ZAPRASZAMY NA STADIONY


Piotr Tubacki

 

Sokrates oglądałby I ligę

 

Patrząc na tabelę startującej dziś I ligi, nie wiadomo, w co ręce włożyć. Ścisk na szczycie jest gigantyczny, a i na dole nie będzie brakować emocji. Dodatkowo nie bez wagi pozostaje środek stawki, bo niewiele potrzeba, aby np. taki GKS Katowice włączył się do walki o baraże lub... o utrzymanie. Wątków jest co niemiara i można tylko żałować, że pod względem medialnym, telewizyjnym polskie zaplecze nie jest opakowane trochę lepiej. W końcu wiadomo, że w sporcie chodzi o sprzedawanie emocji. Spotkania w I lidze są wielokrotnie ciekawsze niż w ekstraklasie, ale to ona jest atrakcyjniejszym produktem ze względu na swoją otoczkę. Tymczasem szczebel niżej walka toczy się w praktyce o trzy mistrzostwa! Tyle ekip osiągnie upragniony cel, jakim jest awans do elity. Jak się tego dokona – to większego znaczenia nie ma. W ekstraklasie nikt nie rozlicza drużyn ze sposobu, w jaki awansowały. Trudno przewidzieć, komu w tym roku uda się ta sztuka. Największą chęć mają na pewno Lechia Gdańsk i Wisła Kraków, najpotężniejsze pod względem finansowym. Również Arka Gdynia zmontowała solidną ekipę i ewidentnie mierzi się jej na zapleczu. Wydaje się, że brak awansu ze zrozumieniem przyjmą w Tychach, Lublinie czy Opolu, no ale przecież jeszcze nie można skreślać Płocka, Legnicy czy Niecieczy... Idąc tym tokiem rozumowania, za chwilę doszlibyśmy do dywagacji, czy może jakaś fantastyczna passa przedostatniego Podbeskidzia nie poskutkowałaby barażami. Taka jest właśnie I liga. Sokratejskie „wiem, że nic nie wiem” odnalazłoby się w niej idealnie.