Zachwycam się Natalią
Rozmowa z Zuzanną Radecką-Pakaszewską, byłą mistrzynią Polski na 100 i 200 metrów, brązową medalistką ME w sztafecie 4x400 m (2002), olimpijką z Sydney (2000) i Aten (2004)
Szybka, piękna, naturalna - Natalia Kaczmarek. Fot. Michał Laudy/PressFocus
Zachwycam się Natalią
Rozmowa z Zuzanną Radecką-Pakaszewską, byłą mistrzynią Polski na 100 i 200 metrów, brązową medalistką ME w sztafecie 4x400 m (2002), olimpijką z Sydney (2000) i Aten (2004)
Nie tylko z racji tego, że byłaś sprinterką, przypuszczam, że najbardziej z mistrzostw Europy w Rzymie zapamiętasz zwycięstwo i rekord Polski w biegu na 400 metrów Natalii Kaczmarek…
- Zdecydowanie! Bardzo długo czekałam na pobicie prawie półwiecznego rekordu Ireny Szewińskiej i złamanie granicy 49 sekund. 48,98 sek. to historyczny wynik. W ogóle zachwycam się Natalią, sposobem, w jaki biega, jak wytrzymuje na finiszu, no i wreszcie, jak przy tym kobieco wygląda. To mi w niej imponuje. Nie musi niczym razić w oczy, jest szybka, piękna, naturalna. Wspaniały wzór sportowca do naśladowania.
Gdy tak mówisz, aż odczuwam twoje wzruszenie.
- Nie ma co ukrywać, po finale uroniłam łezkę. Poza tym dobrze znam trenera Natalii Marka Rożeja, to świetny i mądry fachowiec i oby jak najdłużej ich współpraca przynosiła takie wspaniałe owoce.
Ale czy te słodkie frukta nie spadły nam aby nieco za wcześnie, wszak czas żniw - czyli igrzyska w Paryżu - dopiero w sierpniu…
- No właśnie, spodziewałam się, że Natalia w tym sezonie pokusi się o świetny wynik, ale sądziłam, że nastąpi to właśnie w Paryżu. W Rzymie naszej mistrzyni na pewno pomogła ostra rywalizacja z Irlandką Rashidat Adeleke i zażarty bój na ostatniej prostej o złoto.
Wynik Kaczmarek jest aktualnie trzecim na świecie, ale sezon dopiero się rozkręca. Na igrzyskach konkurencja będzie jeszcze ostrzejsza, dojdą Amerykanki, Jamajki, no i mistrzyni świata z Budapesztu Paulino z Dominikany. Jak widzisz szanse Polki w tym towarzystwie?
- Natalia na pewno jest kandydatką do medalu olimpijskiego. Ma świetny finisz i jeżeli zwietrzy szansę i załapie się czołówki na ostatniej prostej, to już nie puści. Bardzo za nią trzymam kciuki, choć nie będzie łatwo. Rzym nie był jej docelowym startem, na pewno mają z trenerem dobrze przemyślany cykl przygotowań, startów oraz ładowania akumulatorów. Żeby tylko nie było zbyt dużej presji, ale myślę, że mentalnie Natalia sobie też poradzi. Bo jak fajnie się układa, to wszystko wychodzi.
Stwierdziłaś, że Kaczmarek nie musi niczym razić w oczy. To aluzja do innej naszej świetnej sprinterki, Ewy Swobody?
- Cha, cha! Nie, raczej do moich czasów, bo 20 lat temu na arenie międzynarodowej w call roomie wyglądałyśmy na najbardziej delikatne, szczupłe. Nasze rywalki, czy to z Rosji, czy z Ameryki, wyglądały nieco inaczej, były umięśnione, silne… I biegały kosmicznie, wpędzały nas w kompleksy i zniechęcenie. Dziś wiemy, na czym to robiły, ale wtedy mogłyśmy się tylko domyślać - Rosjanki Natalia Antiuch, Olesia Zykina i ich koleżanki, Amerykanka o nazwisku, nomen omen, Cox. Ile razy byłyśmy czwarte, piąte - jak w sztafecie 4x400 na igrzyskach w Atenach, a potem się okazywało, że de facto one kradły nam nie tylko medale i pieniądze, ale też poczucie pewności siebie, dołowały naszą psychikę i mentalność. Nam z góry wmawiano, że jesteśmy gorsze. Nie ma już do tego co wracać, mam tylko nadzieję, że dziś ta rywalizacja toczy się bardziej fair play.
Świetną życiówkę - 12,42 sek. - ustanowiła także na 100 metrów przez płotki Pia Skrzyszowska, ale tym razem mistrzyni Europy sprzed dwóch lat wystarczyło to do brązowego medalu. Sezon olimpijski stawia większe wyzwania?
- Zdecydowanie, ale mnie cieszy, jak szybko i w jakim stylu Pia wróciła do znakomitego poziomu. Problemy zdrowotne mogą sportowca pociągnąć w dół, z którego już się nie wygrzebie. Tymczasem Pia po swoich przejściach pobiła rekord życiowy i uważam, że z tego wyniku jeszcze może coś urwać. Na pewno start w Rzymie da jej dużo pozytywnej energii, mentalnie ją podbuduje.
O ile indywidualnie w Rzymie nasze sprinterki wypadły świetnie, o tyle sztafety zawiodły, wszystkie bez wyjątku. Obie 4x100 nie potrafiły w finałach przekazać pałeczki, a męska 4x400 została zdyskwalifikowana w półfinale za prosty błąd i nadepnięcie linii toru. Najlepiej i tak wypadły panie 4x400, które zajęły 6. miejsce. „Aniołki” Matusińskiego dawały nam tyle radości, ale musimy się chyba oswoić z myślą, że przeżywają schyłek. Myślisz, że mogą nas jeszcze pozytywnie zaskoczyć w Paryżu?
- Przede wszystkim chciałabym zwrócić uwagę na bardzo wysoki poziom finałów sztafetowych. Dziewczyny uzyskały przecież bardzo dobry wynik - 3:23,91, a mimo to nie wystarczył do medalu. Natalia zmagała się z infekcją, a Iga Baumgart-Witan zaciska zęby i biega na tyle, na ile ją stać. Pewnie, gdyby była w pełnym zdrowiu, urwałaby jeszcze trochę ze swojego wyniku. Trzymam mocno kciuki za nią i za Marikę Popowicz-Drapałę, bo obie dzisiejsze weteranki zaczynały bieganie, gdy ja kończyłam karierę; one są moim „łącznikiem” ze współczesnymi czasami. Ta sztafeta ewidentnie przechodzi moment zmiany pokoleniowej, ale nie załamywałabym rąk. Kinga Gacka rozwija się bardzo ciekawie, może dołączą kolejne dziewczyny. Widzę, że trenerzy odpowiedzialni za 400 metrów mądrze prowadzą szkolenie, ale może na zadowalający efekt trzeba będzie znowu trochę poczekać. Przecież „Aniołki”, zanim zaczęły zdobywać medale na mistrzostwach świata i igrzyskach, też przez kilka sezonów dobijały się do czołówki.
Myślisz, że niedawna liderka tej sztafety Justyna Święty-Ersetic, aktualnie przeżywająca duże problemy na bieżni, może jeszcze wrócić do szybkiego biegania?
- Justyna była niezawodna przez tyle lat, wygrała mnóstwo biegów i sztafet, dała nam tyle radości, ale kiedyś przychodzi moment, że organizm zwyczajnie mówi stop. Chciałabym, żeby biegała jeszcze na poziomie 50-51 sekund, ale może być już o to niezwykle trudno.
Martwi nieco sztafeta 4x100 pań, która nie ukończyła finału, a po srebrze i rekordzie Polski dwa lata temu wydawało się, że przed nią ciekawe perspektywy. Z drugiej strony ze składu w Monachium biegła tylko Ewa Swoboda, która zresztą długo się przed tym broniła…
- Ewa po rywalizacji indywidualnej i srebrnym medalu na 100 metrów pewnie bała się o kontuzję, ale nawet jak jest trudno, to liderka musi wspiąć się na wyżyny i pomóc koleżankom. Żeby myśleć o olimpijskim finale, wszystkie dziewczyny w najlepszym składzie, muszą być zdrowe. Dla tych młodych dziewczyn z Rzymu sam finał 4x100 to dobra nauka i najfajniejszy moment na wnioski. Wierzę, że w Paryżu pokażą, na co je naprawdę stać i skoro się odgrażają, to trzymajmy je za słowo.
Więcej w Rzymie było jednak rozczarowań niż zachwytów. Czy ciebie ktoś szczególnie zawiódł?
- Jako była zawodniczka nigdy nie oceniam w ten sposób występów młodszych koleżanek i kolegów. Pewne jest dla mnie, że nikt nie startuje w blokach, żeby sprawić zawód. Za słabszym startem często bowiem kryją się problemy, kontuzje, jakieś sprawy osobiste czy zwyczajne choroby - np. o tym, że Natalia biegała w sztafecie przeziębiona, też nie wiedzieliśmy. Żal mi bardzo skoczka wzwyż Norberta Kobielskiego, widać było jak bardzo jest sobą rozczarowany. Na docelowej imprezie nie potrafi przekuć dobrego przygotowania w wynik, liczę, że w Paryżu przełamie tę niemoc. Bo w życiorys sportowca porażki są wkalkulowane, chodzi o to, żeby nie schylać głowy częściej niż ją podnosić.
W porównaniu z ME sprzed dwóch lat widać znaczący regres - 6 medali i tylko 63 punkty. Europa i świat nam uciekają?
- W polskiej lekkoatletyce następuje wymiana pokoleniowa. Cieszmy się, że Anita Włodarczyk, Wojtek Nowicki, Piotr Lisek jeszcze walczą z powodzeniem, ale nadchodzi trudny moment. Za bardzo nie ma „środka”, pokolenia, które jeszcze nie zdobywa medali, ale już jest ich blisko. Trzeba poczekać na młodych. Może za cztery lata, gdy mistrzostwa Europy zawitają na Stadion Śląski, zaprezentujemy się tak jak Włosi, którzy wypadli w roli gospodarzy imponująco, zdobywając 12 złotych medali.
Gdzie ci młodzi? Komu kibicujesz?
- Bardzo podobało mi się bieganie Filipa Ostrowskiego na 800 metrów, choć nie awansował do finału. Trzymam za niego kciuki, świetnie się go ogląda, z czasem będzie sobie lepiej radził taktycznie. Potencjał dostrzegam na 200 metrów w Albercie Komańskim, niestety kontuzja nie pozwoliła mu ukończyć półfinału. Podobnie 19-letni Marek Zakrzewski na 100 m. Jak to młodzi, palą się, chcą już, od razu, a tu trzeba pokory, cierpliwości, no i muszą wyciągać wnioski ze swoich startów.
Jako olimpijka z Sydney i z Aten, co chciałabyś przekazać swoim następcom?
- Przede wszystkim tak bardzo im zazdroszczę, że ich to czeka. Mnie wciąż „nosi”, chciałabym stanąć w blokach na tak wspaniałych arenach, ale jak to mówią Czesi „to sen e vrati”. Było trudno, były kontuzje, problemy, ale to były wspaniałe lata, które przeleciały jak z bicza trzasł, że nawet nie zdążyłam się nimi nacieszyć. Tym bardziej kibicuję i gratuluję Marice, która tak jak ja zaczynała od 100 i 200 metrów, a dziś walczy o miejsce w sztafecie 4x400. Gratuluję jej, że pomimo swoich 36 lat ma jeszcze ochotę biegania i wiem, że czerpie z tego radość. Mam wrażenie, że dziś świadomość sportowców jest większa. Życzę im, żeby cieszyli się tym, co robią i żeby jak najwięcej czerpali z tego dla siebie.
Wiem, że jesteś też fanką futbolu, co nie jest tak częste wśród lekkoatletów. Z jakimi nadziejami zasiadasz do meczów na niemieckim Euro (rozmawialiśmy przed meczem Polska - Holandia)?
- Bardzo się cieszę na Euro i będę oglądać tyle meczów, ile się da! Chciałabym, żeby nasi piłkarze w końcu dali nam radość, żeby wyszli z grupy, a potem w fazie pucharowej to już wszystko jest możliwe, to tylko zawsze jeden mecz. Kibicuję nawet bardziej teraz, bo z Michałem Probierzem poznaliśmy się kiedyś na jakimś lekkoatletycznym wydarzeniu. On z Bytomia, ja z Rudy Śląskiej i tak zaczęliśmy sobie godać po śląsku i śmialiśmy się, bo okazało się, że mamy wspólnych znajomych, i to takich bliskich, serdecznych. Cenię go za jego charyzmę, za charakter, widzę, że wie co robi, że dotarł do młodych chłopaków i zbudował fajny team.
Rozmawiał Tomasz Mucha
Euro a igrzyska
Od 2012 roku lekkoatletyczne mistrzostwa Europy zmieniły cykl z 4-letniego na 2-letni i tym samym od 12 lat rozgrywane są w roku olimpijskim, poprzedzając o kilka tygodni igrzyska (z jednym wyjątkiem, o czym poniżej). Polscy lekkoatleci w kontynentalnym czempionacie zdobywali kilkukrotnie więcej medali niż później w zmaganiach olimpijskich. Gdy np. na ME w 2016 roku sięgali po worek 12 medali, nie potwierdzali wysokiej dyspozycji na igrzyskach, stając ledwie 3 razy na podium; z kolei słaby ogólnie start w mistrzostwach wcale nie wróżył klęski na igrzyskach; był raczej odbiciem aktualnej siły. Tak więc „tylko” 6 krążków na Stadio Olimpico w Rzymie nie musi był złym prognostykiem przed Paryżem, aczkolwiek 9 medali sprzed trzech lat w Tokio, w tym aż 4 złote, wydają się dziś dorobkiem z innej bajki. Co ciekawe,japoński fajerwerk lekkoatletów (najlepszy start nie tylko w XXI wieku, ale w historii) nie poprzedził występ na ME 2020, bo z powodu pandemii odwołano zawody w Paryżu, a tokijskie igrzyska odbyły się rok później.
W poniższym zestawieniu porównaliśmy liczbę medali polskich lekkoatletów w mistrzostwach Europy oraz następujących po nich w tym samym roku igrzyskach olimpijskich.