ZAPRASZAMY NA STADIONY

 

Piotr Tubacki

 

Czas wziąć się w garść

 

Jednym z największych rozczarowań rundy wiosennej w I lidze jest dla mnie GKS Tychy. W nowy rok „trójkolorowi” z Edukacji weszli jako współlider, mając jedno spotkanie zaległe. Obecnie zajmują ostatnią lokatę barażową, z dużym prawdopodobieństwem definitywnego wypadnięcia z TOP 6, bo ledwie punkt mniej mają dyszące ambicją Wisły z Krakowa i Płocka. Gdyby wziąć tabelę tylko za 2024 rok, tyszanie znaleźliby się na 11. miejscu. Nie jest to jakiś beznadziejny wynik, ale dalece niesatysfakcjonujący, patrząc po tym, jakie apetyty zostały wyzwolone po jesieni. Okej, klubowe szefostwo nie zakładało tak mocnej kampanii ze strony drużyny. Nikt tego nie ukrywał. Ten sezon miał być przede wszystkim budulcem pod wodzą nowego właściciela, aby w kolejnym postawić następny krok. Jednakże jesienna forma kazała działaczom zrewidować oczekiwania – co było podkreślane w oficjalnych wypowiedziach. Z tego też powodu dokonano mocnego transferu w postaci Juliusa „kłopotliwe nazwisko” Ertlthalera, który jeszcze niedawno hasał sobie po tyrolskim trawniku w austriackiej Bundeslidze, przecież mocniejszej od polskiej I ligi. To miał być brakujący element i choć po Austriaku widać jakość, to nagle cały zespół złapał niezrozumiałą niemoc. Nie wygrał żadnego z ostatnich 5 spotkań i nie może zasłaniać się dość trudnym terminarzem. GKS nie będzie mógł szukać wymówek po najbliższych tygodniach. Teraz uda się do beniaminka z Pruszkowa, a potem zagra z trzema drużynami ze strefy spadkowej – Resovią, Podbeskidziem i Zagłębiem. Z takim kalendarzem należy zdobyć 9-10 punktów, jeśli chce się walczyć w I lidze o najwyższe cele. Tym bardziej że potem znów trzeba będzie grać z czołówką – Lechią i – no właśnie – GieKSą. Tyszanie na pewno nie są zadowoleni, że akurat katowicki sąsiad złapał na wiosnę tak znakomitą dyspozycję.