Sport

Zapasy pod koszem

W trzecim meczu finałowym o mistrzostwo Polski można się nawet spodziewać walki w... parterze.

Trener Żan Tabak ma w tych finałach sporo uwag do swoich podopiecznych. Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus


Zapasy pod obręczą

W trzecim meczu finałowym o mistrzostwo Polski można się nawet spodziewać walki w... parterze.


ORLEN BASKET LIGA

 Po dwóch meczach w Sopocie jest remis. Pierwszy mecz dla Kinga, w drugim szczecinianie też mieli szanse, ale zdesperowani gospodarze wyrwali wygraną. Teraz rywalizacja przenosi się do Szczecina.

King niewątpliwie ma przewagę doświadczenia. Zespół Arkadiusza Miłoszewskiego przed rokiem wywalczył złoto i została duża grupa graczy, którzy ten sukces wywalczyli (Mazurczak, Borowski, Meier, Żmudzki, Cuthbertson).

Tamte finały, ze Śląskiem Wrocław, jednak w żaden sposób nie przypominają obecnych. Po trzech meczach King prowadził 3-0 i szczecinianie serię zamknęli wynikiem 4-2.

Obecną rywalizację na szczycie łatwiej byłoby porównać do starcia zapaśników - mniej tu finezyjnego basketu, więcej siłowania w zwarciu. Twarda walka na pograniczu faul, masa roboty dla arbitrów, wzajemne przytyki, gry słowne, niejasne gesty. „Aż 6 fauli niesportowych popełnili dziś wspólnie zawodnicy Trefla i Kinga. Począwszy od sezonu 2012/13 (dane akcja po akcji), w żadnym innym meczu nie było ich więcej niż 4” - donosił po pierwszym meczu finałowym zajmujący się statystykami portal Puls Basketu. Niewiele lepiej pod tym względem było w meczu numer dwa. - Odnieśliśmy zwycięstwo nie dlatego, że graliśmy ładnie i płynnie w ataku, bo to był mecz twardej walki w każdym posiadaniu, triumfowaliśmy dzięki intensywności i twardości w obronie - tłumaczył po drugim meczu Żan Tabak, szkoleniowiec Trefla.

Trefl dominuje pod tablicami. W pierwszym spotkaniu w zbiórkach wręcz zmiażdżył rywali 40-24! Dlaczego więc przegrał? Bo popełnił rekordową ilość strat - 18 (podczas gdy rywale 9). Sopocianie mieli też problem z trafianiem z dystansu - w pierwszej połowie trafili 1 z 12 prób za trzy punkty! - W meczu, w którym decyduje jedno-dwa posiadania, szczególnie istotne jest, aby każdą zbiórkę traktować jak ostatnią. Musimy zbierać i popracować nad strefą podkoszową, aby ją zdominować, skakać po obręczach i zbierać piłki. Mamy materiał do analizy, wiemy co poprawić i skupiamy się na kolejnych spotkaniach - mówił po drugim meczu Przemysław Żołnierewicz, skrzydłowy Kinga.

Podobnego zdania jest trener Miłoszewski. - Cierpieliśmy przez brak zbiórek. Trzecia kwarta bardzo dobra, bo nie daliśmy ani jednej zbiórki rywalom, ale pięć zbiórek rywali w czwartej kwarcie przesądziło o wyniku - mówił szkoleniowiec Kinga.

Kto wygra finał? Wydaje się, że drużyna, która powstrzyma emocje, nie będzie popełniała fauli technicznych i niesportowych oraz zachowa zimną krew przy rzutach wolnych. Właśnie trafienia z linii osobistych będą kluczowe. W drugim meczu obie drużyny egzekwowały aż 65 rzutów wolnych! Trefl spudłował 13 razy, a King 8.

Teraz przed nami dwa mecze w Szczecinie - najpierw w środę, potem w piątek. - Presji nie czujemy. Przyjechaliśmy do Sopotu po dwie wygrane i nie byliśmy od tego daleko. Teraz mamy atut swojego parkietu, trzeba to obronić, ale przede wszystkim musimy grać swoje. Jak to się nam uda, a mamy mocnych graczy, to bez względu na miejsce meczu - będziemy wygrywać. To są jednak finały, więc nie mogliśmy też założyć, że skończy się 4:0. Fizycznie damy radę. Każdy może teraz poczuć zmęczenie, ale mental jest u nas na najwyższym poziomie - mówi dla Głosu Szczecińskiego Andy Mazurczak. Rozgrywający Kinga to na razie główny pretendent do tytułu MVP finałów. Po stronie Trefla najbliżej tego wyróżnienia są Jakub Schenk oraz Geoffrey Groselle. Trzeba pamiętać, że indywidualne wyróżnienie dostanie zawodnik zespołu, który wygra finały. Gra toczy się do czterech zwycięstw.

(pp)