Sport

Zasłużył na miejsce w historii i w legendzie

Franciszek Smuda nie żyje. Był jedną z najbardziej barwnych postaci polskiego futbolu ostatnich lat

Franciszek Smuda zapisał się w historii wieloma sukcesami, pamiętają go dobrze w wielu miejcach. Fot. Krzysztof Porebski/PressFocus

Byliśmy na to przygotowani. Od dłuższego czasu chorował, ostatni meldunek ze szpitala mówił o tym, że jest w beznadziejnym stanie. Cierpiał na nowotwór krwi, który mógł być następstwem covidu. Mówi się czasem w takich przypadkach – przegrał z chorobą. To nieprawda. Franciszek Smuda wygrał wspaniałe życie pełne sportowych sukcesów, choć także zawodowych i osobistych porażek. Zostawił nam swoje osiągnięcia trenerskie, był osobowością, która na zawsze pozostanie w pamięci tych, co go znali, a gdy nas już nie będzie, w historii i legendzie.

Śląska gwara i twardy akcent

Urodził się 22 czerwca 1948 roku w Lubomi na Śląsku, miejscowości między Raciborzem a Wodzisławiem. Nic więc dziwnego, że początki jego piłkarskiej kariery to Unia Racibórz i Odra Wodzisław. Nie wstydził się swojej śląskiej gwary i twardego akcentu, równie dobrze jak w Polsce czuł się w Niemczech, gdzie przecież wiele lat mieszkał – miał obywatelstwo polskie i niemieckie. „Dzisiaj będziemy zajmować się rzutami rożnami” – powiedział kiedyś do piłkarzy Widzewa. Widząc ich znaczące uśmiechy poprawił się: „Rzutymi rożnymi”. Zorientował się, że coś jest nadal nie w porządku, więc stwierdził wreszcie krótko: „Dobra, będziemy trenować kornery”.

Gdy Widzew nie chciał zgodzić się na wyjazd zagraniczny piłkarza, ten zagroził: „Niedługo wejdziemy do unii, to nie będę musiał nikogo prosić o zgodę”. Na to Smuda: „W Unii to mogę ci miejsce zaraz załatwić. W Unii Racibórz, bo tam wszystkich znam”.  

To właśnie w klubie z Łodzi narodziła się jego legenda i hasło „Franek Smuda czyni cuda”. Pierwszym cudem było to, że w ogóle został trenerem Widzewa. Stal Mielec się sypała, Smuda wrócił do domu w Norymberdze, gdzie znalazł go jeden ze współwłaścicieli Widzewa Andrzej Grajewski, wówczas też mieszkający w Niemczech. „Jeżeli będziesz w Łodzi przed dziesiątą rano, to zostaniesz trenerem” – zażartował w swoim stylu. Smuda nie żartował: wsiadł w samochód i przyjechał do Łodzi. Zdążył!

No i zdarzyły się cuda. Traktowany pobłażliwie jakiś facet z Niemiec jeszcze w 1995 roku zakończył sezon na drugim miejscu w tabeli. W sezonie 1995/96 Widzew nie przegrał w lidze ani jednego meczu, koronując sezon zwycięstwem 2:1 nad Legią w pierwszych z dwóch legendarnych dzisiaj klasyków (rok później w Warszawie było 3:2 dla Widzewa, mimo że do 85 minuty Legia prowadziła 2:0). Potem był legendarny mecz w Broendby, przegrany 1:3, ale zwycięski, bo po 2:0 w Łodzi wystarczył do awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Nazwano go trenerem iluzjonistą, bo umiał wyczarować sukcesy z niczego. Od laptopa ważniejszy był dla niego nos, nie dające się opisać wyczucie, a także umiejętność oceny charakterów i predyspozycji ludzi, z którymi miał pracować. Wiedział, kto osiągnął już szczyt i nic nowego nie wniesie, w innych zawczasu dostrzegał potencjał. A przecież był właściwie trenerem samoukiem: podczas gry w Lidze Mistrzów legitymował się wprawdzie zaświadczeniem o ukończeniu kursów trenerskich w akademii w Kolonii, ale upoważniającym do szkolenia zespołów juniorskich i kobiecych.

Do Widzewa wracał jeszcze cztery razy. Spadł z drużyną w 2004 roku („co to za uczeń, który nigdy nie dostał dwójki” – mówił), raz osobiście nie wpuścił Widzewa do ekstraklasy, bo w barażach „Oderka”, którą wtedy prowadził, okazała się lepsza. Za piątym razem, gdy Widzew się odradzał, nie doczekał awansu z III do II ligi, bo przed ostatnią kolejką, gdy drużyna grała faktyczne fatalnie, został zwolniony i awans firmował już ktoś inny.

W Krakowie Smuda został mistrzem Polski z Wisłą i tu znalazł w końcu swoją ostatnią przystań życiową. Sukcesy odnosił w Poznaniu. Został trenerem kadry, o czym zawsze marzył. Nigdy jednak nie był tak wielbiony, jak właśnie w Łodzi. Tylko tu kibice koronowali go uroczyście na swojego króla, po dwóch tytułach mistrzowskich i Lidze Mistrzów nagrali na płycie wzruszającą piosenkę na pożegnanie, a do dzisiaj nie wyblakły jeszcze napisy „Czerwona armia Franciszka Smudy” na murach. Zapracował na to!

Wojciech Filipiak 


Franciszek Smuda zapisał się świetnie w historii polskiej ligi. Fot. Łukasz Laskowski / PressFocus


Spółka Ekstraklasa SA poinformowała, że dla uczczenia pamięci trenera Franciszka Smudy niedzielne i poniedziałkowe mecze najwyższej klasy rozgrywkowej zostaną poprzedzone minutą ciszy.

"Dla uczczenia pamięci zmarłego dziś śp. Franciszka Smudy mecze niedzielne i poniedziałkowe spotkanie PKO Bank Polski Ekstraklasy zostaną poprzedzone minutą ciszy" - poinformowała Ekstraklasa SA na platformie "X".

Przed rokiem na portalu PZPN "Łączy nas piłka" z okazji 75. urodzin Smudy napisano: "Powiedzieć o nim +osobowość+ to zdecydowanie za mało. Z pewnością trudno znaleźć w polskim futbolu w ostatnich trzech dekadach postać równie barwną, a zarazem kontrowersyjną. Trenera, którego jedni uwielbiają, a inni kontestują jego warsztat i umiejętności. Który na krajowym podwórku osiągnął wszystko".

"Trenerze, dziękujemy za wszystko! Spoczywaj w pokoju!" - napisano na stronie Widzewa po śmierci Smudy.

"FRANCISZEK SMUDA - na zawsze w naszej pamięci! Spoczywaj w pokoju, Trenerze!" - pożegnała Smudę Wisła Kraków na platformie "X".

Za pośrednictwem mediów społecznościowych kondolencje dla rodziny i bliskich zmarłego trenera złożył PZPN.

=======================

Przez lata mówiono o Smudzie, że ma wyjątkową umiejętność mobilizowania zawodników, wyzwalania w nich dodatkowej motywacji. "Trener musi mieć serce na dłoni, ale bat w ręku" - tak sam przedstawiał filozofię swojej pracy.

"W mobilizowaniu jest świetny, potrafi jak nikt utrzymać dyscyplinę w zespole, no i ma piłkarskiego farta, a to najważniejsze. W ogóle Smuda ma to +coś+ w sobie... Jest sportowym iluzjonistą, piłkarskim Davidem Copperfieldem" - powiedział kiedyś o trenerze Grajewski, który ściągnął go do Widzewa.

Nie zgadzał się z zarzutami wobec Franciszka Smudy, że w pracy trenerskiej "działa na nos, a laptop przydaje mu się tylko jako podstawka na filiżankę z kawą". "Znam trenera, który nosi ze sobą dwa laptopy. I co z tego?" - mówił Grajewski.

=======================

Franciszek Smuda jako zawodnik występował na pozycji obrońcy w Unii Racibórz, Odrze Wodzisław, Stali Mielec (w barwach tej drużyny debiutował w ekstraklasie, rozegrał w niej sześć meczów) i Piaście Gliwice.

Na początku lat 70. wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie był zawodnikiem Wisły Garfield, Harford Beicentennials, Oakland Stompers, Los Angeles Aztecs i San Jose Earthquakes. W międzyczasie, za namową Andrzeja Strejlaua, wrócił do Polski i bronił barw Legii Warszawa (33 mecze w ekstraklasie). Kończył karierę piłkarską w klubach niemieckich SpVgg Fuerth i VfR Coburg (1980-1982).W tym ostatnim kluie w 1983 roku rozpoczynał karierę szkoleniową.

Przez wiele lat mieszkał w Norymberdze i prowadził także ASV Forth oraz FC Herzogenaurach. Na przełomie lat 90. w Turcji był trenerem Altay Izmir i Konyaspor Konya, a po powrocie znalazł zatrudnienie w FFV Wendelstein. Prowadził też cypryjski AS Omónia Lefkossías.

W Polce jako trener pracował m.in. w Stali Mielec, Widzewie Łódź, Wiśle Kraków, Legii Warszawa, Odrze Wodzisław Śląski, Zagłębiu Lubin, Lechu Poznań i Górniku Łęczna. Ostatnio pracował w Wieczystej Kraków. 

W latach 2009-2012 był selekcjonerem reprezentacji Polski, którą poprowadził w finałach mistrzostw Europy 2012. Trzykrotnie zdobywał mistrzostwo Polski - dwa razy z Widzewem (1996, 1997) i raz z Wisłą (1999), zdobył Puchar Polski z Lechem (2009) i dwukrotnie Superpuchar - z Widzewem (1996) i Wisłą (2001).