Sport

Zwyciężyli na widowni

Betis nie zdołał zdobyć swojego pierwszego europejskiego trofeum, ale kibicowsko zdecydowanie wygrał rywalizację z Chelsea.

Piłkarze Betisu mają za co dziękować swoim kibicom. Fot. Jakub Kaczmarczyk / PAP

Michał Zichlarz z Wrocławia

Nie chodzi o rywalizację na pięści, bo niestety podczas konfrontacji Hiszpanów z Anglikami we Wrocławiu, dokąd zjechało 70 tysięcy kibiców z całego kontynentu, burd nie brakowało…

Byli niesamowici

Zatrzymano 38 najbardziej rozrabiających, 18 osób trafiło do policyjnego aresztu. W sumie, patrząc na to, co działo się na rynku we Wrocławiu, to nic dziwnego, że tak się stało. I jedni, i drudzy pochłaniali olbrzymie ilości alkoholu, a przebywali obok siebie w dużych grupach. Na kilka godzin przed meczem, około 16, na rynku pojawiło się mnóstwo policji, służb porządkowych, żeby nie doszło do jeszcze poważniejszych scysji. Być może to był błąd, że jedni i drudzy rezydowali obok siebie.

Dwa lata temu na finale Ligi Konferencji w Pradze kibice innego londyńskiego klubu, West Hamu, rezydowali na Starym Mieście, a ci z Fiorentiny w innej jego części. Teraz miało być podobnie, bo punkt zborny dla fanów The Blues wyznaczono przy stadionie Parasola Wrocław przy ulicy Lotniczej, ale tam mało kto był. Całość przeniosła się bawić do centrum, stąd potem problemy.

Wracając do kibiców Betisu, to przyleciało ich, jak sami nam mówili, około 20 tysięcy. Część leciała specjalnymi czarterami, inni wybrali tańsze opcje z lotami z Malagi do Polski przez Mediolan, a nawet przez... Oslo. Wśród prawie 40 tysięcy kibiców na wrocławskim stadionie zdecydowaną większość stanowili fani jedenastki z Andaluzji. Siedzieli nie tylko na swoim sektorze za jedną z bramek (każdy z klubów dostał po 12,5 tysięcy biletów), ale byli porozrzucani po całym obiekcie, często sąsiadując z sympatykami The Blues. Stworzyli niesamowitą atmosferę, dopingując żywiołowo przez pełne 90 minut, choć w drugiej połowie Los Verdiblancos musieli uznać wyższość rywala z Premier League.

Dziesiątki tysięcy kibiców Zielono-Białych były na trybunach w samym Wrocławiu, a ponad 50 tysięcy oglądało finał Ligi Konferencji w oddalonym o prawie 2,5 tysiąca kilometrów od stolicy Dolnego Śląska Estadio Benito Villamarin w Sewilli. Przyszli tam oglądać wszystko wspólnie na wielkich telebimach! To coś nieprawdopodobnego, na co także zwrócił uwagę Manuel Pellegrini, twórca sukcesów Los Verdiblancos – finalisty tegorocznej edycji LK i szóstego zespołu La Liga, co daje przepustkę do gry w fazie grupowej Ligi Europy w nowym sezonie 2025/26.

Kibice byli niesamowici, podczas meczu i nawet po nim. To boli nas najbardziej, że nie daliśmy im tego tytułu. Piłkarze są załamani. Dzisiejsze kontuzje naprawdę sprawiły nam problemy. Grając z tak potężną drużyną jak Chelsea, to zawsze będzie mieć wpływ – komentował późno w nocy po środowym finale trener z Chile.

Krok do przodu

Faktycznie, kontuzje to coś, z czym Betis przegrał z Chelsea 1:4. Z powodu urazu ledwie kilka końcowych minut na boisku spędził gwiazdor Realu Betis Giovani Lo Celso. Z powodu kontuzji zaraz na początku drugiej połowy murawę musiał opuścić do tego momentu jeden z najlepszych, Marokańczyk Ez Abde – strzelec gola na 1:0 do przerwy dla Hiszpanów.

Nie mogliśmy utrzymać tego, co zrobiliśmy w pierwszej części. Sprawialiśmy im problemy przez Abde, ale skręcił staw skokowy i musieliśmy go zastąpić. Mimo to powinniśmy być dumni z tego, jak graliśmy, a reszta to... piłka nożna. Zagraliśmy świetną pierwszą połowę. Szybko strzeliliśmy gola, mieliśmy jeszcze kilka klarownych okazji, ale w drugiej dotknęły nas kontuzje i nie mogliśmy już bardziej zaszkodzić Chelsea. A oni zaczęli szkodzić nam. W drugiej połowie byli lepsi i zdobyli bramki, które dały im zwycięstwo – komentował Pellegroni, na koniec dodając jeszcze:  Sezon, w którym zakwalifikowaliśmy się do Europy i dotarliśmy do finału LK, to krok naprzód i jestem pewien, że kibice się ze mną zgodzą.