pogadaliśmy chwilę, to bardziej były pytania typu, "co słychać", "gdzie teraz mieszkasz", "co robisz", "co ja robię".
Na Rosie jednym uderzeniem nie przeszedłeś cuta. Opisz emocje.
- Tak, to była trójka par 5. To wydarzyło się dość niefortunnie. Chciałem przebić ten bunkier, a trzeba zagrać tam prawie 280 metrów. Niestety złapałem końcówkę bunkra. Byłem blisko bandy, chciałem stamtąd grać sto metrów za rów. Piłka poleciała jakieś 80 i to kosztowało mnie bogeya na par 5, więc tak naprawdę straciłem tam dwa strzały. To jednak nie był tylko ten dołek. Drugiego dnia męczyłem się. Nie uderzałem czysto. Bardzo dobrze się ratowałem i to było cały czas granie na para. W końcu gdzieś musiało się to skończyć gorszym wynikiem na którymś z dołków. Niestety tak się stało.
Jaka była atmosfera turnieju?
- Turniej był na pewno bardzo dobrze odbierany przez graczy i organizatorów. Wszystko było zorganizowane bardzo profesjonalnie. Niestety pokazał on też gdzie jesteśmy, bo nikt z Polaków nie przeszedł cuta. OK, paru było blisko, ale to nie może być zadowalające w jakikolwiek sposób, kiedy mamy tylu reprezentantów.
Na Challenge Tour poczynałeś sobie w tym sezonie raczej ze zmiennym szczęściem. Przełomu nie było.
- Nie było kolorowo, przede wszystkim w grze ironami. Poza tym grałem całkiem dobrze. Dwa z trzech elementów były w porządku. Chipping i putting funkcjonowały dobrze, ale grałem kiepsko żelazami. To jest bardzo kosztowna część gry, która jeśli nie działa, jest źle. Na takim poziomie tak naprawdę nie można mieć żadnego elementu, który jest na kiepskim poziomie. Jakiś element może trochę odstawać, ale nie może być dużo gorszy, bo tego nie da się nadrobić. Kiedy gram dobrze, żelaza są moją mocną stroną. Kiedy ufam temu co robię i zamach jest tam gdzie chcę, wtedy żelaza są bardzo dobrą częścią mojej gry. I właśnie to była ta różnica na Słowacji. Tam trafiałem większość greenów. Wtedy cały czas jest szansa na birdie i wiem, że dużo z tego trafię.
Grałeś w tym roku Q-School DP World Tour i skończyło się na pierwszym etapie. Jak to wyglądało? Przeszkadzały też perturbacje pogodowe - to zdaje się było w czasie tych strasznych powodzi w Polsce. Wy chociaż mieliście to szczęście, że udało wam się skończyć wszystkie cztery rundy. Alejandro Pedryc, walczący w Danii nie miał tego szczęścia i tam turniej skończył się na trzech rundach.
- Tak, to było w tym samym czasie i prawie powódź była też we Francji, gdzie toczył się mój turniej. Całe cztery dni były mokre i ciągle przerywane. Wtedy częściej się rozgrzewałem niż wychodziłem na pole, które nie nadawało się do gry. Pojawiły się warunki, które wielu graczom dały większe szanse. Takie okoliczności wyrównują poziom gry. Ci co puttują lepiej na dobrych szybkich greenach, na pewno w takich ciężkich warunkach nie mają przewagi. Nie było łatwo, ja też nie grałem swojego najlepszego golfa i koniec końców nie przeszedłem dalej. Awansowali gracze z 21. miejsca, a ja byłem 43. W pewnym momencie może byłem nawet blisko tej linii, ale jednak się ie udało.
Powspominajmy dobre czasy. Zwycięstwo w Limpopo Championship w 2022 roku i niedługo potem dogrywka z Alejandro Del Reyem w Green Egg German Challenge - wtedy wydawało się, że masz niemal zaklepaną pełną kartę na DP World Tour w kolejnym sezonie. Jak czułeś się po tamtej dogrywce, czy też myślałeś, że już masz zaklepany awans?
- Nie myślałem tak. Finałowy turniej ligi jest tyle wart, że wszystko może się wydarzyć. Szczególnie, że startowałem na Majorce z dziewiętnastego miejsca, a dwudzieste przechodziło. Tam wszystko może się zmienić nawet o 5 miejsc. Jest szansa na wszystko: na wskoczenie do dziesiątki i wypadnięcie z dwudziestki. Jest dużo punktów do zarobienia, szczególnie jeśli skończysz w pierwszej piątce. Dawało to szanse wielu graczom z dalszej części rankingu. Czułem, że zrobiłem wystarczająco dużo, szczególnie grając dość równo w całym sezonie.
Skończyło się tak, a nie inaczej. Gdyby putting był lepszy to wszystko skończyłoby się dużo szybciej i nie trzeba by tego na koniec ratować. Z obu tych turniejów, które wspomniałaś, na pewno mam bardzo dobre wspomnienia. To już jest jednak przeszłość. Oczywiście można trochę na tym bazować, ale bardziej trzeba pracować nad tym co jest teraz. Fajnie jest wracać do tych wspomnień, ale to nic nie zmieni.
Tak, ale uważam, że to potrafi dać dobre nastawienie i wiedzę na co stać.
- No, tak. Wiem, że jestem w stanie grać na dobrym poziomie. To daje pewność. W golfie zdarza się, że niewiele trzeba by forma wróciła. Cały czas trzeba nad tym pracować i na pewno nie można się poddawać. W tych trudniejszych momentach trzeba samemu sobie to powtarzać. Czasami nie jest to proste i wydaje się wręcz, że jesteśmy dla siebie głównymi przeciwnikami, rywalami. Właśnie dlatego trzeba wspierać samego siebie i być swoim najlepszym przyjacielem. Trzeba budować siebie od wewnątrz. Bez tego nie da się wyjść z dołka.
rozmawiała: Kasia Nieciak
Gradi powalczy w grudniu w Q-School Asian Tour. Fot. archiwum zawodnika