Klaudiusz Sevković cieszy się z każdego zwycięstwa chorzowskich szczypiornistek. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus


Za sterami od 20 lat

W Chorzowie mogą mieć wkrótce powody do podwójnego świętowania, bo szanse na awans mają dwa zespoły „Niebieskich”. - Walczymy o superligę i 1. ligę. Gdyby się udało, byłoby fenomenalnie - twierdzi prezes Ruchu, Klaudiusz Sevković.

 

Już tylko krok - a konkretnie 5 meczów - pozostał szczypiornistkom Ruchu do końca sezonu Ligi Centralnej, stanowiącej ścisłe zaplecze Orlen Superligi. Sobotnie, efektowne zwycięstwo z Dziewiątką Legnica było ich 17. z rzędu i przybliżyło do elity. Podopieczne trenera Ivo Vavry mają 7 punktów przewagi nad zespołem z Żor, więc ich szanse na awans są olbrzymie. Z kolei II drużyna, składająca się głównie z juniorek, jest wiceliderem 4 grupy 2. ligi i celuje w promocję do 1. ligi. Te osiągnięcia bardzo cieszą Klaudiusza Sevkovicia, który w tym roku obchodzi 20-lecie prezesowania chorzowskiemu klubowi...

- Podsumowując te dwie dekady, muszę podkreślić, że jestem dumny, iż tak długo lideruję „Niebieskim” - uśmiecha się prezes Sevković. - Zaszczytem jest prowadzić klub, który - mam nadzieję - w nowym sezonie ponownie reprezentować będzie południe Polski, Górny Śląsk, a przede wszystkim Chorzów w elitarnym towarzystwie. Ruch i ludzie, którzy tworzyli i nadal tworzą jego przepiękną historię, po prostu na to zasługują.

 

Gdy niespełna rok temu opuszczaliście superligę, niewielu wierzyło w tak szybki powrót na najwyższy szczebel...


- Dla wielu kibiców, także dla nas, spadek stanowił olbrzymie rozczarowanie, a nawet bolesną porażkę. Nie załamaliśmy jednak rąk, nie zwiesiliśmy głów, tylko natychmiast wdrożyliśmy „plan B”, według którego Ruch - po krótkiej banicji - musi wrócić na salony. W tym celu nie tylko zatrzymaliśmy najlepsze zawodniczki, ale też wzmocniliśmy zespół, czego dowodem było zakontraktowanie Marty Gęgi. Była reprezentacyjna rozgrywająca nie tylko zapewnia drużynie solidną jakość sportową, ale jest przede wszystkim wzorem do naśladowania oraz autorytetem dla młodszych koleżanek.

 

Pod pańskim kierownictwem Ruch stał się klubem osobliwym, a nawet bezprecedensowym. Jako pierwszy w Polsce uczestniczył równolegle w krajowych, jak i zagranicznych rozgrywkach, mierząc się z drużynami czeskimi oraz słowackimi, tworząc z nimi MOL Ligę. Ewenement na skalę kraju stanowiły również trzy z rzędu tytuły mistrza Polski juniorek, a niejako po drodze był triumf młodzieży na piasku.


- Od początku pracy moim oczkiem w głowie była młodzież. Dlatego w Chorzowie zawsze ogromną wagę przywiązywaliśmy do szkolenia, co pomogło klubowi w ciężkich czasach. Gdy się nie przelewało, gdy nie było pieniędzy na transfery, do pierwszego zespołu dołączały kolejne utalentowane juniorki. Opierając się głównie na wychowankach, Ruch w pewnym momencie miał najmłodszą drużynę w superlidze, ze średnią wieku 20,5 roku!

 

I nadal macie powody do radości, bo zdolnych dziewcząt w Chorzowie nie brakuje.


- Szkolenie przynosi coraz lepsze efekty. Nasz drugi zespół gra w 2. lidze z szansami na awans, a jestem przekonany, że w rozgrywkach juniorskich i młodzieżowych nawiążemy do całkiem nieodległej przeszłości, gdy nasz klub trzy razy z rzędu - rzecz bez precedensu w polskim handballu - zdobył złoty medal w kategoriach młodzieżowych.

 

Liderką tamtej ekipy była prawie 26-letnia dziś Oktawia Płomińska, późniejsza reprezentantka kraju.


- Przez te 20 lat wychowaliśmy, nie tylko sportowo, dwa, a może nawet trzy pokolenia fajnych dziewcząt. Pomagaliśmy im w szkołach, załatwialiśmy dodatkowe lekcje przed maturą czy indywidualny tok studiów. Mam ogromną satysfakcję, że te dziewczyny mają dziś rodziny, a ich córki trenują u nas, jak wcześniej ich mamy. Najlepszym przykładem jest właśnie lewoskrzydłowa Oktawia Płomińska. Najpierw grała u nas jej mama, Agnieszka, a wychowana praktycznie w naszej hali Oktawia trzy razy z rzędu zdobyła mistrzostwo Polski juniorek, zadebiutowała w pierwszej drużynie, grała w kadrze młodzieżowej, skąd trafiła do pierwszej reprezentacji. Takich przykładów było zresztą więcej.

 

Proszę się zatem pochwalić.

- Środkowa rozgrywająca Magdalena Drażyk, jedna z liderek seniorskiego zespołu, potem reprezentująca barwy Piotrcovii, a aktualnie występująca w Kobierzycach. Kolejna reprezentacyjna lewoskrzydłowa Bogna Dybul, która nosi nazwisko po mężu, byłym napastniku Ruchu, aktualnie grającym w Lechu Poznań, Arturze Sobiechu. Obecnie na treningach z sympatią przyglądam się córeczce naszej prawoskrzydłowej, Patrycji Wiśniewskiej. Mała Pola przychodzi do hali, bawi się piłkami i kto wie, czy za parę lat nie pójdzie śladem Oktawii, Magdy, Bogny i swojej mamy... Pal licho, gdyby nie było tych talentów na Śląsku czy w Chorzowie, ale one są, tylko nie mamy ekonomicznych argumentów, by je zatrzymywać. Zło czynią też różnej maści menedżerowie, ale również prezesi i działacze innych klubów, podbierający bez „zmiłuj się” każdą rokującą zawodniczkę. Ta sytuacja nie napawa optymizmem, ale na szczęście powoli odbudowujemy pozycję Chorzowa w młodzieżowej piłce ręcznej. W juniorskich rocznikach mamy talenty, które już pojawiły się w protokołach meczowych pierwszego zespołu. 

 

Warto podkreślić, że Ruch od lat funkcjonuje inaczej niż większość klubów, które swoje budżety opierają na pieniądzach z miasta. Nie było u was takiej kasy, żeby pozwolić sobie na jej wydawanie lekką ręką?


- Odkąd pamiętam, było odwrotnie. Każda złotówka była kilka razy obracana, zanim została wydana. By przyciągnąć zawodniczki z Gdańska czy Kielc, załatwialiśmy im pracę w szkołach lub firmach, co umożliwiało łączenie aktywności zawodowej ze sportem. Ciekawostką był fakt, że jedną z rozgrywających kupiliśmy z Lubina za... 20 piłek. To, co na tym poziomie w Polsce mogłoby się wydawać partyzantką, w naszym klubie nazywaliśmy gospodarnością. Zaciąganie kredytów, zadłużanie klubu i życie ponad stan nie jest dobrą strategią. Wiedziałem, że dzięki ciężkiej pracy, rozsądkowi i gospodarności można grać na niezłym poziomie.

 

Mimo że się nie przelewało, to „Niebieskich” barw broniły reprezentantki Polski, że wymienimy Kingę Grzyb, Monikę Migałę, Monikę Wąż, Zuzannę Ważną, Iwonę Niedźwiedź czy wspomnianą wcześniej Martę Gęgę.


- Jesteśmy, istniejemy, powolutku idziemy sobie do przodu, choć może nie tak spektakularnie jakbyśmy chcieli. Nasza druga drużyna, grająca głównie juniorkami w 2. lidze, występuje na tym samym poziomie co Zgoda Ruda Śląska, a przecież w pewnym okresie zarówno Zgoda, jak i Sośnica Gliwice czy AZS AWF Katowice grały w elicie, a my tylko w 2. lidze. Patrzyliśmy wtedy na te kluby z zazdrością, marzyliśmy, by znaleźć się obok nich. A potem życie zatoczyło koło... Oczywiście źle się stało, że te śląskie kluby znalazły się na peryferiach krajowego handballu, ale mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości nawiążą do swych najlepszych lat, że się odbudują. A Ruch? Chcielibyśmy bardzo, by w przyszłości znów walczył o medale. Doszliśmy jednak do ściany płaczu i teraz już tylko finanse zadecydują, czy pójdziemy dalej, czy przeskoczymy pewien pułap. Jeśli mielibyśmy poważnych, silnych inwestorów, których wsparcie mogłoby nam pozwolić na dokonanie mocnych transferów, to na pewno pójdziemy do przodu. Ostatnie lata to był okres „up and down”, ale jestem przekonany, że w trwającym sezonie będziemy się cieszyć z kolejnego awansu i wrócimy do elity. Z optymizmem patrzę w przyszłość i wierzę, że Ruch znów będzie tam, gdzie powinien być.

 

Po raz kolejny startuje pan w wyborach do rady miasta...


- Dziś już nie przypominam sobie, kto kiedyś podsunął mi pomysł, by iść do rady miasta, znaleźć się w Komisji Kultury i Sportu i zająć tematyką sportową na gruncie samorządowym. Postanowiłem jednak spróbować sił i - także dzięki klubowi - zostałem radnym. W Komisji Kultury i Sportu zasiadali niemal sami lekarze oraz ludzie paru innych profesji, niemający zbyt wiele pojęcia o sporcie. Trzeba było zakasać rękawy i sport w mieście zacząć układać na nowych zasadach. Wtedy się udało i wierzę, że i teraz - naturalnie jeśli zdobędę uznanie w oczach chorzowskich wyborców - będzie można profesjonalnie zarządzać miejskim sportem.

Zbigniew Cieńciała