Sport

Z golami, bez punktów

3300, ŁKS - Lech

Gol Kaya Tejana (w środku) ostatniecznie nie przyniósł ŁKS-owi zdobyczy punktowej. Fot. Marian Zubrzycki/PAP

Z golami, bez punktów

ŁKS potrafił stworzyć zagrożenie pod bramką Lecha, lecz nie przyniosło to skutków w postaci chociażby remisu.

Tak jak Widzew w Chorzowie, tak i ŁKS miał w niedzielę swój mecz przyjaźni, bo podejmował zespół Lecha z Poznania. Tam też padł rekord frekwencji w tym sezonie (na stadionie im. Władysława Króla było więcej widzów niż na derbach z Widzewem), też wygrali goście 3:2. I jeszcze jedno porównanie z Chorzowem – tam też było kilkanaście minut fajerwerków na trybunach i trzeba było mecz przedłużyć o ponad 20 minut, wliczając przerwę po tym, jak piłkarze, zeszli do szatni, chroniąc się przed dymem. Takie przyjacielskie zadymy są może i efektowne, ale wolelibyśmy raczej strzeleckie fajerwerki po bramkami.

ŁKS zaczął odważnie i zanim Lech zdołał oddać pierwszy strzał, gospodarze mieli już trzy okazje na gola – strzały Tejana i Hotiego obronił Mrozek, a Tejan trafił jeszcze w słupek. Wspomniany pierwszy strzał dla Lecha skończył się natomiast golem Mikaela Ishaka.

Gdy niedługo po przerwie Filip Marchwiński strzelił drugiego gola dla Lecha, można było się obawiać, że ŁKS przestanie już walczyć. Tymczasem Kay Tejan wykorzystał rzut karny za faul Karlstroema na Baliciu. Tejan zastapił w roli egzekutora Ramireza, który w I połowieopuścił murawę na noszach. ŁKS zdołał nawet wyrównać, mimo że od 68 minuty grał w dziesiątkę!

Gospodarze cieszyli się z remisu tylko pięć minut. Po serii trzech rzutów rożnych strzał Marchwińskiego z bliska Dawid Arndt wprawdzie obronił, ale był bezradny przy dobitce i nie pomogła desperacka interwencja Leventa Guelena (niektórzy będą pewnie uznawać ten gol za bramkę samobójczą obrońcy ŁKS-u).

Lech przystąpił do meczu z pięcioma zmianami w stosunku do wpadki z Puszczą przed tygodniem. Potrząśnięcie składem pomogło, bo poznaniacy byli zespołem lepszym niż wskazuje na to wynik. ŁKS znów dostał oklaski za ambicję i zaangażowanie w walce – widać było ich wściekłość po straconych golach. Dzięki temu ostatnio wpadło drużynie parę punktów i ŁKS nie jest już ostatni w tabeli, ale dystans do bezpiecznego miejsca jest większy niż w przerwie zimowej…

Wojciech Filipiak