Zmęczenie losu
WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok
Teraz opinie są zgodne i niewesołe: bezpośredni awans możemy sobie wybić z głowy, ale do baraży prawdopodobnie trafimy, bo drużyna narodowa pod wodzą selekcjonera Probierza odzyskała przewidywalność. Ani z Holandią, ani tym bardziej z Hiszpanią nas nie zaskoczy na plus, za to z pozostałymi rywalami, nawet jeśli rozczaruje grą, powinna zdobyć komplet punktów. Trudno się do tych opinii nie przychylić, choć do meczów z rywalem na H został nam prawie rok – w tym rola Probierza, żeby znalazł do tej pory sensownych obrońców, bo z tyłu gorzej już być nie może.
W dwufazowych barażach trafimy na równych sobie, a limit szczęścia już wykorzystaliśmy - na ostatni mundial weszliśmy dzięki wykluczeniu Rosjan i wygraniu u siebie z najsłabszą Szwecją, jaką pamiętam, zaś na Euro trafiła nam się niepoważna Estonia, a potem wygraliśmy z Walią, nie oddając celnego strzału. Zatem liczyć na szczęście już naprawdę byłoby nieprzyzwoitością - niechże na mistrzostwa pojadą nasi piłkarze zasłużenie albo wcale. Ja się tam wcale nie załamię, jak nas zabraknie, nerwów się zaoszczędzi, bo w XXI wieku na tych mundialach to była skuli nos ino łostuda. Poza tym z wiekiem zacząłem się godzić z tym, że pewnych rzeczy już nie dożyję, i fakt, że być może reprezentacji Polski na mundialu już nie zobaczę, wcale nie martwi mnie najbardziej.
Dużo groźniej brzmią daty wyznaczone przez prezydenta Chorzowa, Szymona Michałka, nieugiętego w kwestii budowy nowego stadionu przy ulicy Cichej 6. Ta budowa, choć trwa już od czasów niepamiętnych, wskutek opieszałości poprzednich włodarzy miasta nadal się nawet nie rozpoczęła - taki to chorzowski paradoks. Obecne prezydium Chorzowa przewiduje, że nowa Cicha powita kibiców w roku 2040. No to już dla mnie jest srogi termin, bo prowadzę się stanowczo nie dość zdrowo, aby mniemać, że doczłapując siedemdziesiątki jeszcze będę miał siły do bywania na stadionach. A jeśli największy orędownik budowy nowego obiektu dla Ruchu posługuje się taką datą, znaczy, że wyrośnie pokolenie kibiców wychowanych na Stadionie Śląskim, z którym siłą rzeczy wszyscy fani „Niebieskich” będą się musieli ostatecznie przeprosić. I za tych szesnaście lat ci młodociani kibice będą szczerze zdumieni, że ich drużyna z największego stadionu ligowego w Polsce musi się przenieść na obiekt o wiele skromniejszy, tylko dlatego, że łojcom i starzikom się tak w zamierzchłych czasach uwidziało. Nowa Cicha z kiełbasy wyborczej stała się idee fixe, ale wciąż jest projektem kosmicznie odległym, zarówno czasowo, jak i budżetowo. Tymczasem pod wodzą Dawida Szulczka Niebiescy wyciągają takie liczby, że powrót do ekstraklasy, a nawet finał Pucharu Polski w przyszłym roku, wydają się znacznie bardziej prawdopodobne, niż to, że Polska pojedzie na mundial. Dwanaście zwycięstw w piętnastu meczach, na Śląskim same wygrane, niektóre po koncertowej grze, a przebieg ostatniego wyjazdu też dobrze rokuje, bo ja nie pamiętam, kiedy ostatnio Ruch dwukrotnie odrabiał straty, aby ostatecznie zwyciężyć. W Pruszkowie siedziałem pośród krewkich gospodarzy i czułem ich narastającą irytację, kiedy po kiepskiej połowie chorzowianie wzięli sprawy w swoje ręce. Tę ekipę wreszcie znów świetnie się ogląda i chce za nią jeździć - jak mi ktoś fanzoli o zmęczeniu sezonem, mogę się tylko zaśmiać, bo akurat dla rozpędzonego Ruchu teraz przerwa zimowa wcale nie jest potrzebna.
Legię i Jagiellonię za czwartkowe porażki w Lidze Konferencji rozgrzesza się właśnie zmęczeniem długą rundą i grą na kilku frontach. W takim razie rywale powinni być zmęczeni tak samo, tymczasem zwłaszcza Lugano przy Łazienkowskiej wyglądało jakby dopiero co naładowało baterie. Brak dwóch czołowych graczy też nie może usprawiedliwiać takiej popeliny - Legii starczyło sił na pół godziny gry i to mnie bardzo niepokoi. Do Sztokholmu pojedzie po brakujący punkt dodatkowo bez Pankova wywalonego z boiska za protesty. Pierwsza ósemka zupełnie bez sensu może się w ostatnim momencie wymknąć. Jaga też przymarudziła w Czechach, ale wymęczyłaby remis, gdyby nie koszmarna zmiana, jaką wymyślił trener Siemieniec na kwadrans przed końcem. Z murawy zszedł wybitnie niezadowolony z tego faktu Pululu, a wszedł za niego nieodpowiedzialny Diaby-Fadiga. O tym, że Francuz nie jest zawodnikiem na utrzymanie wyniku, przekonaliśmy się już po jego pierwszym kontakcie z piłką - sam sobie napytał biedy, zaliczył stratę po nieudanej próbie dryblingu, poszła akcja Czechów i skończyła się golem. No i teraz nasi zmęczeni pucharowicze będą się musieli dodatkowo namęczyć, żeby wakacje zimowe nie trwały krócej niż to sobie zaplanowali.