Sport

Zwycięska siła woli

Niebiescy dwa razy odrabiali straty w Płocku i już dopisywali sobie trzeci z rzędu wyjazdowy punkt na boisku faworyta, gdy stało się nieszczęście.

Fot. Artur Kraszewski/Pressfocus.pl Andrias Edmundsson otwiera worek z bramkami.

Wiślacy ostatnio ponieśli pierwszą porażkę w sezonie z Termaliką w Niecieczy. Ruch przyjechał z tymczasowym szkoleniowcem, tuż po zwolnieniu trenera Janusza Niedźwiedzia. Oba zespoły więc miały szczególne powody do udowodnienia w poniedziałkowy wieczór w Płocku swych racji. Oba są nadal twardymi kandydatami do awansu, choć sytuacja płocczan w tabeli jest dużo lepsza niż chorzowian.

Rozpoczęło się od urazów, bo na rozgrzewce kontuzji doznał Nastić i w wyjściowej jedenastce zastąpił go Misiak, a Łaski przebywał na murawie tylko 10 minut, w jego miejsce pojawił się Szwoch. I właśnie były zawodnik gospodarzy – dlatego nie cieszył się po bramce - doprowadził w 33 minucie do wyrównania ładnym strzałem z 20 metrów, a piłka po drodze jeszcze prześlizgnęła się po blond czuprynie Edmundssona i zaskoczyła Gostomskiego. Co ciekawe pechowiec z Wysp Owczych kilkanaście minut wcześniej wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie, dobijając piłkę po główce Sekulskiego i wybiciu pod jego nogi piłki przez Turka.

Opis ciekawych momentów drugiej połowy można by tak naprawdę zacząć od ostrego uderzenia nad bramką Kuna w 57 minucie. Potem nic się nie działo aż do 70 minuty. Wtedy na strzał z narożnika pola karnego zdecydował się Hiszpański, piłka otarła się o interweniującego Karsińskiego i po rykoszecie przelobowała Tura. I znów gospodarze długo nie nacieszyli się prowadzeniem, bo piłka trafiła w rękę Tomczyka we własnym polu karnym, a sędzia Karol Arys po analizie VAR uznał, że Ruchowi należy się rzut karny. "Jedenastkę" na bramkę zamienił Szczepan. Płocczanie po stracie gola jeszcze bardziej podkręcili tempo, a ich bohaterem mógł zostać Edmundsson, którego strzał z bliska w 86 minucie świetnie wyłapał słoweński bramkarz Ruchu. W doliczonym czasie Turk nogami wybronił jeszcze uderzenie z bliska Kocyły, ale za moment już był bezradny. Kocyła jeszcze raz strzelał „siłą woli”, piłka trafiła w nogi Szymańskiego, Sadlok złamał linię spalonego, a samotny na piątym metrze Krawczyk bez problemów wpakował po raz trzeci piłkę do siatki „Niebieskich”.

Zbigniew Cieńciała