Sport

Żal za utraconym, żal za nieosiągniętym, żal za niepokazanym

Film "Kiedy umilknie wiatr" jest zajmujący, ale czegoś istotnego mi w nim zabrakło. Już wyjaśniam, czego.

W „Rialcie” premierę uświetnili reżyser Mateusz Gołębiewski (drugi od lewej), producentka Małgorzata Prociak i trener Aleksander Matusiński. Fot. Sport

CZADOBLOG - Paweł Czado

Z ogromnym zainteresowaniem obejrzałem sportowy dokument "Kiedy umilknie wiatr". Była to śląska premiera tego filmu. Ważna, bo przecież traktująca o sławnym śląskim sportowcu. 

W Melbourne doszło do niezwykłych zdarzeń, które znalazły stałe miejsce w polskiej historiografii sportowej. Jak się okazało utrwaliłem je sobie w błędny sposób! Tymczasem film świetnie doprecyzował, jak one w rzeczywistości wyglądały. Chodzi o rywalizację dwóch oszczepników światowej klasy, do tego rówieśników ( rocznik 1933) Polaka Janusza Sidło i Norwega Egila Danielsena. Autorzy zadali sobie mnóstwo trudu przy opowiedzeniu tej historii i efekt rzeczywiście robi wrażenie. Starają się opowiedzieć tę historię z dwóch stron docierają nie tylko do żony polskiego oszczepnika, ale przede wszystkim do rodziny i środowiska związanego z jego największym rywalem. Jadą do Norwegii i przeprowadzają zajmujące rozmowy nie tylko z sędziwym norweskim oszczepnikiem (zmarł w 2019 roku w wieku 86 lat), ale również z wszystkimi wokół. Dowiadujemy się wielu ciekawych szczegółów z życia Danielsena. Przy okazji wychodzi, że Sidło był idolem Norwega, który podpatrywał go na treningach, co było tym prostsze, że Polak niczego nie ukrywał.

Jak wiadomo podczas igrzysk w Melbourne Sidło osiąga niezwykły wynik, który plasuje go na pierwszym miejscu. Jednak tuż przed zakończeniem zawodów, tuż przed ostatnią kolejką, postanawia pomóc swojemu głównemu rywalowi. Nie mógł oczywiście przewidzieć, że tamto nieoczekiwane zachowanie pozbawi go złotego medalu olimpijskiego. Przez lata mówiło się, że Sidło oddał Danielsenowi swój oszczep, wielu nazywało to "najpiękniejszym przykładem fair play w historii igrzysk olimpijskich". To zaskakujące, ale szczegóły są inne: otóż zawodnicy nie mieli własnych oszczepów, lecz cały zestaw sprzętu był do ich dyspozycji, mogli korzystać ze wszystkich, jakie zapewnili im organizatorzy. Sidło rzucał metalowym, Danielsen drewnianym. Przed ostatnim rzutem Sidło, widząc, że koledze nie idzie, zasugerował, żeby spróbował rzucić oszczepem, którego używa on sam. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania: Norweg posłuchał Polaka i miotnął tym egzemplarzem z tak potworną siłą i wyborną techniką, że wprawił wszystkich w osłupienie, łącznie z Sidłą i samym sobą. W dodatku dzięki wiatrowi oszczep złapał noszenie, więc padł fenomenalny rekord świata!

Film zajmująco oddaje ducha tamtych czasów, sugestywnie portretuje Europę podzieloną żelazną kurtyną. Muszę przyznać, że jednej ważnej rzeczy mi jednak w tym filmie zabrakło. Otóż w mojej opinii głównym punktem programu był dramat Sidły, który pogoni za olimpijskim złotem nie mógł wręcz zaprzestać, próbował wywalczyć jeszcze upragnione trofeum na kolejnych igrzyskach w Rzymie, Tokio, Mexico City. Bezskutecznie. Sen się nie spełnił... Odczuwałem smutek i przykrość, kiedy to oglądałem, dokument oddał tamtą rozpacz.

Film jest świetny, ale jest coś, co gdybym był reżyserem zrobiłbym zupełnie inaczej, inaczej rozłożyłbym akcenty. Otóż o Danielsenie i jego życiu w Norwegii dowiadujemy się w sumie nie wiadomo dlaczego znacznie więcej niż o Sidle i jego życiu w Polsce. Nie ma ANI JEDNEGO SŁOWA o tym, że to synek z Szopienic, dzielnicy położonej ledwie osiem kilometrów od miejsca, gdzie film miał śląską premierę. Nie ma ani jednego słowa, że Sidło wyszedł z niezwykłego, zdegradowanego przez hutnictwo obszaru. Nie ma słowa, że w tej samej kamienicy wychował się również Czesław Białas, przyszły sztangista i olimpijczyk, a przy tej samej ulicy, kawałek dalej mieszkała też kulomiotka i olimpijka Magdalena Bregulanka.

Bregulanka w chwili śmierci miała 36 lat, Sidło i Białas po 60. Przypadek? Można się zastanawiać. Można, ale nie trzeba. Trzeba jednak z kolei zauważyć, że proporcje w tym filmie są zachwiane. Tak jakby twórcy zachwycili się, co udało im się nagrać o Danielsenie i... nie poświęcili tyle samo wystarczałoby, że tyle samo uwagi Sidle. Pamiętając to tym, warto oczywiście "Kiedy umilknie wiatr" obejrzeć.