Sport

Z DRUGIEJ STRONY

Z DRUGIEJ STRONY

Paweł Czado

Nie czas na łzy

Reprezentacja Polski osiągnęła w mojej opinii podczas tego Euro już bardzo dużo. Mimo porażki w meczu otwarcia z Holandią jej postawa wzbudziła sympatię. A przecież kapitał społecznej sympatii jest czymś bardzo cennym. Atmosfera wokół kadry zawsze ma przecież kolosalne znaczenie. Może być jak trampolina, z której piłkarze wzbiją się w nieboskłon oczekiwań, może być jednak jak zatruwający z wolna jad podstępnego węża nasłanego przez ludzi zawistnych, ale też jak tornado, które może zmieść wszystko.

To nie jest kres wszystkiego

Wydaje mi się, że ostatni raz tyle sympatii po porażce w pierwszym meczu wielkiego turnieju reprezentanci Polski wzbudzili we własnym społeczeństwie w erze futbolowo mezozoicznej, czyli w 1938 roku, podczas mistrzostw świata we Francji. Wtedy jednak tamta porażka oznaczała kres wszystkiego, tymczasem ta z Holandią może w dziejach naszej kadry być symbolicznym otwarciem czegoś nowego.

Zwróćmy uwagę jak wiele może zmienić się w ciągu zaledwie ośmiu miesięcy. Kiedy poprzedni raz Polska przegrała mecz, który wygrywała (2:3 z 2:0 w spotkaniu z Mołdawią w Kiszyniowie, w październiku 2023), społeczna wściekłość i pogarda nie miały granic. Gdybym miał użyć jednego słowa na określenie obecnych nastrojów, byłoby to „zrozumienie". Wydaje się, że definitywnie wymarło pokolenie kibicowskie, które uważało, że Polacy są „futbolowym narodem wybranym", a porażka w meczu o stawkę zawsze musi być klęską.

Prosty, oczywisty wniosek, nie każda przegrana jest odbierana tak samo. Nic nie jest jednak dane na zawsze: warto wykorzystać kapitał społecznego zaufania i rzeczywiście ciągle walczyć o ten cholerny awans. Teraz chodzi o to żeby to zaufanie pomogło jeszcze w trakcie tego turnieju. Wiele jest przecież jeszcze do zrobienia. To najważniejsze słowa tego tekstu, powtórzmy z naciskiem: „jest"! Nie trzeba się jeszcze pakować. Teraz chodzi o to żeby po „meczu otwarcia" nie było „meczu otarcia". Otarcia łez... Chodzi o to żeby po drugim meczu ciągle było o co walczyć.

Bolesna nauczka, duży koszt

Po tych słowach otuchy czas na konkret. Konkretem jest zauważanie rzeczy złych, bo tylko ich eliminowanie prowadzi do rzeczy dobrych. Gdybym miał wskazać, co było złe ze strony Polaków w tym meczu, byłby to sposób, w jaki straciliśmy bramki. Wyjście na Holendrów system 5-3-2 było słuszne, bo odsłonięcie przyłbicy, stosowanie taktyki „na nich" i próba walki jak równy z równym mogłyby skończyć się wręcz fatalnie. Ostrożna gra za podwójną gardą sprawdza się jednak tylko wtedy, gdy nie popełnia się pojedynczych fatalnych błędów, które grzebią wysiłek drużyny.

Dobitnym przykładem jest próba wybicia piłki przez Nikolę Zalewskiego, po której Holendrzy przejęli futbolówkę i wyrównali. To dla Zalewskiego, przecież jednego z naszych najzdolniejszych zawodników, bolesna nauczka, a dla całej drużyny bardzo duży koszt. Cóż, taka właśnie bezlitosna jest piłka. Przy drugiej bramce wina jest bardziej zbiorowa niż indywidualna. Odległość między obrońcami i pomocnikami w pewnym momencie zrobiła się zbyt duża, a Holendrzy są z gatunku tych drużyn, które bezwzględnie potrafią wykorzystywać tego typu sytuacje.

Przypuszczam, że te momenty będą wałkowane przez sztab szkoleniowy do utraty tchu. Nie chodzi jednak o egzekucję winnego lecz o wyciąganie wniosków. Tego się trzymajmy. Do boju. Niech i nam wkrótce zaświeci na dłużej słońce.