Sport

Zagrożony King

W poniedziałek w Szczecinie organizatorzy stawali na głowie, by nie dopuścić do walkowera w meczu z GTK Gliwice.

Wymiana koszy w Szczecinie trwała blisko godzinę. Fot. PAP/Marcin Bielecki

ORLEN BASKET LIGA

Niecodzienne zdarzenia zdominowały mecz w Szczecinie. Koszykarze z Gliwic przez 25 minut toczyli wyrównany mecz z wicemistrzami Polski. W połowie trzeciej kwarty – po wsadzie Chada Browna – uszkodzona została konstrukcja kosza; obręcz obniżyła się o kilka centymetrów. Na miejscu pojawił się serwis, ale okazało się, że kosza naprawić nie potrafi. W tej sytuacji zapadła decyzja o wymianie obu koszy. Te rezerwowe były z innym oprogramowaniem, nie zadziałały zegary 24 sekund. Zawodnicy musieli grać „w ciemno”, czas podawała sędziów. – Nie chcę się wypowiadać na temat komisarza. Z tego, co słyszałem, po godzinie przerwy zawody mogą zostać zakończone. Nie dążyliśmy do walkoweru, bo nie o to chodzi w koszykówce, ale z drugiej strony nie może to tak wyglądać. Najpierw 50 minut czekamy na wymianę koszy, potem okazuje się, że nie ma miernika 24 sekund. Pani sędzia ponoć podawała czas, ale ja nic nie słyszałem, a skoro tak, to zawodnicy na boisku tym bardziej – denerwował się trener GTK, Paweł Turkiewicz. – Nie szukamy wymówki, ale to wszystko wyglądało bardzo dziwnie. Takie warunki na pewno wypaczają grę. Tak nie powinny wyglądać normalne warunki do rywalizacji. W hali było głośno, nie słyszałem sygnałów ze stolika, zespół nie słyszał mnie, a brak sekundników nikomu nie ułatwiał pracy. Gospodarze lepiej się odnaleźli w takich warunkach.

Podobnego zdania jest prezes klubu z Gliwic. – Nie rozważaliśmy takiej opcji jak walkower. Gospodarze mieli godzinę i w tym czasie zdążyli usunąć usterkę – mówi Stanisław Mazanek. – Niestety, po tej przerwie nasz zespół źle zareagował; stanął i rywale odjechali. Nie szukamy wymówek, oba zespoły miały podobne warunki – dodaje sternik GTK.

King występuje w Lidze Mistrzów, gdzie wymogiem jest posiadanie rezerwowych tablic z koszami. – Jak coś się wydarzy, to jesteśmy mądrzy po szkodzie. W PLK kluby muszą mieć w rezerwie obręcz i zegar, ale nie całą konstrukcję. W Lidze Mistrzów wymagana jest jedna cała konstrukcja i chyba to nas dziś uratowało – przyznał Arkadiusz Miłoszewski, trener Kinga.

Szkoleniowiec przyznał, że jego zespół mógł być zagrożony walkowerem. – Nie ma czegoś takiego jak przekładanie meczu na inny termin. Przepisy nie są precyzyjne, ale jak coś jest niesprawne w hali, a gospodarz nie może tego naprawić, to jest walkower. To była nieszczęsna sytuacja, na którą nie mieliśmy wpływu. Przepraszamy zespół z Gliwic. To nie była nasza wina, to rzeczy martwe, które nie zadziałały – mówił Miłoszewski, przypominając, że takie sytuacje zdarzały mu się w karierze zawodniczej. – W Sopocie, gdy Trefl awansował i debiutował w ekstraklasie, to kibice odpalili fajerwerki i zadymili całą halę. Trzeba było czekać kilka godzin na wywietrzenie. A w Starogardzie Gdańskim z kolei przeciekał dach i też długo czekaliśmy na wznowienie gry – wspominał trener szczecinian.

Lokalne media przypominają, że to nie pierwszy problem na meczu Kinga. „Awaria koszy to nie pierwszy „wypadek” w Netto Arenie. Hala funkcjonuje od 10 lat i kibice doświadczali tu różnych sytuacji. Na samym początku była zimnica, ale problem niskiej temperatury udało się w miarę szybko rozwiązać. Na meczu siatkarzy Stoczni Szczecin (ten klub już nie istnieje) padło oświetlenie, a przy okazji spotkań siatkarek Chemika pojawiły się problemy ze szczelnością dachu. Awarie te udawało się jednak w miarę szybko usunąć" – napisał Jakub Lisowski w „Głosie Szczecińskim”.

(pp)