Sport

Zbędny Japończyk

Koki Togitani nie jest już potrzebny sztabowi trenerskiemu GKS-u Jastrzębie. Fot. gksjastrzebie.com


Zbędny Japończyk

Sztab szkoleniowy GKS-u Jastrzębie w rundzie wiosennej nie wiąże żadnych planów z pomocnikiem Kokim Togitanim.

 

W przyrodzie nic nie ginie, tylko zmienia właściciela - to prawda stara jak świat. Dzień wcześniej zadałem na naszych łamach pytanie, gdzie się podział pomocnik GKS-u Jastrzębie, Koki Togitani? No i zguba się znalazła, chociaż Japończyk nie brał udziału w siódmej części filmu „Zaginiony w akcji”. Otóż w sobotę 20-letni pomocnik zagrał w meczu rezerw GKS-u Jastrzębie (liga okręgowa) z czwartoligową Spójnią Landek (0:3), ale w zespole gości! Okazuje się bowiem, że działacze drużyny z Harcerskiej zamierzają pozbyć się piłkarza z Kraju Kwitnącej Wiśni, a bardziej konkretnie - wypożyczyć go do innego klubu. Jak udało nam się dowiedzieć, Japończyk bynajmniej nie kwapi się do przeprowadzki, zwłaszcza do klubu z Landeka, chociaż ten po rundzie jesiennej zajmuje trzecie miejsce w grupie II czwartej ligi, z realnymi szansami na grę w barażach, których stawką będzie awans o szczebel wyżej.

 

Kto przeszarżował?

Cały czas biję się z myślami, dlaczego w lipcu ubiegłego roku działacze drugoligowca z Jastrzębia Zdroju podpisali z tym piłkarzem kontrakt obowiązujący do 30 czerwca 2026 roku?! A potem, gdy Japończyk narobił bigosu, podając złą datę swoich urodzin (sic!), przez ponad trzy miesiące rozpaczliwie walczyli (nazwisko menadżera pilotującego sprawę jest mi znane) o potwierdzenie go do gry. Ówczesny trener GKS-u Jastrzębie Piotr Dziewicki tłumaczył, że zawirowania były spowodowane problemami językowymi Japończyka. Gwoli ścisłości, Koki Togitani, wystąpił we wszystkich letnich meczach sparingowych GKS-u Jastrzębie i był najlepszym strzelcem swojej drużyny.

Batalia trwała ponad trzy miesiące nim załatwiono wszelkie formalności i niezbędne dokumenty, łącznie z pozwoleniem na pracę. Togitani trenował w Jastrzębiu już zimą ubiegłego roku, gdy trenerem GKS-u był Grzegorz Kurdziel. Jego następca, Piotr Dziewicki, wyrażał się w samych superlatywach o Japończyku, nie mając wątpliwości, że będzie wzmocnieniem jego drużyny. Tymczasem jego asystent, Dawid Pędziałek, po namaszczeniu na pierwszego trenera GKS-u zdecydował, że Japończyk jest zbędny w jego drużynie. Jestem ciekawy wyniku tej licytacji, tzn. który z wymienionych trenerów dokonał właściwej wartości Togitaniego? Nie przesądzam z góry wyniku tej „konfrontacji”, ale obaj nie mogą mieć racji, to chyba jasne jak słońce. Na wszelki wypadek proszę, by kibice nie przysyłali do redakcji e-maili, a zwłaszcza kartek pocztowych ze swoimi typami, bo poczta i tak ma od cholery roboty.

 

Liczby go nie bronią

Innym „niechcianym dzieckiem” w jedenastce z Jastrzębia Zdroju jest rówieśnik Togitaniego, środkowy obrońca Filip Kozłowski. Chłopak, który nawet nie grał w rezerwach wrocławskiego Śląska (temat jego wartości sportowej i drzemiącego w nim potencjału konsultowałem z trenerami Piotrem Jawnym i Marcinem Dymkowskim), miał być objawieniem i istotnym wzmocnieniem drużyny z Harcerskiej, walczącej w drugiej lidze. No bez przesady. Teraz działacze szukają dla niego nowego pracodawcy, choćby w ramach wypożyczenia, ale wychowanka Polonii Wrocław liczby nie bronią. W ciągu półtora roku pobytu w Jastrzębiu Zdroju rozegrał w II lidze zaledwie osiem spotkań. Kto wie jednak, czy w trybie awaryjnym nie zostanie włączony do kadry pierwszego zespołu, skoro na zgrupowanie do Opalenicy trener Dawid Pędziałek zabrał tylko czterech obrońców...

 

Dowartościowany młokos

Jak się okazuje, z kolegami na zgrupowanie do Opalenicy pojechał również niespełna 17-letni (urodzony 7 października 2007 roku) pomocnik Gracjan Sajdak. Najmłodszy piłkarz w kadrze drugoligowca w rundzie jesiennej zadebiutował w rozgrywkach ligowych. Wszedł na boisko w meczu 15. kolejki przeciwko Pogoni Siedlce (2:1), zmieniając w 76 minucie Portugalczyka Ricardo Vaza, który zimą odszedł z GKS-u Jastrzębie. Na razie to jedyny występ wychowanka Szkółki Piłkarskiej MOSiR Jastrzębie w 2. lidze, oby nie ostatni.

 

Bogdan Nather