Chłodnym wykończeniem w 90 minucie Węgier ustalił zwycięstwo „Niebieskich” z Cracovią. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus


Zadecydują rozum i serce

Przyszłość Somy Novothnego przy Cichej pozostaje otwarta, choć nie będzie łatwo go zatrzymać.


RUCH CHORZÓW

Węgierski napastnik przyszedł do Ruchu w trakcie rundy wiosennej. Miał ciekawe CV, był przygotowany, ale w pierwszych czterech spotkaniach wchodził na boisko z ławki, bo gole strzelał Daniel Szczepan. Novothny bramkowy dorobek otworzył w derbach z Górnikiem, dzięki czemu wskoczył do pierwszego składu. Opuścił go tylko na mecz z Koroną, lecz wszedł na boisko w przerwie.


Grać z sercem

Najlepszy występ niespełna 30-letni napastnik zaliczył w ostatniej kolejce. Ruch wygrał 2:0 z Cracovią, a Soma Novothny skompletował dublet. - Atmosfera była niesamowita przez cały rok, odkąd się tu zjawiłem. Grając przed takimi kibicami musisz to robić z sercem, walczyć i biegać, bo oni na to zasługują. Zarówno fani, jak i ten klub zasługują na ekstraklasę, ale niestety zaczęliśmy wygrywać za późno. Możemy być chociaż trochę bardziej uśmiechnięci, że udało nam się pożegnać zwycięstwem - mówił urodzony w Veszpremie snajper. Pierwszego gola strzelił głową po dośrodkowaniu Miłosza Kozaka, po raz kolejny udowadniając, że znakomicie czuje się w pojedynkach powietrznych. Podwyższył w końcówce, w spokojnej sytuacji sam na sam z bramkarzem. Cracovia grała wtedy w osłabieniu po czerwonej kartce, jaką zobaczył w 71 minucie Andreas Skovgaard. Napastnik Ruchu... był w to zamieszany. - Wymieniliśmy kilka ostrych słów. Te kilka po polsku akurat znam, więc mogłem mu odpowiedzieć. Wtedy uderzył mnie w twarz i tyle - zdradził.


Dedykacja dla „Fosy”

W oczy rzuciły się jego bardzo emocjonalne celebracje trafień. Po pierwszej bramce przebiegł ponad pół boiska w stronę ławki rezerwowych, do Tomasza Foszmańczyka, który w 10 minucie opuścił murawę w szpalerze, kończąc karierę. Węgier wykonał wślizg na kolanach, a następnie uściskał kapitana i podniósł go. To jemu zadedykował oba gole. - Najważniejsze było to, że wygraliśmy dla „Fosy”. To niesamowity gość. Od samego początku bardzo pomagał mi i Josemie. Mogliśmy zapytać i poprosić go o wszystko, nie tylko w kwestiach piłkarskich, ale także życiowych. Moimi dwiema bramkami chciałbym mu podziękować za wszelką pomoc, jaką okazał mi w Ruchu. Zasłużył na to. Mimo że byliśmy już zdegradowani, przez cały tydzień przygotowywaliśmy się na tę okoliczność. Dawaliśmy z siebie 100 procent, żeby pożegnać go wygraną - powiedział Novothny.

Nie jest zadowolony

W 13 występach były piłkarz m.in. Bochum czy Ujpestu zdobył 4 bramki i 2 asysty. Mocną miał szczególnie końcówkę, kiedy Ruch zaczął wygrywać. Jak na 776 minut spędzonych na murawie w szeregach spadkowicza to dobry wynik, ale Novothny podchodzi do niego z dystansem. - Nie mogę być zadowolony, bo nie wywalczyliśmy utrzymania. Jeśli nie strzeliłbym żadnego gola, ale uratowalibyśmy ekstraklasę, wtedy byłbym usatysfakcjonowany. Jestem bardzo smutny, bo - jak już mówiłem - ten klub zasługuje na najwyższą ligę - powiedział, a potem dodał zapytany przez nas: - Oczywiście, że mogliśmy zrobić więcej. Gdybym strzelił 20 goli, utrzymalibyśmy się. Każdy mógł zrobić więcej, ale wyszło, jak wyszło. Nie możemy już tego zmienić.


Gotowy na pozostanie

Kontrakt Novothny'ego wygasa po sezonie. W Chorzowie każdy chciałby go zatrzymać, bo nie dość, że daje dużo jakości piłkarskiej, to jest po prostu bardzo sympatyczną osobą, którą wszyscy lubią. Jego przyszłość ciągle jednak nie jest wyjaśniona. - W każdej sekundzie ktoś mnie o to pyta (śmiech). Najpierw chciałbym trochę odpocząć, a potem podejmę decyzję. W grę wchodzi wiele rzeczy. Rozum i serce zadecydują razem. Od samego początku tutaj czułem się chciany, więc mam nadzieję, że uda nam się znaleźć porozumienie, żebym mógł zostać. Ale to melodia najbliższej przyszłości - przyznał. Szanse na jego pozostanie nie są jednak duże (ale i tak większe niż np. w przypadku Josemy czy Adama Vlkanovy). Chodzi rzecz jasna o pieniądze i choć sam Novothny faktycznie nie ma nic przeciwko pozostaniu w Chorzowie, to wiele by musiało się wydarzyć, aby taki scenariusz się ziścił.

Piotr Tubacki