Złote fochy
WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok
Real zbojkotował galę Złotej Piłki, dając wyraz przedszkolnej frustracji i błaźniąc się przed światem po raz drugi w ciągu kilku dni. Najpierw bowiem został zlany w swojej świątyni przez odwiecznego wroga, przegrywając El Clasico, najważniejszy mecz ligowy świata aż 0:4. Robert Lewandowski znowu zadziwił świat i dopisał do listy spełnionych marzeń także dublet i tytuł MVP w najsłynniejszym klasyku świata.
Wygrać mecz na stadionie rywala to sukces, ale w takim starciu to nie wystarczy – w meczach rywali odwiecznych chodzi o to, żeby przeciwnika przed jego własną publicznością upokorzyć, odrzeć ze złudzeń, wyleczyć z marzeń, zdemolować i pozamiatać. Nowoczesna historia zmagań Realu z Barceloną pamięta wiele takich momentów: w 2009 Barca Guardioli rozbiła Real na Santiago Bernabeu 6:2 (po dwa gole strzelili wtedy Messi i Henry), jesienią 2015 Blaugrana już pod wodzą Luisa Enrique pokonała Real 4:0, dubletem tym razem popisał się Luis Suarez, a w marcu 2022 obecny coach Królewskich, Carlo Ancelotti zaznał czterobramkowych batów w klasyku po raz pierwszy, dla Barcelony Xaviego dwa razy trafił wtedy najszybszy piłkarz świata, Gabończyk Aubameyang. A teraz do galerii sław dołączył nasz „Lewy”, ładując dwa gole w ciągu trzech minut, choć jednak należy zganić go za to, że nie wpakował kolejnych dwóch goli, marnując w niezrozumiały sposób dwie setki. Wyręczyli go genialni koledzy – nagrodzony na paryskiej gali Kopa Trophy dla najlepszego młodzieżowca globu Lamin Yamal oraz będący tej jesieni u szczytu formy Brazylijczyk Rafinha.
Co ciekawe, przez niemal godzinę nic nie wskazywało na takie rozstrzelanie, bo Barcelona frustrowała rywali nade wszystko serią perfekcyjnych pułapek ofsajdowych, przy czym wydawało się, że to trochę rosyjska ruletka i za którymś razem w końcu gospodarze trafią. Nawet kiedy jednak strzelali ze spalonych, nie dawał się pokonać Inaki Pena, który najwyraźniej zmobilizowany przybyciem do klubu Wojciecha Szczęsnego w ostatnich meczach broni bezbłędnie, wybornie, transowo. Nasz golkiper będzie musiał cierpliwie poczekać na ławce, aż zwolni się (o ile się zwolni) miejsce w pierwszym składzie, chociaż może przeciw słabszym rywalom pucharowym Hansi Flick da Polakowi zagrać.
Barcelona jest w kosmicznej formie, zdaje się być drużyną kompletną i potwierdza to w konfrontacjach z największymi – kilka dni przed wizytą w Madrycie sponiewierała Bayern Monachium, do wyniku 4:1 przyczynił się także nasz narodowy supersnajper, ale królem boiska tym razem okazał się autor trzech trafień, młody Raphinha (czyli Raphael Dias Belloli, 27-latek, nie mylić ze starym Rafinhą, dobiegającym czterdziestki w lidze brazylijskiej, wieloletnim mistrzem Niemiec z Bayernem – takie to wyrafinhowane różnice). Paczka Flicka zadziwia jak najlepsze drużyny barcelońskie w XX wieku, te Rijkaarda i Guardioli, które stworzyły i udoskonaliły sławetną tiki-takę, czyli atak pozycyjny „tysiąca” krótkich podań – dzisiejsza Barcelona na każdego rywala stosuje inny manewr taktyczny, ale wyniki ma równie imponujące.
Gra zatem Robert Lewandowski w najlepszej obecnie ekipie piłkarskiej globu, tymczasem najlepszym piłkarzem świata wybrany został Rodrigo Hernandez Castante, zdrobniale zwany Rodrim. Mistrz Europy i MVP Euro, został, w co trudno uwierzyć, pierwszym od 60 lat Hiszpanem ze Złotą Piłką, i dopiero trzecim w ogóle, po Alfredo Di Stefano i Luisie Suarezie (nie mylić z urugwajskim Suarezem, napastnikiem kąśliwym w sensie ścisłym, który za kąsanie rywali wylatywał z boiska). Rodri to pomocnik uniwersalny – „szóstko-dziesiątka”, marzenie każdego trenera, zarazem pomocnik defensywny (świetne warunki fizyczne, 191 cm wzrostu), jak i ofensywny (doskonały przegląd boiska, czytanie gry, specjalność – podania prostopadłe, czy jak kto woli penetrujące), gracz odbierający i rozgrywający, zarządca i mózg drużyny, dla której pracuje, mistrzowski asystent drugiego stopnia, od którego zaczynają się niemal wszystkie akcje bramkowe. A przy tym gracz na tyle dyskretny, niepazerny na gole, wyciszony, że większość niedzielnych kibiców, która podczas gali France Football liczyła na show Viniego lub Bellinghama, miała prawo zapytać, kto to w ogóle jest? Czego by bowiem nie powiedzieć o Rodrim, do showmanów nie należy.
Zwycięzca na scenę ledwie wkuśtykał, bo leczy zerwane więzadła, tę najfatalniejszą z możliwych piłkarskich kontuzji – w ciągu dwóch tygodni na przełomie września i października reprezentacja Hiszpanii straciła co najmniej do końca sezonu dwóch zawodników niezastąpionych – Rodri zerwał ACL, czyli więzadło krzyżowe przednie, a Dani Carvajal zerwał wszystko, co było do zerwania, diagnoza była równie makabryczna, co zdjęcia z jego nogą nienaturalnie wygiętą w kolanie. Obaj zasługiwali na tytuł najlepszego piłkarza świata – w moim przekonaniu Carvajal nawet nieco bardziej, bo oprócz tryumfu w europejskim czempionacie powiódł jeszcze swoją drużynę do zwycięstwa w Lidze Mistrzów, a nawet zdobył gola w finale. Jeśli Złota Piłka jest Rodriemu pociechą w rehabilitacji, dla Carvajala mogłaby być nawet zwieńczeniem kariery, czeka go bowiem znacznie dłuższe leczenie, obrońca Realu wróci na boisko najwcześniej w wieku chrystusowym i można wątpić, czy zdoła odbudować życiową formę z minionego sezonu. A jak wygląda bezbronna defensywa Realu bez niego, boleśnie pokazało ostatnie El Clasico.