Z DRUGIEJ STRONY

Kacper Janoszka

Ostatni. Jak zwykle

Bez większych emocji możemy przystąpić do oglądania ostatniego meczu naszej reprezentacji na Euro. Nie walczymy już o nic, a spotkanie z Francją - podobnie jak w przeszłości - nazywane jest pojedynkiem o honor. Po pierwszym starciu na turnieju przeciwko Holandii byliśmy nastawieni bojowo. Piłkarze Michała Probierza pokazali, że potrafią grać w piłkę. Jak się jednak okazało, za wrażenia estetyczne nikt punktów podczas mistrzostw Europy nie przyznaje.

Trudno być zszokowanym takim przebiegiem turnieju. Optymiści wracają zapewne myślami do 2016 roku, gdy na turnieju we Francji reprezentacja pod wodzą Adama Nawałki znalazła się w ćwierćfinale. Można zadać sobie pytanie, dlaczego wtedy zagraliśmy tak dobry turniej? W końcu mało brakowało, a walczylibyśmy o finał, a od tamtego momentu zaliczamy cykliczne wpadki? Problem jednak chyba polega na tym, że nie powinniśmy myśleć o Euro 2016 jako o normie, a raczej o anomalii. Wystarczy spojrzeć na pozostałe starty reprezentacji Polski podczas mistrzostw Europy. W 2008 roku kadra Leo Beenhakkera zajęła ostatnie miejsce w grupie. W 2012 roku na ostatniej pozycji zakończyła także zmagania drużyna dowodzona przez Franciszka Smudę. Na Euro w 2021 roku pod wodzą Paulo Sousy także nie wyszliśmy z grupy, zajmując ostatnią lokatę. Teraz mamy 2024 rok, zatrudniony został kolejny selekcjoner, ale nie zmienia się to, że Polska jest najsłabsza w swojej grupie.

Dlatego zupełnie nie dziwi mnie to, że zanim mistrzostwa weszły w decydującą fazę, biało-czerwoni już powoli myślą o tym, w jaki sposób wydostać się z Niemiec. W końcu historia lubi się powtarzać, a 2016 rok był wyjątkiem potwierdzającym regułę. Dziwić może jedynie rozmiar europejskiej klęski. W końcu pierwszy raz w historii Polska najprawdopodobniej nie zdobędzie choćby punktu w fazie grupowej na wielkim turnieju. Jedynym w miarę podobnym przypadkiem był mundial w 1938 roku, gdy Polacy przegrali 5:6 w pierwszej rundzie turnieju z Brazylią.

Oczywiście, możemy się rozczulać nad tym, jak waleczni byli piłkarze Michała Probierza w starciu z „Oranje”. Możemy się zachwycać, że zaczęliśmy grać ładnie w piłkę, jednak na koniec liczy się zdobycz punktowa i ewentualny sukces. Wróćmy jeszcze raz pamięcią do wspomnianego turnieju w 2016 roku. Portugalia grała obrzydliwy futbol, który nie wywoływał zachwytu. Fernando Santos - ówczesny selekcjoner Iberyjczyków - postawił na efektywność, a nie efektowność. Dzięki temu Portugalczycy nie wygrali ani jednego meczu w grupie, zaliczając 3 remisy, ale awansowali do fazy pucharowej. W 1/8 finału z Chorwacją zwyciężyli dopiero w dogrywce, a z Polakami w ćwierćfinale po karnych. Dopiero w półfinale z Walią byli w stanie wygrać w trakcie 90 minut. W finale pokonali Francję dopiero w dogrywce. Styl gry Portugalii był fatalny, ale przyniósł odpowiedni skutek w postaci złotego medalu. To trofeum jest najważniejsze, a o drodze, jaką przebyli podopieczni trenera Santosa, już mało kto pamięta.

Naprawdę chciałbym przeżyć chociaż raz taką euforię, której doświadczyli Portugalczycy 8 lat temu. Chciałbym, żeby Polacy po prostu wygrywali.Nie muszą grać widowiskowo. Nie muszą być najlepszymi technikami. Marzę o tym, żeby chociaż raz w trakcie mojego życia odnieśli sukces, z którego byłbym dumny.