Sport

Zabrakło paliwa

Rozmowa z Mateuszem Bieńkiem, środkowym reprezentacji Polski i Aluronu CMC Warty Zawiercie

Mateusz Bieniek nie może doczekać się powrotu na boisko. Fot. Norbert Barczyk/PressFocus

Przed rokiem rozmawialiśmy w niemal identycznych okolicznościach, bo też leczył pan kontuzję. Kiedy tym razem zobaczymy pana na parkiecie?

– Jeszcze na to nie pora i mocno nad tym ubolewam. Muszę podejść do urazu mądrze i cierpliwie, by spokojnie się wyleczyć i wrócić w pełni zdrowy. Mam nadzieję, że w ciągu dwóch tygodni zacznę pierwsze skoki. Znowu, jak rok temu, będzie etap ich liczenia. Podejrzewam, że zaczniemy od trzydziestu skoków na nogę i obserwacji, czy coś się dzieje. Jeśli będzie w porządku, stopniowo będziemy powiększać ich liczbę. Mamy jednak taką jakość w zespole, tak świetnych zawodników, że z pewnością doskonale poradzą sobie, kiedy nie będę mógł grać.

Ma pan podobny uraz (rozcięgna podeszwowego) jak przed rokiem, z tym że teraz lewej stopy. Nie miałby pewnie pan nic przeciwko temu, by efekt wyleczenia był taki sam, czyli świetna forma i żadnych problemów z kontuzjowaną nogą.

– Oczywiście. Z prawą stopą od tamtego momentu nic się nie dzieje. Niestety, w tym roku znów przyplątał mi się nieszczęsny uraz, ale nic nie poradzę. W tamtym roku szybciej wróciłem na parkiet, ale też liga później wystartowała. W tym roku rozgrywki zaczęliśmy szybko, co akurat dla nas, siatkarzy, jest lepsze, bo mecze są raz w tygodniu i jest czas na regenerację. W poprzednim roku było jednak natężenie reprezentacyjne i inaczej nie dało się ułożyć terminarza. Mam nadzieję, że za kilka tygodni znów będę na boisku. Jak zwykle w takich sytuacjach będę potrzebował czasu na powrót do wysokiej formy, bo to nie jest tak, że po dwóch miesiącach przerwy nagle zacznę skakać i świetnie się prezentować. To tak nie działa...

Noga boli?

– Nie. Ten uraz boli przez dwa, trzy tygodnie przy chodzeniu. Wtedy trudno postawić stopę. Później już tego nie czuć. Lewa noga jest jednak mniej rozwalona, niż była prawa, więc czas rehabilitacji powinien być krótszy. Już teraz mogę wykonywać dużo więcej rzeczy niż wówczas. Nie mam żadnych ograniczeń w ćwiczeniach. Nic tylko poczekać do skakania i zobaczymy, jak będzie.

W porównaniu z poprzednim sezonem Aluron niewiele się zmienił. Doszło do jednej kluczowej zmiany – Trevora Clevenota zastąpił Aaron Russell.

– Zmieniła nam się troszkę charakterystyka. Trevor był zawodnikiem bardziej defensywnym i technicznym, a Aaron jest bardzo wyskakany. Obaj są jednak świetnymi siatkarzami o światowej klasie. Jestem przekonany, że to będzie dobry transfer.

Gdy czyta się informację, że w PlusLidze występuje aż 19 medalistów ostatnich igrzysk w Paryżu, to...

– Jest wielkie łał! Mnie jednak przede wszystkim cieszy to, że po 48 latach nasza drużyna wreszcie, nie powiem, że ściągnęła klątwę, ale wywalczyła medal i to w wyniku naprawdę megaciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń i przezwyciężenia trudnych sytuacji. Nasz zespół w tym turnieju był ogromnie pokiereszowany, a mimo to zdobyliśmy srebro, które w pełni doceniamy. Mam nadzieję, że to będzie ogromny skok dla PlusLigi, że aż tylu medalistów w niej gra.

Gdyby Mateusz Bieniek zagrał w finale, z Francją byłoby złoto?

– Ha, trudno było pokonać tak grającą Francję. Przede wszystkim jednak nasz zespół był... po prostu zabrakło nam paliwa. Chłopaki wszystko dali z siebie w półfinale ze Stanami Zjednoczonymi. Ten mecz wypompował ich całkowicie, emocjonalnie i fizycznie. Takie boje kosztują.

W półfinale i finale igrzysk trudniej byłoby na boisku czy oglądając poczynania kolegów z ławki rezerwowych?

– Siedziałem na trybunach. To zupełnie inne doświadczenie i inne emocje, bo nic od ciebie nie zależy. Po tym turnieju zacząłem rozumieć kibiców i moją mamę, która się tak emocjonuje przed telewizorem. Teraz wiem, co czuje. Ze Stanami Zjednoczonymi przez dwa i pół seta byłem... na zewnątrz. Emocje były tak ogromne, że nie mogłem na to patrzeć. Mówiłem: nie oglądam i wychodziłem. Na tie-break wróciłem, zacząłem znów oglądać, ale jak się zrobiło w pewnym momencie 14:13, znów nie wytrzymałem...

Nie widział pan ostatniej piłki?

– Byłem już na schodach. Stwierdziłem, że jak się zrobi po 14, to opuszczam halę. Ale, uff, się udało.

Celem Aluronu CMC Warty będą trzy finały: Ligi Mistrzów, mistrzostw i Pucharu Polski?

– O Lidze Mistrzów nie ma co mówić, bo część z nas w tych rozgrywkach grała, inni nie. Przede wszystkim jednak musimy myśleć o kolejnym meczu, a nie o przyszłych finałach i pucharach. Nie będę jednak ukrywać, że w kraju chcemy powalczyć o miejsca medalowe, ale zdajemy sobie sprawę, że będzie o to bardzo trudno. Rywale się wzmocnili. Nasza liga z każdym rokiem, może to jest wyświechtane stwierdzenie, ale jest naprawdę coraz silniejsza. Do grona stałych bywalców walki o medale dołączył zespół z Lublina. A jest również Skra Bełchatów, która po słabszych latach chce napsuć krwi najlepszym.

Pan w ekstraklasie debiutował w 2013 roku. Mocno się zmieniła od tamtej pory?

– To jest zupełnie inna liga. Poziom jest wyższy. Gdy do niej wchodziłem, miałem szczęście, że taki młody chłopak jak ja dostawał szansę grania. Obecnie dużo trudniej się przebić do podstawowego składu. W bieżących rozgrywkach spadają trzy zespoły, więc to już w ogóle będzie się działo. Pasjonujący będzie nie tylko play off, ale też walka o utrzymanie. Nie będzie meczów o nic. PlusLiga mocno się rozwinęła, ale nie można na tym poprzestawać i trzeba wciąż iść do przodu.

Rozmawiał Michał Micor