Żużlowa wojna o „dzikusy”

Polski Związek Motorowy przymierza się do ostrej odpowiedzi na skandaliczny wybór „dzikich kart” na przyszłoroczny cykl Grand Prix.

Patryk Dudek nie znalazł się na liście zawodników, którzy „zasłużyli” na „dziką kartę”. Fot. Sławomir Kowalski/PressFocus

Żużlowy świat może poważnie odczuć skutki decyzji FIM o przyznaniu „dzikich kart” w cyklu Grand Prix dla Mikkela Michelsena, Jasona Doyle’a, Jana Kvecha oraz Kaia Huckenbecka. Szczególnie szokujący jest wybór organizatorów mistrzostw świata w przypadku dwóch ostatnich wymienionych. W zakończonym niedawno sezonie co prawda byli stałymi uczestnikami cyklu, ale nie mieścili się w czołówce. Z kolei Michelsen i Doyle stracili sporą część rywalizacji z uwagi na kontuzje, więc akurat w ich przypadku „dzika karta” ma uzasadnienie (w poprzednich latach władze GP także przyznawały „dzikusy” dla szybkich, ale kontuzjowanych zawodników). Szansa dla Kvecha i Huckenbecka na pierwszy rzut oka ma charakter zarobkowy. Grand Prix chce dotrzeć do jak największej liczby widzów, więc poszerza swoje horyzonty poprzez dodanie do stawki uczestników z Niemiec i Czech. Z drugiej strony, Doyle będzie czwartym (!) Australijczykiem w stawce.

Prawda jest taka, że przy wyborze zawodników do starcia o mistrzostwo świata głównym kryterium powinien być poziom zawodnika. Z tego powodu brakuje choćby jednej „dzikiej karty” dla Polaka (Patryka Dudka lub Macieja Janowskiego) i dodatkowo dla trzeciego najlepszego zawodnika ekstraligi z minionego sezonu, czyli Leona Madsena. Duńczyk, podobnie jak Doyle i Michelsen, stracił szansę na dostanie się do TOP 6 z uwagi na kontuzję. W rozmowie z portalem „dr.dk” przekazał, że jest zawiedziony decyzją GP. – Jestem rozczarowany, bo nie podano mi pomocnej dłoni. Przez lata prezentowałem wysoki i stabilny poziom. Pokazałem, że należę do grupy najlepszych zawodników. Przecież nie wypadłem z cyklu dlatego, że nie potrafię jeździć. To wstyd dla tego sportu, że o tytuł mistrza świata nie walczą najlepsi – przekazał Madsen, nie gryząc się w język.

Mocno niezadowoleni są także Polacy, tym bardziej że w najbliższym sezonie najlepsi zawodnicy na świecie trzykrotnie będą ścigać się na naszych rodzimych arenach. Co więcej, cykl Speedway of Nations (organizowany przez ten sam organ co GP) odbędzie się w Toruniu. Brak „dzikusów” dla Polaków w Polskim Związku Motorowym odebrany został jako atak. W cyklu stałymi uczestnikami będą tylko Bartosz Zmarzlik oraz Dominik Kubera. To może oznaczać, że polskie stadiony mogą nie zostać w pełni zapełnione podczas zmagań w następnym roku. Dlatego PZM ma zamiar twardo odpowiedzieć.

Nie da się ukryć, że Polska odgrywa ogromną rolę w światowym żużlu. Pod względem zainteresowania dyscypliną nasz kraj nie ma sobie równych. PGE Ekstraliga jest najważniejszą ligą żużlową na świecie, która płaci zawodnikom nieporównywalnie więcej od pozostałych lig w Europie. Tym samym PZM ma możliwości… ukarania FIM za decyzje podjęte w sprawie „dzikich kart”. Portal „WP SportoweFakty” informuje, że jednym z pomysłów na utarcie nosa ekipie zarządzającej GP będzie limit jednego zawodnika z cyklu mistrzostw świata w drużynach z ekstraligi od sezonu 2026. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to narzędzie, które może także wyrządzić krzywdę atakującemu. Jednak to ekstraliga jest na wygranej pozycji, ponieważ to jej kluby płacą zawodnikom miliony złotych. W lidze zawodnicy mogą zarobić znacznie więcej niż w cyklu GP. Dlatego z całą pewnością duża część zawodników, którzy znaleźliby się na liście GP, zrezygnowaliby z udziału w zmaganiach, chcąc dalej ścigać się za dobre pieniądze w polskiej lidze. Takie rozwiązanie na pewno mocno by zabolało władze FIM.

Kacper Janoszka