Sport

Została liga

Na wiosnę Wisła będzie mogła skupić się wyłącznie na walce o powrót do ekstraklasy.

Frederico Duarte (z lewej) błysnął w Warszawie. Czy zacznie pisać nowy, lepszy rozdział w Wiśle Kraków? Fot. Tomasz Jastrzębowski/PressFocus

Ani europejskie puchary, ani Puchar Polski nie będą przeszkodą, a w konsekwencji wymówką, drużyny spod Wawelu, jeżeli za pół roku nie będzie jej w gronie trzech, które będą trzymać w ręce bilet z napisem ekstraklasa. Porażka w Warszawie to dla podopiecznych Mariusza Jopa nauczka: nie można zbyt szybko pomyśleć, że już nic złego nie grozi.

Cenna informacja

Tegoroczni zdobywcy Pucharu Polski w aktualnej rywalizacji doszli do 1/8 finału. Byli uprzywilejowani, bo jako reprezentanci naszego futbolu w Europie nie musieli grać w I rundzie. Spotkanie z Polonią nieco przypominało wcześniejsze z Siarką Tarnobrzeg. Krakowianie też prowadzili w nim 2:0, ale dali się dogonić. W końcówce honor utytułowanego klubu i drużynę przed dogrywką uratował Alan Uryga. Rywala z tej samego ligi już nie dało się wyrzucić za burtę. Trener Mariusz Jop oczywiście miał mieszane uczucia. Po pierwszej połowie nie miał prawa narzekać. Chcąc dać odpocząć Angelowi Rodado i Łukaszowi Zwolińskiemu, wymyślił w ataku Frederico Duarte i zrobił on więcej, niż spodziewał się pewnie sam szkoleniowiec. Nie można wykluczyć, że drugie trafienie Portugalczyka będzie najpiękniejszym w całej obecnej edycji. - Pierwsza połowa była dobra w naszym wykonaniu. Stworzyliśmy bardzo dużo sytuacji, a wykorzystaliśmy dwie i ci zawodnicy, którzy zagrali od początku, pokazali, że można na nich liczyć. To jest cenna informacja dla mnie jako trenera - mówił Jop.

 Problem wciąż wraca

„Biała gwiazda” przekonała się - jak mawiał były selekcjoner Czesław Michniewicz - że „2:0 to niebezpieczny wynik”. - Niektórzy zbyt szybko uwierzyli, że mecz już jest wygrany i zbyt prosto straciliśmy dwa gole. Przy pierwszej było trochę przypadku, bo piłka po odbiciu przez naszego bramkarza trafiła bezpośrednio do Durmusa, który na jeden kontakt zdobył bramkę. Natomiast druga to był już wynik naszych błędów, do tego prostych błędów - przyznał szkoleniowiec.  Jedna z drużyn musiała odpaść - takie zasady - ale mimo później pory rywalizacji, raczej nikt przy nim nie zasnął. I Wisła, i Polonia miały piłki meczowe. Tym razem górą byli gospodarze. W Wiśle co pewien czas jak bumerang wraca brak cierpliwości. Zabrakło jej przeciwko Stali Rzeszów, była z ŁKS-em Łódź, a w Warszawie znów można było zauważyć próby gry tego, czego zespół nie trenuje i czego nie oczekuje Jop. – Moja filozofia jest taka, że nawet jak jest jedna, dwie minuty do końca, to wolę jedną akcję porządnie przygotować, niż kopać piłki byle do przodu, bo widzimy, że to nie przynosi absolutnie efektu. Efekt jest wręcz odwrotny... Na pewno graliśmy zbyt nerwowo w dogrywce, gdy przegrywaliśmy. Musimy się ciągle tego uczyć, żeby jednak zachować zimną krew. Nawet jak przegrywamy, a może nawet wtedy, gdy przegrywamy, musimy być cierpliwi w rozgrywaniu, a nie szukać rozwiązań, których nie chcemy. To jest kolejna lekcja dla nas - przyznał.

 O dobrą pozycję startową

Wisła została w Warszawie, bo już w piątek oba zespoły zagrają o ligowe punkty. Piłkarze, którzy byli bardziej eksploatowani w dwóch ostatnich meczach, skupiają się na regeneracji. Ci, którzy grali mniej lub w ogóle, mają bardziej intensywny czas. Krakowianie nie powinni długo rozdrapywać ran, bo przed nimi jeszcze dwa mecze (12 grudnia u siebie zaległy z Miedzią Legnica). Jeżeli je wygrają, na piłkarską wiosnę będą oczekiwać na trzecim miejscu. Wtedy w ich zasięgu będzie nawet bezpośredni awans. To będzie ich jedyny cel na pierwszą połowę roku.

 Michał Knura