Sport

Zmiany zaczynamy od trenera…

Liczba zwolnionych jeszcze przed pierwszą przerwą reprezentacyjną trenerów w dwóch najwyższych klasach szokuje.

Już po dwóch kolejkach pracę w Koronie stracił Kamil Kuzera. Fot. Marta Badowska / PressFocus

Szczególnie zaskakująca jest liczba szkoleniowców, którzy zostali zwolnieni w I lidze. Pierwszym, który otrzymał wypowiedzenie od pracodawcy, był opiekun Polonii Warszawa, Rafał Smalec. Został on zastąpiony na tym stanowisku przez Mariusza Pawlaka. 46-letni Smalec pracował w stolicy trzy lata, ale władze klubu były bezlitosne. Już po czwartej kolejce, gdy Polonia zdobyła zaledwie punkt, postanowiono rozwiązać umowę ze szkoleniowcem. Jego następca na razie zdążył poprowadzić zespół w jednym meczu i wygrał z Chrobrym Głogów.

Bolesny spadek

Chwilę po trenerze Smalcu pracę stracił Piotr Jacek. 47-latek przed sezonem zdecydował się na rezygnację z funkcji szkoleniowca rezerw Legii Warszawa i przeniósł się do Warty Poznań. Przejął stery w drużynie spadkowicza po Dawidzie Szulczku i zadaniu nie podołał. W sześciu meczach zdobył zaledwie cztery punkty. Gwoździem do trumny były dwie ostatnie porażki (0:4 ze Stalą Rzeszów i 2:4 z ŁKS-em Łódź). Tak dramatyczna gra defensywy z Poznania wymusiła na władzach błyskawiczne działanie i po niecałych dwóch miesiącach Jacek pożegnał się z zespołem, a w jego miejsce pojawił się Piotr Klepczarek.

Kolejnym „do odstrzału” był Janusz Niedźwiedź z Ruchu Chorzów. Były szkoleniowiec Widzewa postanowił pozostać w Chorzowie po spadku i pomóc zespołowi w jak najszybszym powrocie do elity. Cierpliwość w Ruchu była jednak mocno ograniczona. Liczono, że drużyna będzie wygrywać mecz za meczem, a rzeczywistość okazała się brutalna. W sześciu spotkaniach zaliczyła cztery remisy, porażkę i zwycięstwo. To było za mało, więc trener Niedźwiedź błyskawicznie został zwolniony, a Dawid Szulczek powrócił na trenerską karuzelę i po krótkim okresie bezrobocia znalazł się w „niebieskiej” ekipie.

Miał być awans…

Ledwie dwa dni po zwolnieniu Niedźwiedzia Arka Gdynia podziękowała Wojciechowi Łobodzińskiemu za współpracę. W poprzednim sezonie szkoleniowiec powinien awansować z zespołem do ekstraklasy, bo takie były aspiracje i możliwości gdynian. Tymczasem na ostatniej prostej przegrał z GKS-em Katowice i spadł z miejsca gwarantującego bezpośrednią promocję do wyższej klasy. Później zespół odpadł także z baraży i marzenia o awansie legły w gruzach. Mimo wszystko Łobodziński pozostał na stanowisku, ale nad jego głową wisiały już ciemne chmury. Czekano tylko na potknięcie, które mogłoby być pretekstem do zwolnienia. W ten sposób po czterech kolejnych meczach bez zwycięstwa (od czwartej do siódmej kolejki) władze klubu powiedziały „dość”.

Jak na razie ostatnim trenerem, który stracił pracę na zapleczu ekstraklasy, jest Dariusz Banasik. Początkowo wydawało się, że ma on wsparcie rządzących w GKS-ie Tychy. Nie reagowali na to, że po spotkaniu z Kotwicą na konferencji prasowej wygłosił monolog, zrzucając winę za stratę punktów na wszystkich, tylko nie na siebie i tyski zespół. Skończyło się na tym, że GKS zaczął sezon pięcioma remisami. Później po słabym meczu wygrał z Pogonią Siedlce, a na koniec pozostał bez szans w starciu z Bruk-Bet Termalicą Nieciecza. Wtedy czara goryczy się przelała i klub zatrudnił Artura Skowronka, który na start… zremisował z Wisłą Płock.

Minął dopiero miesiąc!

Można pomyśleć, że w poprzednich latach zmiany trenerów w polskiej lidze były sprawą oczywistą. Dzieją się one regularnie. Co chwilę ktoś traci pracę, a ktoś inny jest zatrudniany. To oczywiście jest prawda, ale liczba klubów I ligi, które zmieniły trenera w bieżących zmaganiach, jest porażająca. W pięciu (!) zespołach po nieco ponad miesiącu (!!!) rozgrywek zwalniano szkoleniowców. Nie doczekano nawet do pierwszej przerwy reprezentacyjnej. Wystarczy porównać tę liczbę z poprzednimi latami, żeby zobaczyć skalę zjawiska. W poprzednim sezonie, gdy pierwsza przerwa na kadrę odbywała się w porównywalnym okresie, nie dotrwało do niej dwóch szkoleniowców – Marek Gołębiewski z Chrobrego oraz Marcin Malinowski z Zagłębia Sosnowiec. Rok wcześniej przerwa reprezentacyjna była pod koniec września, ale pomimo wydłużonego okresu zwolnionych do tego momentu zostało trzech szkoleniowców pierwszoligowych zespołów – Podbeskidzia, Sandecji i Resovii. Jeszcze wcześniej, w 2021 roku, przed wrześniowym zgrupowaniem kadry w I lidze w ogóle nie zmieniano trenerów. Dopiero po meczach reprezentacji, a przed wznowieniem rozgrywek ligowych, zmienił się szkoleniowiec w Zagłębiu Sosnowiec, gdy odszedł Kazimierz Moskal.

Ligowa loteria

Sprawdźmy więc, jak radziły sobie kluby w poprzednich latach po tak szybkich zmianach trenerów. W poprzednim sezonie na dobre wyszło zwolnienie Marka Gołębiewskiego w Głogowie, bo Chrobry z Piotrem Plewnią pewnie się utrzymał. Natomiast Zagłębie Sosnowiec, z którego odszedł trener Malinowski, spadło do II ligi, po drodze jeszcze dwa razy dokonując roszady na stanowisku szkoleniowca (za Artura Derbina przyszedł Aleksandr Chackiewicz, a Białorusina pod koniec sezonu zastąpił Marek Saganowski). W 2022 roku, gdy Sandecja i Resovia zmieniały trenerów we wrześniu, zespoły znajdowały się w strefie spadkowej. Na zmianie skorzystali tylko rzeszowianie, którzy z Mirosławem Hajdo zakończyli sezon na 14. miejscu. Natomiast Sandecja po odejściu Dariusza Dudka nie polepszyła swoich wyników ani ze Stanislavem Vargą, ani później z Tomaszem Kafarskim za sterem. Stąd można wysnuć wniosek, że tak szybkie rotacje trenerskie zazwyczaj są loterią. Albo się uda odmienić los zespołu, albo się nie uda.

Konflikty w klubie

Jednak nie tylko w I lidze dochodziło w bieżącym sezonie do zaskakujących zmian. W ekstraklasie pożegnano już trzech szkoleniowców. Najszybciej zwolniony został Kamil Kuzera, bo zaledwie po dwóch meczach, w których kielczanie przegrali z Pogonią i Legią. Powody zwolnienia były bardziej złożone. Trener nie potrafił się dogadać z nowymi władzami w klubie, a przede wszystkim z dyrektorem sportowym. Gdy Korona przegrała dwa mecze, znaleziono odpowiedni powód do tego, żeby z trenerem Kuzerą się rozstać.

Drugim, który pożegnał się z pracą, był Kamil Kiereś. Trzeba zaznaczyć, że w Stali Mielec mimo wszystko długo się utrzymał. 50-latek już w poprzednim sezonie był bardzo bliski utraty pracy. Zespół w listopadzie poprzedniego roku wrócił z meczu ligowego w Białymstoku, gdzie przegrał 0:4. Następnego dnia na wejściu do klubu zawisł wywieszony przez kibiców transparent z napisem „KIEREŚ WON”. Klub wytrzymał ciśnienie, dzięki czemu Stal pewnie się utrzymała. Teraz jednak cierpliwości już zabrakło, bo po siedmiu kolejkach, w których zespół zdobył tylko cztery punkty, Stal ogłosiła rozwiązanie umowy. Dzięki temu do pracy błyskawicznie mógł powrócić Janusz Niedźwiedź (po 9 dniach bezrobocia).

Odszedł sam

Zupełnie odrębnym przypadkiem jest sprawa Jensa Gustafssona. Trener Pogoni nie został zwolniony (bo też nie było podstaw do takiego ruchu), ale sam zdecydował, że opuszcza Szczecin. Szwed otrzymał propozycję nie do odrzucenia z Al-Fateh, klubu z ligi saudyjskiej. Zapewne długo się nie zastanawiał i wyjechał na Bliski Wschód, pozostawiając drużynę w rękach Roberta Kolendowicza. Jeśli więc liczyć trenera Gustafssona do statystyk trenerskich odejść przed przerwą reprezentacyjną, prosty rachunek daje wynik trzech szkoleniowców, którzy w klubach ekstraklasy nie wytrzymali nawet do końca września.

Lechia lubi zmiany

To znów nieporównywalnie większa liczba niż w poprzednich latach zmagań w ekstraklasie. W zeszłym sezonie tylko trener Niedźwiedź (to nazwisko wyjątkowo często się pojawia w kontekście szybkich zmian) stracił pracę w Widzewie na początku września, gdy został zastąpiony przez Daniela Myśliwca. W 2022 roku tylko Lechia Gdańsk postanowiła zamienić przed pierwszą przerwą na kadrę Tomasza Kaczmarka na Marcina Kaczmarka (zespół później spadł z ligi). Rok wcześniej znów tylko gdański klub zdecydował się na zmianę szkoleniowca, tym razem jeszcze w sierpniu, gdy pracę stracił Piotr Stokowiec. Wtedy roszada przyniosła efekt, bo Lechia zajęła niespodziewane 4. miejsce na koniec sezonu. Dobry wynik przyniosła też jedyna wrześniowa zmiana w 2020 roku w Legii Warszawa, gdy zespół po Aleksandarze Vukoviciu przejął Czesław Michniewicz i wywalczył mistrzostwo Polski. Warto jednak zaznaczyć, że miała ona miejsce już po pierwszym w sezonie zgrupowaniu reprezentacji. Dopiero w 2019 roku można dopatrzyć się podobnej sytuacji na rynku w porównaniu do obecnej, bo wtedy także trzech trenerów straciło pracę przed przerwą reprezentacyjną we wrześniu (w Wiśle Płock, Koronie Kielce i Zagłębiu Lubin).

Widać więc, że pierwszy raz od dawna mamy do czynienia z sytuacją nadzwyczajną. W dwóch najlepszych polskich ligach po nieco ponad miesiącu od pierwszej kolejki już osiem zespołów ma nowych trenerów. Czytelnikom  pozostawiamy wyciągnięcie wniosków na temat tego, co taka sytuacja znaczy w kontekście kondycji polskiego futbolu.

Kacper Janoszka