Taras Romanczuk doskonale wie, jaka odpowiedzialność na nim ciąży. Fot. Mateusz Sobczak/PressFocus


Znów przeciw poznaniakom

Lider z Podlasia może się skupić tylko na swoim meczu z Wartą Poznań. Jeśli wygra, sięgnie po pierwsze mistrzostwo.


JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

Ostatni raz białostoczanie byli tak blisko zdobycia złotego medalu w sezonie 2016/17. Wtedy drużyna prowadzona przez Michała Probierza zajęła 1. miejsce w sezonie zasadniczym. Po podziale tabeli na grupę spadkową i mistrzowską straciła przewagę i przed ostatnią kolejką miała 2 „oczka” straty do liderującej Legii. W teorii mogło wydarzyć się wszystko. Sezon na szczycie mogły zakończyć ekipy z Warszawy, Białegostoku, Poznania oraz Gdańska. Jagiellonia musiała wygrać i liczyć, że „wojskowi” stracą punkty. Problem polegał jednak na tym, że w meczu o złoto zawodnicy trenera Probierza mierzyli się z Lechem, który nie miał zamiaru odpuszczać. Poznaniacy błyskawicznie ruszyli do ataku i w pierwszej połowie wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Ekipa z Podlasia miała więc jedno zadanie na drugą część meczu - odrobić straty, a finalnie wygrać. Cel udało się zrealizować połowicznie. Najpierw do siatki trafił Jacek Góralski, później Arvydas Novikovas. Remis Jagiellonii nie dawał zupełnie nic. Miała ona jednak ogromną motywację, bo z Warszawy zaczęły docierać sygnały, że Legia tylko remisuje z Lechią. Był to więc wynik idealnie skrojony dla białostoczan. Potrzebowali tylko jednej bramki, by stanąć na najwyższym stopniu podium. Sprawę miała ułatwić czerwona kartka w 88 minucie dla Darko Jevticia. Ostatnie minuty spotkania upływały w napięciu, które było odczuwalne nie tylko w Białymstoku, ale także w stolicy, gdzie kibice czekali, czy „Jaga” zdobędzie jeszcze jednego gola. Jednakże nawet podczas 10 doliczonych minut gospodarzom nie udało się trafić do siatki, co miało zagwarantować historyczny sukces w postaci mistrzostwa.

Ten czarny scenariusz, który stał się rzeczywistością, wciąż tkwi w głowach kibiców z Podlasia. Ich ulubieńcy nie wykorzystali doskonałej szansy. Z pewnością białostoccy fani myślą o wydarzeniach sprzed 7 lat, patrząc na to, jak sytuacja w tabeli wygląda obecnie. Z jednej strony jest inaczej, bo Jagiellonia podchodzi do ostatniej kolejki z nieco lepszej pozycji. Nie musi przejmować się tym, żeby odrobić straty do zespołu znajdującego się przed nią.

Jedynym zawodnikiem, który doskonale pamięta zdarzenia w Białymstoku sprzed 7 lat i wciąż znajduje się w kadrze Jagiellonii, jest Taras Romanczuk. Wtedy jeszcze nie był kapitanem, bo funkcję tę pełnił Konstantin Wasiljew. Pomimo mniejszej niż obecnie odpowiedzialności, zdawał sobie sprawę, jak dużą porażką okazał się remis z poznaniakami. Widać, że Ukraińcowi z polskim paszportem niezwykle zależy na tym, żeby w końcu z Jagiellonią zdobyć mistrzostwo. Pokazał to nawet wtedy, gdy nieładnie zachował się wobec Dominika Marczuka po spotkaniu z Pogonią pod koniec kwietnia. 32-latek mocno i wulgarnie zareagował na to, że skrzydłowy nie wykorzystał świetnej okazji w ostatnich minutach rywalizacji. Jego wybuch agresji nie był jednak aktem desperacji, a raczej dowodem na to, jak bardzo ważne jest dla niego mistrzostwo, na które z Jagiellonią czeka już od 10 lat.

Kacper Janoszka

 

PRZYGLĄDAŁ SIĘ Z BOKU

Drugim zawodnikiem po Romanczuku, który był naocznym świadkiem meczu Jagiellonia - Lech w ostatniej kolejce sezonu 2016/17 i wystąpi w najbliższym starciu białostoczan z Wartą, jest Dawid Szymonowicz. Ówczesny 21-latek przesiedział cały mecz na ławce rezerwowych Jagiellonii. Teraz jest podstawowym obrońcą...poznańskiej ekipy.