Filip Komorski (z lewej) oraz Mateusz Bryk podjęli wyzwanie i rywalizują o miejsce w reprezentacji na mistrzowski turniej w Ostrawie. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus


Zasady fair play

Każdy dzień podczas pobytu na zgrupowaniu cieszy i rywalizacja o miejsce w reprezentacji mocno mobilizuje - deklarują zawodnicy GKS-u Tychy.


Jeden z nich zniknął z reprezentacji po ostatnim meczu z Japonią i awansie w mistrzostwach świata Dywizji 1B w Tychach (1.05.2022), zaś drugi walczył do samego końca o miejsce w drużynie przed wyjazdem na ubiegłoroczny turniej Dywizji 1A w Nottingham, zakończony awansem do elity. Teraz dwaj tyscy hokeiści, obrońca Mateusz Bryk i napastnik Filip Komorski, znaleźli się w szerokiej kadrze na majowe mistrzostwa świata i podjęli rywalizację o miejsce w reprezentacji. Wcale się jej nie obawiają, ale najważniejsze, by - jak do tej pory - toczyła się w duchu fair play i omijały ich przeciwności losu.


Miła niespodzianka

Mateusz Bryk, wychowanek JKH GKS-u Jastrzębie, przez 5 lat występował w Tychach i wrócił do macierzystego klubu. Zdobył z nim mistrzostwo kraju, ale kolejny sezon był dla niego stracony, bowiem nić współpracy między nim i trenerem została niemal zerwana. Powstała zadra, która doprowadziła do kolejnej przeprowadzki do Tychów. Wydawało się, że spotkanie z Japonią będzie dla tego obrońcy ostatnim w biało-czerwonym trykocie. Wydawało się, że reprezentacyjny licznik zatrzyma się na 110 meczach i 9 bramkach. Początek sezonu w tyskiej drużynie nie był olśniewający, ale w miarę upływu czasu Bryk prezentował się coraz lepiej i na finiszu sezonu zasadniczego oraz w play offie był jedną z czołowych postaci.

- Byłem wściekły, że przegraliśmy w półfinale z Unią, bo wiedziałem, że nie pokazaliśmy wszystkiego co potrafimy, a sam świetnie się czułem - wyjawia tyski obrońca. - W meczach o brązowy medal trudno się było zmobilizować, bo adrenalina wyraźnie spadła. Przed spotkaniem z JKH spotkałem się z trenerem Robertem Kalaberem i omówiliśmy pewne kwestie. Mogłem się spodziewać nominacji, ale przed ogłoszeniem kadry byłem podekscytowany. Ucieszyłem się, gdy się w niej znalazłem, bo założyłem sobie, że przygody reprezentacyjnej nie zakończę w takim stylu.


Nowe wyzwanie!

Bryk wraz z kolegami z GKS-u i JKH pojawił się na zgrupowaniu w Krynicy-Zdroju i podjął rywalizację o miejsce w reprezentacji na najważniejszy turniej nie tylko sezonu, ale na pewno dwóch dekad.

- Konkurencja nigdy nikomu nie zaszkodziła i tak jest teraz - uśmiecha się Bryk. - Nikt nie może się czuć pewniakiem i nie przejdzie „suchą stopą” tych przygotowań. Trzeba włożyć sporo wysiłku, by znaleźć się w drużynie. Trener Kalaber nieco inaczej prowadzi zajęcia i stawia inne zadania przede mną niż było to w Jastrzębiu. Wszystko staram się wykonywać najlepiej potrafię i zobaczymy, co z tego wyniknie na finiszu, czyli podczas ogłoszenia składu. Staram się tłumić emocje i skupić nad tym, co mam do zrobienia.

Zadra między trenerem i zawodnikiem - tak nam się wydaje - poszła w niepamięć i współpraca układa się harmonijnie. Bryk występuje ze swoim klubowym kolegą Bartoszem Ciurą i zaliczył oba dwumecze z Węgrami (5:2 i 6:2) oraz Słoweńcami (0:2 i 1:3).

- Węgrzy mnie trochę rozczarowali, ale u nich następuje zmiana pokoleniowa - dodaje Bryk. - Ze Słoweńcami nasza gra nie była zła, bo szybkościowo nie odstawaliśmy od rywali i nieźle sobie radziliśmy w każdej strefie lodowiska. Niestety, zawiodła skuteczność, ale jestem przekonany, że przyjdzie we właściwym momencie. Przed nami jeszcze kilka meczów towarzyskich i zobaczymy co z tego wyniknie.


Nie odpuszczę!

- Z gry w reprezentacji nigdy nie zrezygnuję, nie odpuszczę i podejmę wyzwanie w każdy momencie - te mniej więcej słowa wypowiedział Filip Komorski, gdy w ostatniej chwili wypadł z reprezentacji przed MŚ w Nottingham.

W nowym sezonie kapitan GKS-u Tychy był na każdym zgrupowaniu i występował w różnych rolach, choć najczęściej na swojej pozycji środkowego napastnika. Z Węgrami tworzył tercet ze swoimi klubowymi, Bartłomiejem Jeziorskim i Alanem Łyszczarczykiem, a potem tego pierwszego zastąpił Patryk Krężołek. Z kolei ze Słoweńcami prowadził drugą formację ze stałymi skrzydłowymi, zaś w rewanżu był środkowym czwartego ataku z Krężołkiem i Krzysztofem Maciasiem.

- W klubie mam inną rolę niż w reprezentacji, ale to dla mnie nie ma najmniejszego znaczenia, bo staram się przekonać trenerów do swojej osoby - wyjaśnia z uśmiechem „Komora”. - W każdym meczu mieliśmy inne zadania, zaś w ostatnim mieliśmy rozbijać ataki, starać się zneutralizować poczynania rywali oraz bronić w osłabieniach. Dobrze mi się układała współpraca z młodszymi kolegami i dołożę wszelkich starań, by znaleźć się w tej drużynie. Jak będzie trzeba, to ze środkowego mogę się zmienić w skrzydłowego.

Słoweńcy udzielili naszym hokeistom lekcji i pewnie zostaną z niej wyciągnięte właściwe wnioski. - Przez 94 sekund graliśmy podwójnej przewadze i to chyba był kluczowy moment tego rewanżowego spotkania - przekonuje Komorski. - Jest wiele elementów do poprawy i z czasem powinno być coraz lepiej Zaangażowania nam nie brakuje, zostawiamy serducho na tafli i tak będzie do końca majowych mistrzostw świata. Trwa rywalizacja o miejsce w reprezentacji, ale dobrze jest przebywać w tej grupie, bo jest fajna atmosfera.

W piątek i sobotę biało-czerwoni rozegrają kolejny towarzyski, ale tym razem wyjazdowy dwumecz z Wielką Brytanią.

Włodzimierz Sowiński