Jordan Pickford i Anglia w ćwierćfinale, a... może dalej? Foto Sergio Ruiz/pressinphoto/SIPA USA/PressFocus


Kazimierz Mochliński z Gelsenkirchen

Z piekła do nieba

Tak krótkiego marszu od trwogi do ekstazy jeszcze nad Tamizą chyba nie było.

Dokładnie 94 minuty i 34 sekundy - tyle czasu upłynęło w meczu Anglii ze Słowacją aż Jude Bellingham cudownym strzałem zdobył... najpóźniejszego gola w historii udziału Anglii w finałach mistrzostw świata i Europy. Nikt wtedy nie wiedział, że tylko 86 sekund pozostawało do końca tego pojedynku.

Epizod najbardziej pamiętny

Harry Kane potrzebował zaledwie kolejnych 51 sekund dogrywki, aby dać Anglikom zwycięską przewagę. W sumie z czasem dodanym przez sędziego minęło ledwie 196 sekund pomiędzy pierwszą a drugą bramką, czyli przejścia z piekła do nieba. Spontaniczny taniec radości Bellinghama i Harry'ego Kane'a natychmiast został obwołany jednym z najbardziej pamiętnych epizodów w całej historii angielskiej reprezentacji, która przecież wygrała mistrzostwa świata w 1966 roku.

Na tym Euro Anglia grała dwa razy w Gelsenkirchen i za każdym razem wygrała - z Serbią i ze Słowacją. Na innych stadionach tylko zaliczała remisy. Dla Wyspiarzy szkoda więc ze reszta turnieju nie będzie tylko na w Arena AufSchalke.

Przystanek autobusów pod Arena AufSchalke nazywa się „Sport-Paradies” - czyli

„Sportowy raj". Dla angielskich kibiców idealnie określa miejsce, gdzie wydarzył się ten cud.

Któż inny?!

Niezwykłe jest, że gole na razie zdobywają piłkarze, którzy nie występują w Premier League - Bellingham i Kane. To nowa historia w wyspiarskim piłkarstwie. Był moment, że w niedzielę, przeciwko Słowacji, obaj wyglądali na wyczerpanych. Trener Gareth Southgate przyznał potem, że myślał o wprowadzeniu na ich miejsce rezerwowych. Nie zrobił tego, bo wiedział, że właśnie oni mają umiejętność wbicia gola w najważniejszych momentach, nawet gdy nie pokazują szczytu możliwości. Bellingham po golu zareagował w charakterystyczny sposób. Wykrzyknął z dumą dwa słowa „Who else?!” - czyli „Któż inny?!” W minionym sezonie Bellingham rzeczywiście miał niesamowitą serię późno strzelanych bramek dla Realu Madryt i reprezentacji Anglii, aż siedmiokrotnie strzelając gole po 80 minucie, a sześć razy w doliczonym czasie! Efekt? Dwa zwycięstwa nad Barceloną w „El Clasico”, remis reprezentacji z Belgią i teraz szczęśliwe przedłużenie nadziei ze Słowacją. Nie był to najgorszy sposób na obchodzenie 21. urodzin, które miały miejsce w przeddzień spotkania w Gelsenkirchen. Według Bellinghama może to być: „Najważniejszy gol do tej pory w mojej karierze. Jeszcze moja pierwsza bramka dla Birmingham City jest dla mnie bardzo szczególna. Taki gol jak ze Słowacją daje uczucie jak żadne inne...".

Poprzedni raz gdy Anglia uciekła spod topora w podobnie trudnych warunkach, miał miejsce w 1990 roku, podczas mundialu we Włoszech. Po wyjściu z grupy ograła wtedy w Bolonii Belgię po golu Davida Platta tuż przed końcem dogrywki. Wtedy też - jak na obecnym Euro - Anglicy nie rozpoczęli turnieju najlepiej, jednak zdobyli 3. miejsce. W ubiegłym tygodniu Southagate pokazał piłkarzom filmy wracające do tamtych osiągnięć. Podkreślał przy tym, że nie wszystko wychodziło reprezentacyjnym drużynom z przeszłości, lecz potrafiły znaleźć natchnienie.

Zniecierpliwieni kibice

Po raz pierwszy od meczu z Argentyną w 1986 roku Anglicy nie oddali ani jednego celnego strzału podczas pierwszej połowy meczu na wielkim turnieju. Dlatego bardziej niecierpliwi kibice zdążyli się odwrócić od reprezentacji. Duża część z nich podczas meczu ze Słowacją milczała, ewentualnie narzekała po kątach.

Ta dziwna atmosfera nie pomagała piłkarzom. Z trybun słychać było raczej słowackich fanów, którzy byli w mniejszości. Z angielskich sektorów słychać było nawet gwizdanie... Ci najbardziej niechętni stracili najwięcej. Wyszli wcześniej, więc nie mogli już wrócić na stadion, słysząc ogromną wrzawę po bramce Bellinghama.

Najbardziej ostro ci kibice skarżyli się na selekcjonera Garetha Southgate'a, ale to właśnie dla niego wysilali się piłkarze. - Walczyliśmy aż do wyczerpania dla naszego trenera. Kochamy go, nie chcemy go stracić - zapewniał Declan Rice. Oczywiście przede wszystkim piłkarze nie chcą już wracać do Anglii.

Z tym akurat zgadzali się kibice. Po wielkim wyczynie Bellinghama zaczeli chóralnie śpiewać przebój The Beatles „Hey Jude”, a po końcowym gwizdku górę wziął zaśpiew „The Great Escape”, czyli „Wielka ucieczka” ze znanego filmu ze Steve'em McQueenem. Bo to naprawdę była wielka ucieczka...

Na koniec ciekawostka: nadchodzący mecz będzie dla Garetha Southgate’a setnym w roli selekcjonera. Zawstydzająca eliminacja przez Słowację spowodowałaby jego natychmiastową rezygnacje albo dymisję. Było blisko... A z drugiej strony - już tylko trzy mecze od mistrzostwa!