Sport

Zawsze miło się zaskoczyć

Rozmowa z Markiem Koziołem, bramkarzem Stali Rzeszów

Marek Kozioł, mimo 37 lat, na razie nie myśli o końcu kariery. Fot. Kacper Pacocha/PressFocus

STAL RZESZÓW

Stal to klub, gdzie jak nigdzie indziej stawia się na młodych. Czuje się pan trochę takim mentorem na boisku?

- Z racji wieku mogę być trochę tak traktowany. Trudno powiedzieć, czy jako mentor, czy bardziej nauczyciel. Jestem najstarszy w tej szatni i ciąży na mnie odpowiedzialność, żeby w niektórych momentach pokierować tymi młodymi chłopakami, bo zebrała się u nas fajna grupa ludzi. W ogóle projekt Stali jest naprawdę ciekawy. Nie raz im mówiłem, że chciałbym mieć takie warunki do rozwoju i treningu w ich wieku. W Rzeszowie mogą liczyć na dobry start w dorosłą piłkę, jest sporo rotacji między pierwszą a drugą drużyną. Każdy zawodnik w klubie czuje się ważny i wie, że w każdej chwili może dostać swoją szansę. Ja, mimo swojego wieku, nadal czuję się młodo, zdrowie na razie też dopisuje. Jesteśmy z trochę innych pokoleń, ale nie widzę żadnych problemów w komunikacji, dogadujemy się.

Słyszałem, że za często nie zagląda pan w ligową tabelę, ale po 13 kolejkach wygląda ona całkiem nieźle z perspektywy Stali. Na co was stać w tym sezonie? Baraże o ekstraklasę to realny scenariusz?

- Cele na pewno trzeba sobie stawiać bardzo wysokie i do nich dążyć, bo jesteśmy grupą ambitnych ludzi. Klub w przyszłość patrzy również w taki sposób. Ja zawsze powtarzam, że celem jest dla mnie każdy kolejny mecz i na tym się skupiam w stu procentach. Finalnie poprzez takie podejście można osiągnąć dobry wynik, nie patrząc gdzieś tak daleko w przyszłość, tylko skupiać się na tym, co jest teraz. Co możemy osiągnąć w tym sezonie? Ciężko powiedzieć. Brakuje nam trochę stabilności formy. Chcielibyśmy złapać jakąś serię, piąć się w górę, a mamy taką sinusoidę. Nasza gra wygląda tak, że w jednym meczu jest dobrze, a za chwilę trochę gorzej. Dążymy do tego, aby na koniec sezonu ten wynik był jak najlepszy. Wychodzę z założenia, że zawsze się lepiej miło zaskoczyć niż odwrotnie.

Powiedzenia, że jest się tak dobrym jak ostatni mecz, akurat teraz pewnie wolelibyście uniknąć. Spędził pan dwa sezony w ŁKS-ie, ale ostatniego meczu z łodzianami 1:4 raczej nie będzie pan miło wspominał...

- No nie da się ukryć... Szkoda tego meczu, bo momentami naprawdę nie było źle. To jest to, o czym przed chwilą mówiłem. Długimi fragmentami potrafimy zdominować rywala, ale przychodzi taki moment, gdy czegoś nam brakuje i tracimy bramkę. Potem ciężko jest to odrobić, a w meczu z ŁKS-em przytrafiły się jeszcze dwie niefortunne bramki samobójcze. Nie będę ukrywał, że byłem mocno wkurzony po tym meczu, ale trzeba już o tym zapomnieć i przekuć na to, aby w kolejnych meczach było lepiej. Pracujemy dalej.

Wrócił pan w tym sezonie bliżej domu. Śledzi pan na bieżąco, co się dzieje w Nowym Sączu? W końcu Sandecja może grać na swoim stadionie z kibicami.

- Jasne, że tak! Z tym wszystkim, co się dzieje w Sandecji jestem na bieżąco, wszystko wiem z najlepszych źródeł (śmiech). Dobrze, że ten stadion w końcu powstał, bo trwało to bardzo długo. Najważniejsze, że kibice w końcu mogą się cieszyć z możliwości chodzenia na mecze. Tęsknota za piłką była tam bardzo duża. Widać powiew takiej świeżości, są nowi właściciele i fajnie by było jakby już teraz zrobili kolejny awans. Trzymam za to kciuki.

Myślał pan o tym, aby karierę zakończyć w Sandecji, czyli tam gdzie wszystko się zaczęło?

- W pewnym okresie życia to na pewno byłoby spełnienie marzeń, natomiast w tym momencie wydaje mi się to mało realne.

Jak pan dziś wspomina czas w Kotwicy? Czy jako zawodnicy macie jeszcze szansę na odzyskanie swoich pieniędzy?

- Sam Kołobrzeg jako miejsce wspominam bardzo dobrze, zabrałem stamtąd super wspomnienia. Fajne miejsce do życia i sporo życzliwych ludzi. Zostało stamtąd sporo znajomości. Dla piłki to też jest fajne miejsce i tym bardziej szkoda, że ktoś nie potrafił tego udźwignąć. Skończyło się tak, jak się skończyło. W najbliższym czasie w sądzie ma ruszyć sprawa, którą złożyliśmy grupowo, bo nie wypada przejść obok tego obojętnie. Zobaczymy, jak to się dalej potoczy. Ostatnie pół roku to już był taki czas, że kto miał gdzie odejść, to pakował walizki i wyjeżdżał do innego klubu. Ci, którzy zostali, zrozumieli, że nie ma co liczyć na prezesa Dzika, dlatego pozostało zagrać dla samych siebie. Próbowaliśmy utrzymać się sportowo, zagrać dla kibiców, którzy nas cały czas wspierali, a także promować siebie. Te sprawy pozaboiskowe staraliśmy się zostawić z boku.

Trener Marek Zub na zewnątrz uchodzi za niesłychanie spokojnego człowieka. W szatni jest tak samo?

- Trener jest taki sam na konferencjach prasowych, jak na co dzień w szatni czy w klubie. Bardzo doświadczony, spokojny człowiek, który potrafi swoją wiedzę i doświadczenie przekazać w bardzo jasny sposób. Jest po prostu sobą.

Rozmawiał Mariusz Rajek