Złe miejsce, zły czas
BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk
Zamysł początkowy wobec niniejszego wypracowania był taki, żeby skupić się na koszykarkach z Polkowic – reprezentantkach klubu, który w przeszłości wielokrotnie zdobywał mistrzostwo i Puchar Polski, nieźle radził sobie na arenie międzynarodowej i zapewne dostarczał mieszkańcom miasta powodów do dumy. Ale oto kilka (kilkanaście) tygodni temu został odcięty od miejskiej kasy, co poskutkowało tym, że odeszły czołowe zawodniczki. Zostały juniorki bez żadnego doświadczenia, a drużyna z nich złożona jest łojona nieustannie i w takich rozmiarach, że może się odechcieć uprawiać sport. Jaką bowiem motywację można w sobie znaleźć, jeśli widzisz, że rywalki są z innej półki, jeszcze przed rozpoczęciem gry czujesz, że jesteś bez szans na ich pokonanie, a na dodatek brak obok tych, od których możesz się uczyć, a dzięki temu robić postępy i nabierać pewności siebie.
Tak rozsypał się twór przez długie lata wiele znaczący w polskiej koszykówce kobiet, która z kolei nie była taka ostatnia w stawce europejskiej. Nie trzeba być aż tak starym, by nie pamiętać lat znaczonych medalami w rywalizacji na Starym Kontynencie. W Polkowicach poszło w sumie o to, że działacze tegoż klubu – używając eufemizmu – nie dość dobrze pod względem formalnym gospodarowali dotacjami miejskimi, urząd zatem postanowił je wstrzymać. Czy wylał jednocześnie dziecko z kąpielą? Na to wygląda, bo coś zamknąć, zburzyć, zniweczyć jest nader łatwo, natomiast zbudować od początku jest niezwykle trudno. Oczywiście jeszcze trudniej wznosić coś na zgliszczach. Można byłoby więc rzec, że panie w Polkowicach miały wyjątkowego pecha, bo w złym czasie znalazły się w wyjątkowo złym miejscu.
Uzasadnione są obawy, że zbliżony los – za sprawą decyzji radnych Chorzowa i prezydenta miasta – dotknie żeńską drużynę piłki ręcznej Ruchu Chorzów. Akurat wczoraj stosunkiem 12:11 przegłosowano
Używając ciężkich słów, można przyjąć, że żeńska drużyna Ruchu staje przed groźbą zapoznania się ze zjawiskiem zwanym „kroniką zapowiedzianej śmierci” (to oczywiście zapożyczenie od Gabriela Garcii Marqueza). Trudno bowiem sobie wyobrazić, że zawodniczki i ich trener – przynajmniej w dłuższej perspektywie – przyjmą status amatorów lub chociażby półamatorów i z miłości do klubu będą w nim tkwić. Jeśli już, to z braku laku. Ale najpewniej skończy się tak, że zaczną jedna po drugiej odchodzić, bo przecież „żyć trzeba”. W Ruchu zostaną zatem juniorki, które będą obrywać jak ich koleżanki-koszykarki z Polkowic; no, chyba że klub wycofa się z rywalizacji w ekstraklasie.
Oczywiście zawsze można mówić o budżetowych priorytetach miasta – ochronie zdrowia, edukacji, inwestycjach, remontach. Tylko akurat w Chorzowie sytuacja jest taka, że obecna władza, na czele z prezydentem Szymonem Michałkiem, wypłynęła i zdobyła zwycięskie głosy w wyborach samorządowych, głosząc wszem wobec miłość do sportu, choć rzecz jasna najbardziej miłość do piłkarskiego Ruchu i budowy dla niego stadionu.
Tymczasem wygląda na to, że sport w Chorzowie pada ofiarą zderzenia z życiem, co zresztą – znając najbardziej elementarne potrzeby tego miasta – bardzo łatwo było wieszczyć, i co (niestety) wieszczył również wyżej podpisany. Dowody do wglądu w każdej chwili. Fakt, kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami, obietnice, choćby najbardziej naiwne, są kupowane przez elektorat bardzo łatwo, ale im ich więcej, tym też później większy i bardziej dotkliwy rozziew z realiami.
Piłkarki ręczne Ruchu padły ofiarą tych realiów. Na chwilę czy na zawsze? Któż to wie?! W sumie to lekcja dla tych wszystkich, którzy z dobrodziejstwem inwentarza przyjmują przedwyborczą gadaninę – również o tym, jaki to sport jest ważny, jakie pełni ważne funkcje, jak buduje społeczne więzi. No, a potem muszą przyjąć tłumaczenie w stylu: wicie, rozumicie...