Zdrajcy, judasze, chórzyści
Po słodko (Legia) – gorzkim (Lech) czwartku w Lidze Konferencji, wracamy na ligowe boiska. W niedzielnym hicie poznaniacy zagrają przy Łazienkowskiej. Na murawie polecą iskry.
Mirosław Okoński – jeden z niewielu piłkarzy kochanych i w Poznaniu, i w Warszawie Fot. Jakub Kaczmarczyk/Press Focus
Iskrzy przecież w każdym starciu tych dwóch drużyn, bo piłkarzom udziela się radykalizm trybun. „Bóg wybacza, kibice nigdy” - taki napis przez długie lata widniał na ścianie jednego z poznańskich bloków, w którym w okresie gry w Lechu mieszkał Jerzy Podbrożny. To jeden z tych graczy, którzy skalali się „grzechem śmiertelnym”: przeprowadzką ze stolicy Wielkopolski do stolicy kraju (w drugą stronę spektakularnych przeprowadzek – poza powrotami ze służby wojskowej – nie było). Mocnych epitetów, wymyślnych wyzwisk, niecenzuralnych przekleństw pod adresem nawet wybitnych graczy nie brakowało, gdy przyjmowali ofertę wielkiego konkurenta.
Małpką w „Gumisia”
Słynny „Gumiś” transferu z Bułgarskiej na Łazienkowską pod względem sportowym na pewno nie żałował. Zagrał w barwach Legii w Lidze Mistrzów, docierając aż do ćwierćfinału tych zmagań; do dwóch lechijnych tytułów czempiona kraju dorzucając dwa legijne (i dwa Puchary Polski). W Poznaniu pozostał jednak „persona non grata”. Podczas wizyt stołecznej ekipy rzucano w Podbrożnego zapalniczkami, a nawet pustymi „małpkami” (małe buteleczki po wódce). - Po wielu latach nie zostałem zaś zaproszony na fetę z okazji „okrągłych” urodzin Lecha, nie otrzymałem też pamiątkowego medalu. Uznano, że ktoś, kto odszedł do Legii, nie zasługuje na to, aby go honorować – mówił. Co więcej; jego występ w zespole oldbojów Lecha w Pucharze Polski został storpedowany przez jednego z ówczesnych działaczy klubowych. „Legionista w drużynie z Bułgarskiej? Nie ma mowy!” - taka wówczas padła argumentacja. Słowo „zdrajca” przylgnęło doń na dekady, a kibicowska niechęć – zwłaszcza gdy sprawa była jeszcze świeża - miała też bardzo konkretny wymiar materialny: samochód napastnika oblany został czerwoną farbą!
Bogactwo języka polskiego
Podbrożny został „zdrajcą”, adwie dekady później Bartosz Bereszyński doczekał się innego określenia. Po jego odejściu do Legii jeden z pomysłowych (?) przedsiębiorców wypuścił na rynek serię koszulek z wizerunkiem „Beresia” i czerwonym napisem „Judasz”, które przez chwilę były w Poznaniu hitem internetowych zakupów. Fani wielkopolskiej ekipy używali też sobie na nim intensywnie w sieci.
„Zdrajca”, „Judasz” - ostro, ale wciąż cenzuralnie. Ale przecież emocje kibicowskie nie zawsze mają ów cenzuralny wymiar. Kiedy Kasper Hamalainen, mistrz w barwach Lecha, nie zdecydował się przedłużyć z nim kontraktu, przyjmując za to ofertę Legii, szybko poznał bogactwo języka polskiego. Na treningu - pierwszym po upublicznieniu wiadomości o przyszłej przeprowadzce – Fina przywitał wywieszony na ogrodzeniu transparent jednoznaczny w treści: „Hamalainen ku...a stara! Następnego czeka kara!”.
Uwaga na fałszywe nuty!
Podbrożny, Bereszyński, Hamalainen – każdy z nich po przeprowadzce wywalczył sobie uznanie u kibiców Legii. Nie każdemu z eskpoznaniaków się to jednak udało, a konkretnym tego przykładem jest Paweł Kaczorowski. „Żyleta” doskonale pamiętała, że był jednym z najaktywniejszych zawodników Lecha, którzy w 2004 właśnie przy Łazienkowskiej świętowali zdobycie Pucharu Polski przez Kolejorza. „Legła Warszawa” to była jedna z łagodniejszych przyśpiewek intonowanych w lechijnej szatni, które echem odbijały się w korytarzach całego budynku. Kiedy parę miesięcy później Kaczorowski podpisał umowę z drużyną stołeczną, jej kibice nie zamierzali ułatwiać mu aklimatyzacji. „Chórzysto, nigdy nie będziesz legionistą” - hasło powtarzano na banerach i transparentach, wywieszanych na kolejnych meczach. Zrobiły swoje: zawodnik nie wytrzymał w Warszawie nawet roku.
Wzięci w kamasze
Są w całej tej opowieści jednak i zaskakujące zwroty, a także postaci, które ostatecznie zapracowały na uznanie przez fanów obu klubów. Choć łatwo nie było... - Kibice stali przy hotelu i śpiewali: „Okoń pe... Lecha sprzedał” – w znakomitym filmie „Okoń – moja droga” gęstą atmosferę wokół swej osoby przy okazji Pucharu Polski w 1980 roku przypomina Mirosław Okoński. Strzelił w nim dwa gole dla Legii, która wygrała 5:0. Zafundowano mu wtedy i inne nieprzyjemności, na przykład... salwę jajkami, którymi obrzucono balkon jego mieszkania w Poznaniu (wiele lat później doświadczyli tego także najbliżsi Bereszyńskiego). Ostatecznie jednak Okoński – najwybitniejszy z lechitów w szeregach „wojskowych” - zaufanie fanów odzyskał, odmawiając przedłużenia umowy z Legią po okresie służby wojskowej i sięgając z Lechem po triumfy w lidze i Pucharze Polski.
„Branka w kamasze” była do końca lat 80. najskuteczniejszym sposobem pozyskiwania najzdolniejszych piłkarzy w kraju przez Legię. - Chciałem iść odsłużyć wojsko do Śląska, gdzie trenerem był Henryk Apostel, którego znałem z młodzieżówki Ale jeżeli Legia chciała konkretnego człowieka, ten nie miał wyboru – potwierdza Jarosław Araszkiewicz, kolejny z klasowych snajperów Kolejorza, wcielony „do woja”. Po odbyciu „zaszczytnego obowiązku wobec ojczyzny” wrócił jednak – jak „Okoń” - do Lecha, ostatni mecz ligowy w jego szeregach rozgrywając w wieku 38 lat, dwie dekady po debiucie! Jemu akurat nikt nie zabraniał późniejszej gry w ekipie lechijnych oldbojów...
Dariusz Leśnikowski
Ekstraklasa - 13. kolejka◼ Legia - Lech
niedziela, 20.15 - Canal+ Sport 3, Canal+ Sport 4K Ultra HD, TVP Sport
CZY WIESZ, ŻE ...
Legia nie wygrała żadnego z czterech ostatnich ligowych meczów z Lechem przy Łazienkowskiej. Po raz ostatni pokonała go (2:1) u siebie w listopadzie 2020, przy pustych trybunach (COViD 19)
