Z DRUGIEJ STRONY

Zbigniew Cieńciała

Można? No pewnie!

Biało-czerwoni nie mają już szans na awans do fazy pucharowej, ale chcą w starciu z „Trójkolorowymi” pokazać się z jak najlepszej strony i dać radość swoim kibicom - o tym PZPN zapewniał w dniu ostatniego występu Polaków na Euro, a z głosem piłkarskiej centrali korelowała wizja Michała Probierza, który zdradzał, że spotkanie z Francją potraktujemy jako dalszy etap budowy zespołu. Dalej będziemy grać agresywnie i wysokim pressingiem, bo to jedyna droga, żeby się rozwijać. Sporo optymizmu było w tych słowach, trafiały one jednak w punkt oczekiwań polskich kibiców, którzy choć żegnaliśmy się z Euro, nie opuścili biało-czerwonych. Jesteśmy z wami do końca! - dopingowali, oczekując podjęcia rękawicy, ambitnej walki z charakterem do ostatnich sił, i nie zawiedli się.

My również mieliśmy nadzieję, że nie dojdzie do sytuacji, że po raz pierwszy w historii europejskiego czempionatu nie zdobędziemy nawet punktu, a udział biało-czerwonych w piłkarskim święcie na Starym Kontynencie zauważony będzie głównie dzięki garniturom i wyszukanej elegancji Michała Probierza. Wreszcie, że ten nieciekawy wizerunek szarej, siermiężnej, mocno archaicznej rodzimej piłki zostanie jednak trochę odbudowany, choć przeciwnik był z najwyższej półki - aktualni wicemistrzowie świata to przecież jeden z głównych kandydatów do triumfu w mistrzostwach Europy. I też się nie zawiedliśmy.

Zwłaszcza pierwsze 45 minut było obiecujące. Byliśmy dobrze taktycznie ustawieni. Graliśmy odważnie, rozsądnie, ofiarnie i z poświęceniem, a jeśli zdarzały się nam błędy, to fantastycznie spisywał się w bramce Łukasz Skorupski.

Po przerwie już nie było tak dobrze, bo gdy podrażnione francuskie gwiazdy włączyły wyższy bieg, to ich przewaga rosła z każdą akcją. Ale jakie to miało znaczenie skoro po straconej bramce nie padliśmy na kolana, a kiedy Karol Świderski zwiódł Dayota Upamecano, a Robert Lewandowski na raty wyrównał z jedenastu metrów, to uwierzyliśmy, że nie musimy być tylko chłopcami do bicia.

Choć w Dortmundzie nie doszło do cudu, bo nie wygraliśmy, to sensacja stała się faktem. Francja chciała wygrać, a przez Polaków spadła z piedestału w grupie.

Nie da w krótkim komentarzu rozliczyć wszystkich bolączek, jakie trapią polską piłkę, spychając ją na europejski margines. Jakie są powody takiego stanu rzeczy, że byliśmy ostatnią ekipą, która wywalczyła promocję na Euro 2024 i pierwszą, która odpadła z mistrzostw. Po meczu z Austrią byliśmy mocno zdegustowani, bo po Holandii myśleliśmy, że coś się urodziło. Dlatego co bardziej porywczy czy ekstremalni w swych oczekiwaniach dziennikarze mówili, że czują się totalnie oszukani, bo po inauguracji uwierzyli, że mamy odważną drużynę, a na wielkim turnieju nie można być aż tak zagubionym jak w rywalizacji z Austriakami. Mniej gwałtowne wypowiedzi podkreślały, nie przegraliśmy tych mistrzostw w meczu z Austrią ani w końcówce z Holandią. Że trzeba pozwolić spokojnie popracować Michałowi Probierzowi, bo reprezentacji nie zbuduje się w kilka dni, tygodni, nawet miesięcy. To fakt, ale najważniejsze, że żegnamy się z europejską śmietanką z nadziejami, że wrócimy na salony. Wrócimy silniejsi.