Życie na wysokich obrotach
Rozmowa z Michałem Winiarskim, trenerem Aluronu CMC Warty Zawiercie i reprezentacji Niemiec
- Z perspektywy czasu do meczu podchodzę już trochę spokojniej. Ale taka decyzja, jak pokazanie czerwonej kartki w kluczowym momencie tie-breaka (przy stanie 5:8 Tobias Krick dostał czerwoną kartę i zamiast 6:8 zrobiło się 5:9), może wyprowadzić z równowagi i miała wpływ na grę. Aczkolwiek arbiter jest częścią widowiska i jemu też zdarzają się pomyłki.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że gramy z gospodarzami, że będzie bardzo trudno. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że czerwona kartka dla naszego zawodnika w kluczowym momencie była mi obojętna, bo tak nie było. Ale to nie przez sędziego i jego decyzje przegraliśmy. Po prostu to my nie wykorzystaliśmy szansy. Pomyłka arbitra to tylko strata jednego punktu. Tymczasem sami czasami psujemy pięć, siedem, a nawet więcej zagrywek w secie, a to są błędy, na które mamy wpływ. Dlatego tak ważne jest, by skupiać się na sobie. Oczywiście byłoby super, gdyby sędzia był nieomylny, ale on, jak każdy z nas, jest człowiekiem i też zdarzają mu się pomyłki.
Nie upatruję wroga w arbitrze. Po prostu szkoda... Z drugiej strony Francuzi naprawdę grali bardzo dobrze. A Mokry? Cóż, po tej czerwonej kartce pozostał jeszcze większy niedosyt.
Ale jego decyzja być może odebrała wam szansę na olimpijski medal? Trudno przejść obok niej bez zastrzeżeń.
- Zgoda i dlatego ta porażka tak mocno boli. Ale co mogę zrobić? Najgorsze, że „czerwień” zobaczył gracz (Tobias Krick – przyp. red.), który był najmniej agresywny na parkiecie. To bardzo spokojny człowiek. Taka dobra dusza. Nie zrobił nic takiego, by zasłużyć na karę. Po prostu sędzia nie wytrzymał ciśnienia tego spotkania.
Bardziej skupiłbym się jednak nie na czerwonej kartce, lecz zasadach, jakie miały obowiązywać podczas turnieju. Przed zawodami przestrzegano nas, by uważać na „kiwki”. Każde takie zagranie grane zza głowy czy pchanie piłki miały być odgwizdywane. To samo powtórzono nam tuż przed meczem z Francją. I co, my gramy dwie „kiwki” w całym meczu, z czego jedną nam odgwizdano jako nieprawidłową. Francuzom takich piłek, które były kontrowersyjne, naliczyłem z osiem czy dziewięć i nie było ani jednej reakcji arbitra. Dlatego po co było wprowadzanie nowych zasad na turnieju?
W turnieju olimpijskim byliście najbliżej ogrania Francuzów. Wygraliście dwa pierwsze sety, a potem coś się w waszej grze zacięło. Co było przyczyną?
- Po prostu rywale zaczęli grać lepiej. Bardziej odważnie i cały czas wywierali na nas presję. Po drugim secie nie mieli nic do stracenia i postawili wszystko na jedną kartę. My natomiast nie potrafiliśmy odpowiedzieć. Do tego kilka spornych sytuacji i dużo nerwów.
Jak przyjęto wasz paryski występ w Niemczech?
- Bardzo dobrze. Ostatnie dwa lata sprawiły - bo w ubiegłym roku po świetnej grze wygraliśmy turniej kwalifikacyjny do igrzysk - że Niemcy przypomnieli sobie o siatkówce. Ta dyscyplina zaczyna wychodzić z cienia. Przed rokiem osiągnęliśmy coś wspaniałego w Rio de Janeiro, w którym wywalczyliśmy awans na igrzyska, grając kapitalny turniej. Wygraliśmy go, choć mierzyliśmy się z Włochami i Brazylią. To był sygnał, że praca, jaką wykonujemy, zaprocentowała i zrobiliśmy krok do przodu. Wtedy pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie wygrywać ze wszystkimi, również z tymi najlepszymi.
W Paryżu potwierdziliśmy naszą klasę. Nasza grupa była chyba najtrudniejsza, a mało brakowało, byśmy wyszli z niej z pierwszego miejsca. Patrząc na statystyki i analizy, nasz zespół w większości elementów był w pierwszej trójce. To świadczy, że nasz poziom był wysoki. Z tego jestem najbardziej zadowolony, bo należy pamiętać z jakiego pułapu startowaliśmy. Gdy zaczynaliśmy pracę z reprezentację Niemiec, mało kto przypuszczał, że w ogóle zagramy na igrzyskach olimpijskich. Tymczasem byliśmy bardzo blisko, aby zrobić coś więcej i znaleźć się w gronie czterech najlepszych ekip w Paryżu. Niestety, nie udało się. Ale po czasie, na spokojnie, możemy powiedzieć,że jest dużo pozytywów.
Jak zostaje się trenerem reprezentacji Niemiec?
- Wydarzyło się to bardzo szybko. W Treflu Gdańsk pracowałem z trzema Niemcami i być może oni zasugerowali tamtejszej federacji moją osobę. Najpierw był telefon z tamtejszej federacji, potem do Gdańska przyjechali działacze na rozmowy. I po prostu dogadaliśmy się.
Dalej będzie pan prowadził kadrę naszych zachodnich sąsiadów?
- Jeszcze nie wiem. Rozmowy trwają. Federacja złożyła mi propozycję na kolejny cykl olimpijski, ale ja jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji. Choć pracowało mi się naprawdę dobrze z federacją i zawodnikami. Przez ostatnie trzy lata pracowałem na wysokich obrotach. Nasza liga jest bardzo wymagająca, do tego turnieje reprezentacyjne. Przez cały rok gra się na okrągło i cały czas jest się na wysokim poziomie emocji. Kiedyś trzeba powiedzieć stop. To jest świetne, ale dla kogoś, kto jest sam. Ja natomiast mam rodzinę, z którą chcę spędzać czas. Brakuje mi czasu z żoną i dziećmi.
To może czas na pracę z Biało-czerwonymi. Były choćby niezobowiązujące rozmowy z naszymi działaczami?
- Nie, nie było. Nikola jest moim bardzo dobrym kolegą, z którym graliśmy w jednym zespole. Odkąd został trenerem, reprezentacja osiąga świetne wyniki, dlatego po co miałaby być zmiana.
Maksyma Michała Winiarskiego?
- Przede wszystkim nie jestem do końca zwolennikiem teorii: gramy brzydko, ale wygrywamy. Lubię się cieszyć grą. Oczywiście nie jest to możliwe zawsze, ale chcę, aby siatkówka wywoływała pozytywną energię. Gdy gra się dobrze, wówczas jest większe prawdopodobieństwo zwycięstwa. To jest moja maksyma i staram się ją przekazać chłopakom. Trzeba jednak pamiętać, że nawet grając najlepszą siatkówkę, będąc w superformie może zdarzyć się przegrana. To jest tylko sport. Rywale też przecież mogą być w takiej samej dyspozycji i mogą mieć lepszych zawodników niż my. Często też atmosfera panująca na trybunach robi szaloną różnicę. Przykład? Ile razy dzięki wsparciu fanów Aluron CMC Warta wygrywał spotkania, choć wydawało się, że nie jest w stanie się podnieść! Zawsze jednak, i obojętnie, czy przegrywasz, czy wygrywasz, powinien przyświecać jeden cel: rozwój.
Która porażka była trudniejsza do przeżycia, ubiegłoroczny finał mistrzostw Polski z Jastrzębskim Węglem czy jednak olimpijski ćwierćfinał z Francją?
- Każda przegrana boli. Wtedy są nieprzespane noce. Emocje buzują... Analizuje się, co można było zrobić lepiej, czy dokonałem dobrych zmian, jak zagraliśmy jako zespół... To były trudne momenty, ale po pewnym czasie trzeba wrócić do świata żywych i zabrać się za pracę. Z drugiej strony, takie momenty pchają nas do przodu, by dalej się rozwijać i doskonalić. Zwycięstwa potrafią uśpić, zgubić czujność, zakryć mankamenty zespołu, natomiast porażki dają impuls do pracy. Mogą wzmocnić zespół i zaprocentować w najważniejszym momencie.
Trudniej jest pogodzić się z przegraną jako trener czy zawodnik?
- Zdecydowanie jako trener. Teraz czuję odpowiedzialność za całą grupę, za to jak pracowaliśmy.
Przez wiele lat grał pan z powodzeniem w siatkówkę. Kiedy zapadła decyzja, by po zakończeniu kariery stanąć po drugiej stronie i zostać trenerem?
- Będąc jeszcze zawodnikiem, czułem, że zawód trenera to jest to, co sprawi mi wielką przyjemność. Prawda jest jednak taka, że nie wiedziałem, iż nastąpi to aż tak szybko. Kocham siatkówkę i chciałem grać jak najdłużej. Niestety, przegrałem ze zdrowiem. Już pierwsza operacja dolnej części kręgosłupa, którą przeszedłem po mistrzostwach świata w 2014 roku, była bardzo ciężka. Pozwoliła mi jednak wrócić na parkiet. Po roku grania znów musiałem poddać się operacji kręgosłupa, tym razem odcinka szyjnego. Wszczepiono mi kolejny implant. Tym razem jednak powrotu do grania już nie było. Miałem 33 lata i przede mną było jeszcze kilka lat występów. Pomyślałem: czyżbym miał zakończyć siatkarska przygodę? Będąc kontuzjowanym obserwowałem z boku poczynania kolegów. Lubiłem je analizować i wyciągać wnioski. Rozmawiałem z trenerami i przekazywałem im swoje uwagi.
Szybko skończyłem grę, co pozwoliło mi szybciej wejść w ten zawód. A potem się potoczyło. Z roku na rok nabieram doświadczenia, co nie zmienia faktu, że nawet najbardziej doświadczeni szkoleniowcy czasami nie potrafią osiągnąć sukcesu. Nie ma recepty na sukces. Należy ciężko pracować i się rozwijać.
Pan jest jednak przykładem, że sukces może przyjść bardzo szybko. Już w pierwszej swojej samodzielnej pracy zbudował pan mocny team w Gdańsku?
- Bo miałem szczęście, że w Skrze Bełchatów zaczynałem jako asystent Roberto Piazzy. Był znakomitym nauczycielem. Jesteśmy przyjaciółmi i często ze sobą rozmawiamy, wymieniając się spostrzeżeniami. Czasem jeden drugiemu coś doradzi. Praca z Piazzą dała mi ogromną wiedzę, to tak jakbym w dwa lata skończył najlepszy uniwersytet. Byłem przyjmującym i wiedziałem jak się zachowywać na tej pozycji, bo robiłem to każdego dnia. Nigdy nie widziałem natomiast indywidualnej pracy z rozgrywającymi, środkowymi czy atakującymi. Nic nie wiedziałem też o systemach grania, odpowiedzialności, itp. Gdy zacząłem pracować jako trener każdego dnia poznawałem coś nowego. A przecież tyle lat grałem i wydawało mi się, że siatkówkę znam na wylot. Gdy przeszedłem na drugą stronę, doszedłem do wniosku, że mało wiem. Dlatego teraz nie oceniam pracy innych szkoleniowców. Gdy nie pracujesz z zespołem, nie znasz dynamiki grupy, co się w niej dzieje, jakie panują relacje... to może ocenić tylko osoba będąca w środku. Niektóre decyzje trenera mogą wydawać się nam niezrozumiałe, ale to on wie jak reagować. To praca na żywym organizmie.
Jest pan trenerem już kilka lat. Tak sobie pan wyobrażał ten zawód?
- Miałem wielkie szczęście, bo zostałem asystentem w klubie, którym grałem pół życia. W dwa lata poznawałem tajniki prowadzenia treningu, dobierania obciążeń, uczyłem się przygotowań do sezonu. Gdy jesteś siatkarzem niby to wiesz, ale jesteś kierowany przez trenera. Gdy zostajesz trenerem, to ty kierujesz poczynaniami zawodników. I tak, to mi odpowiada.
Największe zaskoczenie w pracy trenera?
- Gdy zostajesz szkoleniowcem zdajesz sobie sprawę, że masz czternastu zawodników, za których jesteś odpowiedzialny i z których musisz zrobić drużynę. Dlatego tak ważne jest przy tworzeniu zespołu patrzenie na charaktery poszczególnych graczy. Gdy byłem zawodnikiem nie zdawałem sobie z tego sprawy.
W reprezentacji Niemiec ma pan w zespole zawodnika o mocnym charakterze, Georga Grozera. Trudno było nad nim zapanować?
- On ma wielkie serce do siatkówki i - pomagając sobie piłkarskim żargonem - ciąg na bramkę. Kiedy wchodzi na boisko, daje z siebie wszystko. Z takimi zawodnikami nigdy nie ma problemu.
Jak się buduje mentalność drużyny?
- Staram się przekonać zawodników, że do osiągnięcia sukcesu każdy jest potrzebny. Nieważne, czy jest się rezerwowym, czy czołowym zawodnikiem. W pewnym momencie zagranie tego rezerwowego może decydować o zwycięstwie. Zawsze będę powtarzał: im bardziej są zaangażowani zawodnicy, którzy mają mniejsze możliwości grania na boisku, tym lepiej rozwija się zespół.
Przed odejściem do Trefla Gdańsk Skra próbowała pana zatrzymać?
- Z bełchatowskiego klubu nie wyszła żadna inicjatywa, bym zastąpił Roberta Piazzę. Na jego miejsce przyszedł wtedy Mieszko Gogol. Ja natomiast dostałem propozycję poprowadzenia Trefla Gdańsk. Czułem się już pewnie w zawodzie, byłem przekonany, że jestem odpowiednio przygotowany do prowadzenia zespołu i podjąłem wyzwanie.
Podczas meczu sprawia pan wrażenie bardzo opanowanego. To cecha charakteru, czy wyuczone zachowanie?
- Nie wiem. Może dojrzałem jako trener do takiego zachowania. Staram się być skupiony na grze i podejmować jak najlepsze decyzje, podpowiadać zawodnikom, reagować na wydarzenia na parkiecie, dokonywać trafnych zmian. Nerwy nie pomagają w podejmowaniu racjonalnych decyzji. Uważam, że na krzyki i nerwy jest czas na treningu, kiedy presja jest mniejsza, podczas meczu wszyscy jesteśmy razem.
Czym różni się praca w reprezentacji od tej w klubie.
- W klubie jest łatwiej, bo wszyscy są na miejscu. Przede wszystkim cały czas masz kontakt z rodziną. Powiem ze swojej strony: mam rodzinę, żonę, dwóch synów, których bardzo kocham. Wyjeżdżając na kadrę opuszczam ich na kilka miesięcy. Bardzo mi wtedy ich brakuje. Brakuje też domu, miejsca, w którym mogę się zdystansować, odciąć od obowiązków. Z drugiej strony, zgrupowanie daje większe możliwości poznania chłopaków, można wówczas złapać z nimi lepszy kontakt.
Zawód trenera to ciągły stres. Ma pan sposoby, by sobie z nim poradzić?
- Nie jest to łatwe. Nieprzespane noce, choć jest się w domu ciągła nieobecność, bo myśli krążą wokół siatkówki. W mojej pracy trenerskiej najgorsze były pierwsze trzy lata, bo każdy wynik brałem bardzo do siebie. Byłem przekonany, że każda sytuacja zależy ode mnie. Oczywiście teraz też przeżywam każdy mecz, staram się do niego jak najlepiej przygotować drużynę, ale wiem, że mimo zrobienia wszystkiego jak najlepiej, można przegrać. Staram się też ruszać, wykonywać ćwiczenia oddechowe, medytuję. To pomaga.
Ale po tylu latach chyba przyzwyczaiłem się do stresu i już go nie odczuwam tak, jak wcześniej. Rodzina też łagodzi obyczaje, ale wiem, że mój stres odbija się na niej. Zwłaszcza pierwszy rok pracy w Zawierciu był bardo trudny, bo mamy dom w Bełchatowie i dojeżdżałem do Zawiercia. Dzieci widziałem, gdy wychodziły do szkoły, a gdy wracałem już były w łóżkach. Teraz jest lepiej, bo przenieśliśmy się do Zawiercia. Jeśli ktoś ceni życie rodzinne, jak ja, to jest to dobre miejsce do mieszkania. Gdy wracam do domu staram się już nie być trenerem, ale przede wszystkim mężem i ojcem.
Odnosił pan sukcesy jako zawodnik i teraz w roli trenera. Brakuje tylko jednego - olimpijskiego medalu. Za każdym razem pana nadzieje kończyły na ćwierćfinale. Co w nim jest, że tak trudno go wygrać?
- Nie potrafię odpowiedzieć, choć jako zawodnik byłem na dwóch olimpiadach. Dlaczego Real lub Barcelona co roku nie wygrywają Ligi Mistrzów? Na sukces składa się tak dużo małych rzeczy.. Do tego oczywiście potrzebny jest jeszcze łut szczęścia. Ale dlatego sport jest taki piękny, bo nawet najlepsze zespoły mogą przegrać z teoretycznie słabszymi.
Co cechuje najlepszych zawodników i trenerów?
- Powinienem powiedzieć wynik, ale tak nie jest. Nie każdy bowiem pracuje czy gra w topowym zespole, co nie znaczy, że jest słaby. Myślę, że głód wygrywania i rozwijania się. Życie teraźniejszością a nie przeszłością. Jeśli tego nie ma, wtedy należy dać sobie spokój lub zrobić przerwę.
Dobry trener to ten, który rozwija zawodników indywidualnie. Stawiam sobie właśnie taki cel, bo jeżeli każdy z moich podopiecznych zrobi postęp to i drużyna też go robi, i ja jestem zadowolony.
Ile miał pan czasu na odpoczynek po igrzyskach olimpijskich?
- W tym roku miałem dłuższy urlop, bo trwał całe... pięć dni. Wróciłem pozytywnie nakręcony i teraz poświęcam się pracy w Zawierciu.
Cele na sezon?
- Za każdym razem takie same. Po prostu chcemy osiągnąć jak najwięcej. Moja dewiza jest jest jednak inna: musimy się skupić na codziennej pracy. By dotrzeć do celu, najważniejszy jest pierwszy krok, a dopiero potem kolejny. Teraz na naszej drodze jest Bogdanka LUK Lublin, z którą zaczynamy ligowe zmagania. Teraz o niej myślimy.
Rozmawiali Michał Micor Włodzimierz Sowiński
Michał WINIARSKI – ur. 28.09.1983 r. w Bydgoszczy; żonaty (Dagmara); dwóch synów: Oliwier 28 listopada skończy 18 lat i jest rozgrywającym z Eco-Team AZS Stoelzle Częstochowa zdobył mistrzostwo Polski w tym roku oraz Antoni (10 lat). Kariera klubowa: AZS Częstochowa (2002-2005), BOT Skra Bełchatów (2005-2006), Itas Diatec Trentino (2006-2009), PGE Skra Bełchatów (2009-2013), Fakieł Nowy Urengoj (2013-2014), PGE Skra Bełchatów (2014-2017). Sukcesy klubowe: 3xmistrzostwo Polski (2006, 2010, 2011), trzy medale srebrne i cztery brązowe; 4xPuchar Polski, 2xSuperpuchar; mistrzostwo Włoch (2008), wicemistrzostwo (2009); Puchar Europy (2009); 2xklubowe wicemistrzostwo świata (2009 i 2010). Kariera reprezentacyjna: reprezentacja kadetów (2001), juniorów (2002-2003); seniorów (2004-2014) – 240 występów. Sukcesy reprezentacyjne: mistrzostwo świata juniorów (2003) i seniorów (2014); wicemistrzostwo świata (2006); wicemistrzostwo Puchar Świata (2011). Szereg nagród indywidualnych ligowych oraz turniejach międzynarodowych m.in. najlepszy przyjmujący IO w Pekinie. Kariera trenerska: PGE Skra Bełchatów (2017-2019, II trener), I trener Trefl Gdańsk (2019-2022), Aluron CMC Warta Zawiercie (2022-???). Reprezentacja Niemiec (2022-???). Sukcesy: wicemistrzostwo Polski oraz Pucharu Polski z Aluronem CMC Wartą Zawiercie (2024); z reprezentacją Niemiec awans do turnieju igrzysk olimpijskich oraz 5. miejsce w Paryżu.