Znakomity debiut Grabary
Debiutujący w Bundeslidze bramkarz z Rudy Śląskiej trafił do jedenastki kolejki. Znacznie gorzej poszło jego koledze z drużyny i... z miasta, Jakubowi Kamińskiemu.
Liczba Polaków, którą w tym sezonie można zobaczyć w najwyższej lidze niemieckiej, jest... elastyczna. Zmniejszył ją Dawid Kownacki, który odbił się od Werderu Brema i wrócił (na wypożyczenie) do Fortuny Duesseldorf. Nadal kontuzjowany w Augsburgu jest Robert Gumny, po raz kolejny więzadła zerwał w Wolfsburgu Bartosz Białek (inna sprawa, że i tak nie miałby wielkich szans na grę). Marcel Lotka jest dopiero trzecim bramkarzem Borussii Dortmund i broni w trzecioligowych rezerwach. W 1. kolejce Bundesligi w kadrach meczowych znalazło się więc czterech polskich piłkarzy.
Maska daje komfort
Adam Dźwigała przegrany przez jego St. Pauli mecz z Heidenheim obejrzał z ławki rezerwowych, więc jeszcze nie zaliczył debiutu w Bundeslidze. Sezon rozpoczął jednak ambitnie, bo to jego gol w 1. rundzie Pucharu Niemiec dał hamburczykom dogrywkę, dzięki czemu ci potem awansowali. W ekipie beniaminka jest tylko zmiennikiem, ale jakieś minuty to w jego przypadku tylko kwestia czasu. O nieudanym występie Tymoteusza Puchacza w barwach Holstein Kiel pisaliśmy już ostatnio, natomiast najciekawiej było w Wolfsburgu. Tam urodzony w Rudzie Śląskiej duet Kamil Grabara – Jakub Kamiński mierzył się z Bayernem Monachium.
Bawarczycy pokonali „Wilki”, ale nie było im łatwo. Debiutujący na bundesligowej ławce trener Vincent Kompany raczej nie przekonał pierwszym spotkaniem, choć z drugiej strony wyjątkowo niepewny i popełniający sporo błędów był monachijski duet stoperów Kim min-jae – Dayot Upamecano. Do przerwy Bayern prowadził 1:0, powinien wyżej, ale znakomicie między wilczymi słupkami spisywał się debiutujący w Bundeslidze Kamil Grabara. W jednym momencie przyjął na twarz potężne uderzenie Harry'ego Kane'a i potrzebował chwili, aby dojść do siebie. Maska, która charakteryzuje 25-latka od jakiegoś czasu, boleśnie się docisnęła. Grabara nosi ją, mimo że po poważnej kontuzji nie ma już śladu. Daje mu jednak komfort psychiczny.
Antyjedenastka Kamińskiego
Nowy bramkarz Wolfsburga spisywał się na tyle dobrze, że prestiżowy „kicker” wybrał go zawodnikiem meczu oraz umieścił w jedenastce kolejki. Trafił tam razem ze swoim kolegom z zespołu Lovro Majerem, mimo że przecież „Wilki” przegrały. Bayern miał tylko jednego przedstawiciela, Harry'ego Kane'a. Gorzej zaprezentował się w tym spotkaniu Jakub Kamiński, któremu bliżej było... do ewentualnej antyjedenastki kolejki. Skrzydłowy z Rudy Śląskiej zagrał na lewej obronie, nienaturalnej dla siebie pozycji. Nominalnie trener Ralph Hasenhuettl widzi go jako podstawowego lewego wahadłowego, ale z racji problemów kadrowych Wolfsburg wyszedł na Bayern czwórką obrońców i „Kamyk” został przesunięty niżej. Nie wyszło mu to na dobre... Miał bezpośredni udział przy wszystkich trzech straconych przez „Wilki” golach. Najpierw ograł go szybki Sascha Boey, potem odbita od niego piłka wpadła do własnej siatki, a na koniec ominął go Kane.
Trener broni Polaka
Austriacki szkoleniowiec Wolfsburga nie winił jednak Kamińskiego, a wręcz... pochwalił go. – Oceniam jego występ bardzo dobrze. Musimy sobie uświadomić, komu stawiałczoła. Na tej stronie grał Olise, potem też Gnabry. Nawet doświadczeni lewi obrońcy mieliby problemy. Szczerze mówiąc, nie chciałbym zmagać się na boisku z takimi zadaniami, z jakimi on się dziś mierzył. Bardzo dobrze wspomagał go tam Tiago Tomas. W pierwszej połowie tylko raz nie dali wspólnie rady, w drugiej połowie, przy trzecim golu, Kuba ze złej strony zaatakował Kane'a. Do przodu grał bardzo dobrze, a do tyłu – cóż, musiał grać bardzo głęboko, bo nie miałem innego wyjścia. Gdybym miał do dyspozycji trzech środkowych obrońców, grałby wyżej. Biorąc to wszystko pod uwagę, spisał się całkiem porządnie – powiedział Hasenhuettl.
Piotr Tubacki