z lamusa. W cieniu wiatraków i tulipanów
8000
Wspaniały Ruud Gullit i Marco van Basten (nr 12) – strzelcy goli w finałowym meczu z ZSRR. Fot. uefa.com
Z lamusa
W cieniu wiatraków i tulipanów
Turniej w 1988 roku kojarzy się przede wszystkim z fantastyczną grą na zachodnioniemieckich boiskach reprezentacji Holandii.
U schyłku zimnej wojny politycznych podtekstów nie brakowało. Związek Sowiecki nie zgodził się przykładowo na to, żeby mecze podczas ME 1988 rozgrywano w Berlinie Zachodnim, choć 14 lat wcześniej grano tam w trakcie mundialu. RFN nie ryzykował bojkotu „demoludów” i mecze odbywały się tylko w zachodniej części Niemiec.
Gwiazdy w grze
Nie było ponownie Polaków, którzy z kretesem polegli w eliminacjach, ale pojedyncze poloniki były. Czwartym technicznym arbitrem był Michał Listkiewicz, a nasz „Sport” miał dwóch swoich korespondentów: Andrzeja Koniecznego i Adama Barteczkę. Faworyci turnieju? Przed startem - wtedy jeszcze dwutygodniowej imprezy – „Sport” zorganizował telefoniczną sondę wśród Czytelników. Kibice mieli nosa i rozeznanie. Od razu wytypowali czwórkę półfinalistów, tyle że największym faworytem byli Włosi - 30 proc., przed Niemcami (16 proc.), Holandią (16 proc.) i ZSRR (14 proc.). Italia prowadzona przez Azeglio Vicini miała wtedy wielu asów, bramkarz Walter Zenga, świetni obrońcy Franco Baresi czy Paolo Maldini, rozgrywający z Carlo Ancelotti czy napastnicy Roberto Mancini i nieżyjący już niestety Gianluca Vialli.
W grupie 1 Italia z Niemcami daleko w tyle zostawili Hiszpanów oraz Duńczyków. Zdobyli po 5 punktów, remisując między sobą w meczu otwarcia w piątek 10 czerwca w Duesseldorfie 1:1. Włosi prowadzili po trafieniu Manciniego, ale zaraz potem wyrównał Andreas Brehme. RFN prowadzone przez samego „Cesarza” futbolu Franza Beckenbauera miało oczywiście jeden cel: zdobyć trzecie mistrzostwo kontynentu. W zespole z Niemiec Zachodnich też nie brakowało gwiazd, z kapitanem Lotharem Matthausem, Pierrem Littbarskim czy dwójką z przodu: Rudi Vollerem i Juregenem Klinsmannem na czele. Czas tego zespołu przyszedł jednak dwa lata później na mistrzostwach świata we Włoszech.
„Turniej niespodzianek i radosnej piłki. Europa w cieniu tulipanów i wiatraków” – jeden z tytułów „Sportu” w czerwcu 1988 roku.
Tajemnice Łobanowskiego
W drugiej grupie na początek, debiutująca w wielkiej międzynarodowej piłkarskiej imprezie Irlandia, prowadzona jeszcze na dodatek przez Jacka Charltona, starszego brata bardziej utytułowanego Bobby’iego, pokonała Anglię 1:0! To była wielka niespodzianka, sensacja. Gola na wagę dwóch zwycięskich punktów zdobył Ray Houghton. Irlandczycy byli potem o krok od półfinału, ale w drugim meczu z ZSRR wyrównującego gola stracili w końcówce, w zremisowanym 1:1 spotkaniu. Potem z Holandią przegrali po bramce Wima Kiefta w 82 minucie. A Jackie Charlton prowadził narodowy zespół z Zielonej Wyspy do 1996, grając w Euro, a potem w dwóch kolejnych MŚ (1990, 1994). To najlepszy okres w historii irlandzkiej reprezentacyjnej piłki.
Grupę II wygrała jedenastka prowadzona przez Walerego Łobanowskiego. Dużo pisano i mówiono na turnieju w RFN o tajemniczych metodach szkoleniowych doskonałego trenera. Ten w rozmowie ze „Sportem” w trakcie trwania imprezy tak odpowiedział. – Nie ma nic szczególnego. Zespół jest dobrze przygotowany atletycznie i technicznie. Wie na czym polega dyscyplina taktyczna, nie boi się twardej walki. To wszystko – mówił naszej gazecie Łobanowski.
Rozwydrzeni „fans”
Były pozytywy, ale i wielkie cienie ME 1988. Do tych należała postawa angielskich „fans” czy raczej „animals”, jak nazywano kiboli z Wysp na kontynencie. Od 1985 roku, od tragedii na Stadionie Heysel w Brukseli, gdzie przed meczem Juventus – Liverpool zginęło 39 osób, angielskie zespoły klubowe nie grały w pucharach. Po kilku latach banicji Piłkarska Federacja Anglii (FA) rozważała wniosek do UEFA o przywrócenie jej drużyn do rozgrywek o europejskie puchary. Po kolejnych rozróbach na zachodnioniemieckim Euro wycofano się jednak z tego pomysłu… Do gorszących scen doszło na dworcu w Duesseldorfie, gdzie angielscy chuligani starli się z miejscowymi kibicami. W ruch poszły butelki, krzesełka, a także… wózki do przewożenia bagaży.
Zwrócili babci rower
Półfinały rozstrzygały się w drugich połowach. RFN prowadziło z „Oranje” w Hamburgu, ale na kwadrans przed końcem z karnego wyrównał Ronald Koeman (obecny selekcjoner Holandii), a w 88 minucie pieczęć na zwycięstwie i awansie do wielkiego finału postawił król strzelców turnieju, 5 bramek, wielki Marco van Basten. Holenderski zespół był wtedy mocny nie tylko swoją wspaniałą trójką z Milanu: van Basten – Gullit – Rijkaard (ten odszedł do włoskiego klubu zaraz po Euro). W zespole prowadzonym przez samego „Generała” Rinusa Michelsa, który w 1974 poprowadził „Oranje” do wicemistrzostwa świata, byli też gracze PSV Eindhoven, którzy kilka tygodni wcześniej w Stuttgarcie triumfowali w klubowym Pucharze Europy, wygrywając w serii karnych z Benficą Lizbona. Byli to świetny bramkarz Hans van Breukelen, Ronald Koeman, Berry van Aerle i Gerald Vanenburg.
W finale Holendrzy zmierzyli się ponownie z ZSRR. O ile w grupie polegli 0:1, to teraz nie dali szans sowieckiemu zespołowi. Co po latach zostało z tego finału? Niesamowite trafienie wspaniałego Marco van Bastena na 2:0 na początku drugiej połowy. Piłkę kilkudziesięciometrowym rajdem pociągnął obrońca Adri van Tiggelen, który zagrał na lewo do 37-letniego Arnolda Muhrena. Ten dośrodkował na „długi słupek” w kierunku van Bastena. Wspaniały napastnik z woleja przyłożył tak, że Rinat Dasajew nie miał nic do powiedzenia. To była jedna z najładniejszych bramek w historii ME! Rinus Michels po tym trafieniu złapał się za głowę. – Przy takim uderzeniu potrzeba olbrzymiego szczęścia. Tutaj poszło wszystko doskonale. Takie momenty w futbolu się zdarzają – mówił potem van Basten.
Triumf Holendrów świętowało w Amsterdamie milion kibiców, a z Niemiec wracali oni z hasłem: „babciu zwracamy ci rower”. Było to nawiązanie do decyzji Niemców podczas II wojny, okupujących Holandię od 1940 roku, do konfiskaty wszystkich rowerów.
Michał Zichlarz
BIAŁO-CZERWONI W GRZE
To były fatalne, żeby nie powiedzieć kompromitujące eliminacje dla biało-czerwonych, choć zaczęło się więcej niż poprawnie, bo najpierw w Poznaniu ograliśmy po dwóch gola Dariusza Dziekanowskiego Grecję 2:1, żeby miesiąc później, w listopadzie 1986 zremisować bezbramkowo z silną wtedy Holandią – późniejszym mistrzem.
Były duże nadzieje przed decydującymi eliminacyjnymi meczami w 1987, ale tam rozczarowanie goniło rozczarowanie. Najpierw w kwietniu w Gdańsku drużyna kierowana przez Wojciecha Łazarka, zanotowała fatalny remis z outsiderem grupy 5 Cyprem 0:0. Dla drużyny z wyspy był to jedyny punkt w eliminacjach! Na stadionie Lechii w Gdański kibice głośno skandowali „Wałęsa! Wałęsa!”. NSZZ Solidarność dalej nie była uznawana przez komunistyczne władze. Potem porażka w Atenach 0:1 i grad goli w Budapeszcie, gdzie po godzinie prowadziliśmy jeszcze 2:1, żeby przegrać 3:5… Wiosna 1987 pogrzebała nasze szanse w eliminacjach. W październiku tamtego roku na stadionie Górnika w Zabrzu „Oranje”, po dwóch golach Ruuda Gullita zwyciężyły 2:0. „Gullit i van Basten!” skandowała wtedy prawie 20 tys. widzów. Skończyliśmy na ledwie 4. miejscu, tylko przed Cyprem, zdobywając w 8 grach osiem punktów i zdobywając 9 bramek. Najwięcej z nich, bo trzy strzelił Dariusz Dziekanowski, o jednego mniej Marek Leśniak. Poza konkurencją był grający wtedy w Ajaksie John Bosman, który w pojedynkę w eliminacjach zdobył tyle goli ile reprezentacja Polski! Był to zresztą rekord bramek w nieudanych dla nas rozgrywkach.
MISTRZOSTWA EUROPY 1984 (10-25 CZERWCA, RFN)
Grupa 1: 1. RFN, 2. Włochy, 3. Hiszpania, 4. Dania
Grupa 2: 1. ZSRR, 2. Holandia, 3. Irlandia, 4. Anglia
Półfinały: RFN – Holandia 1:2 (0:0), ZSRR – Włochy 2:0 (0:)0)
Finał: ZSRR – Holandia 0:2 (0:1)
Jedenastka mistrzostw: van Breukelen (Holandia) – Bergomi, Maldini (obaj Włochy), Koeman, Rijkaard (obaj Holandia) – Giannini (Włochy), Wouters (Holandia), Matthaus (Niemcy) – Vialli (Włochy), Gullit, van Basten (Holandia)