Zaczynałem od Ruchu
Rozmowa z Krzysztofem Przybylskim, trenerem Młynów Stoisław Koszalin
Karierę szkoleniowca żeńskich klubów, która zaprowadziła pana na szczyt, czyli posadę selekcjonera reprezentacji Polski, zaczynał pan od pracy z „Niebieskimi”, a w niedzielę wraca pan do Chorzowa. Która to wizyta pana zespołów w tym mieście?
- Dwa razy byłem z Piotrcovią i teraz będę z Koszalinem.
A ze Zgodą Bielszowice nie wizytował pan chorzowskiej hali?
- Rzeczywiście, był taki sezon. Bardzo dawno temu byłem szkoleniowcem siódemki z Rudy Śląskiej, gdy jeszcze występowała w ekstraklasie.
Początek tego sezonu jest dla pana raczej nieudany, skoro mówimy o dwóch porażkach Młynów...
- Mieliśmy problemy zdrowotne zwłaszcza w pierwszym meczu. Dziewczyny podkręciły stawy skokowe. Do tego w poprzednim sezonie ukarana i zawieszona Jagoda Lasek musiała teraz odpokutować. Nie doleciała też Turczynka Elif Sila Aydin, bo jeszcze nie miała wizy, więc musieliśmy sobie radzić bez lewego skrzydła i praktycznie bez trzech rozgrywających. Drugi mecz, z Gnieznem, był trochę lepszy, aczkolwiek też nie ustrzegliśmy się błędów. Przegraliśmy trochę na własne życzenie. Prowadziliśmy praktycznie od 15 minuty do samej końcówki. Niestety nie dowieźliśmy prowadzenia. Decydującą bramkę straciliśmy na 2 sekundy przed końcem i punkty pojechały do Gniezna. Takie mecze trzeba wygrywać, a my mieliśmy sytuacje, żeby go zamknąć. Nie skończyliśmy, a Gniezno wykorzystało szansę.
A prezes Krzysztof Jabłoński mówił przed sezonem: „Bijemy się o medale i jak najwyższe pozycje. Nasze absolutne minimum to jest pierwsza szóstka”...
- Prezesa trochę poniosło. Chcemy wejść do szóstki spokojnie, to fakt, a potem zobaczymy co będzie. Mamy skład, żeby wejść do tej szóstki, tylko trzeba wygrywać, bo będzie ciśnienie jak w zeszłym sezonie. Też mieliśmy słaby początek, zaczęliśmy grać lepiej dopiero od grudnia-stycznia i to wystarczyło, choć nie ukrywam, że mieliśmy dużo szczęścia, że załapaliśmy się do szóstki. Ale szczęściu trzeba pomóc. Teraz mamy zespół w miarę ukształtowany, choć jest w nim kilka nowych zawodniczek i chwilę trzeba poczekać, zanim to wszystko „zatrybi”.
Wszystkie podopieczne są gotowe do gry?
- Wszystkie. Turczynka też już jest, choć potrzebuje trochę czasu, by wejść w treningi, zgrać się z nowymi koleżankami. Ale to interesująca zawodniczka, lewoskrzydłowa. A ciekawostką jest fakt, że zadebiutuje na polskich parkietach, podobnie jak ja kiedyś, w hali Ruchu.
No to teraz w Chorzowie z Ruchem na noże?
- Ruch ma 3 punkty, więc dobrze byłoby też mieć tyle samo, by przed dwutygodniową przerwą na reprezentację móc spokojnie pracować i przygotować się na domowy mecz z Sośnicą.
Widział pan jakiś mecz „Niebieskich”?
- Wszystkie w tym sezonie. Dobrze grają, pokazują ciekawy handball. Szybki, konsekwentny i biją się mocno w obronie. To na pewno nie będzie łatwe spotkanie ani dla nas, ani dla Ruchu. W tej lidze każdy może walczyć o zwycięstwo. Pokazały to we wtorek Kobierzyce z Zagłębiem w Lubinie, ale trzeba wykorzystywać sytuacje. Jak się wykorzysta, to można wygrać z każdym.
Pamięta pan jeszcze dziewczyny z Ruchu?
- No pewnie. Była Natalia Doktorczyk, Kaja Gryczewska przychodziła jak byłem jeszcze w Chorzowie. Pamiętam „Masło” (Kasię Wilczek), Martę Gęgę znam. Polinę Masałową pamiętam z czasów jak byłem trenerem Piotrcovii, Anastazja Bondarenko też już chyba trenowała w Ruchu. Dobrze znam ten zespół.
Ruch to dziś silniejszy team niż podczas poprzedniego pobytu w Superlidze - tak twierdzi szkoleniowiec „Niebieskich" Ivo Vavra.
- To na pewno ciekawy, solidny zespół. Nie jest skazany na pożarcie, jak się przed sezonem niektórym wydawało. Uważam, że przy dobrym układzie może nawet spokojnie walczyć o szóstkę.
Ale do Chorzowa przyjeżdżacie po 3 punkty?
- Walczyć o 3 punkty. Taki jest nasz cel.
Rozmawiał Zbigniew Cieńciała