Z DRUGIEJ STRONY

Kacper Janoszka


Z perspektywy trybun


Kibice czekali 15 lat na to, aż Wielkie Derby Śląska powrócą do „Kotła Czarownic”. Dziś, kilkadziesiąt godzin po meczu, wiemy, jak bardzo tego potrzebowali. Jeszcze godzinę przed meczem, w oczekiwaniu na przejście przez bramki, odczuwalna była specjalna atmosfera związana z tym widowiskiem. Kibice Ruchu stali w 45-minutowej kolejce po to, żeby zobaczyć, jak ich zespół walczy o utrzymanie, ale przede wszystkim po to, żeby na własne oczy doświadczyć zwycięstwa nad Górnikiem. To były marzenia „Niebieskich” na długo przed rozpoczęciem rywalizacji i nie zmieniły się one tak naprawdę przez 90 minut.


Przesiadując na sektorze Ruchu (nie tym dla najzagorzalszych fanów), czuć było w powietrzu głód Wielkich Derbów Śląska na ogromnym Stadionie. Potwierdzały to przygotowania kibiców, którzy na start zaprezentowali transparent „Super Ruch” z 14 gwiazdami symbolizującymi liczbę mistrzostw Polski. Gdy na moment zapomni się o różnych przepychankach w sprawie miejsc przeznaczonych dla kibiców Górnika, odniesie się wrażenie, że bierze się udział w czymś bardzo ważnym, w futbolowym święcie. Nie obyło się oczywiście bez „uprzejmości” wymienianych przez kibiców obu klubów, ale taka jest przecież charakterystyka tych derbów.


Wrażenie na kibicach wokół mnie robiły oprawy przygotowane przez fanów Ruchu, ale także te zabrzańskie. Racowiska, które wywoływały przerwy w grze, były na tyle spektakularne, że większość ludzi zaczęła skupiać się na tym, co dzieje się na trybunach, na zrobieniu zdjęć, a nie na tym, co dzieje się na murawie. Podobać się mogła przede wszystkim oprawa „Niech kipi kocioł, ogień się pali – dziś bez litości dla naszych rywali”, na której umieszczono wizerunek Barta Simpsona (symbol grupy kibicowskiej „Torcida”) gotującego się w kotle pilnowanym przez chorzowską grupę kibicowską „Psycho Fans”. Estetycznie była świetna, przesłanie było jednak trudne do zaakceptowania.


Emocje, które targały kibicami Ruchu, bywały skrajne. Widziałem wybuch ogromnej radości, jakby ze zwycięstwa w mistrzostwach świata, gdy do siatki w pierwszej połowie trafił Filip Starzyński. Obserwowałem także potężny żal, gdy sędzia gola anulował. Z biegiem czasu, gdy Ruch przegrywał 0:1, a później 0:2, wydawało się, że kibice zaczną tracić cierpliwość. Tymczasem do samego końca wierzyli. Nie mam wątpliwości, że doping niósł gospodarzy i pomógł w zdobyciu bramki kontaktowej. Ostatnie minuty starcia spędzone na stojąco były oznaką nadziei na odwrócenie losów spotkania. A wszystko przez to, że fani Ruchu widzieli, który zespół na boisku prezentuje się lepiej i który zasługuje chociaż na remis.