Z DRUGIEJ STRONY


Bogdan Nather


Ściśle tajne


Powiem prostu z mostu, bez przysłowiowego owijania w bawełnę - wisi mi to jak kilo kitu, czy jakiś trener organizuje „tajne” sparingi, czy otwarte. Kiedyś manewry szkoleniowców z zakazem „podglądania” ich drużyny irytowały mnie, teraz wywołują jedynie uśmiech politowania. No bo co takiego może ukryć przed przeciwnikiem trener polskiego zespołu? Żaden zespół uczestniczący w rozgrywkach ekstraklasy nie ma w składzie trzykrotnego zdobywcy „Złotej Piłki”, ani snajpera, który regularnie sięga po „Złotego Buta”. Po co zatem ta maskarada? Żeby wyglądało bardziej światowo?


„Na tapetę” wziąłem poznańskiego Lecha, którego trener Mariusz Rumak „zamknął” mecz kontrolny z Wisłą Płock. A co takiego chciał ukryć? Nie przypominam sobie, by „Kolejorz” w ostatniej chwili sfinalizował transfer piłkarza pokroju Lionela Messiego lub Cristiano Ronaldo, albo innych tuzów światowego i europejskiego futbolu. Z całym szacunkiem, ale trener Rumak prochu nie wymyślił i już nie wymyśli. A jeżeli łudzi się, że żadne informacje z gry kontrolnej z „Nafciarzami” nie dotarły do trenera Zagłębia Lubin Waldemara Fornalika, to jest wyjątkowo naiwny.


Po pierwsze, jeżeli ktokolwiek chciał zobaczyć rękę Rumaka w grze Lecha, to wystarczyło się przyjrzeć grze „Kolejorza” podczas sparingów w Turcji i wyciągnąć właściwe wnioski. Nikt mnie nie przekona, że w ciągu dwóch tygodni każdemu z zawodników Lecha przybyło na tyle umiejętności i pomysłów, że jego gra, repertuar zagrywek, strzałów itp., są nie do rozszyfrowania. Nie zamierzam i nie będę straszył sztabu drużyny z Bułgarskiej dronami, ale to też jest sposób pozyskiwania informacji.


Przyjmuję zakład o każdą kasę, że w sobotnim meczu z Zagłębiem Lubin żaden piłkarz Lecha nie zademonstruje cudów na kiju, więc uważam, że zasłona dymna nie przyniesie efektów, bo każdy sztab pracujący w ekstraklasie zna na wyrywki silne i słabe strony przeciwnika, walory i wady każdego piłkarza. Nie przesądzam, kto wyjdzie zwycięsko z najbliższej konfrontacji w Poznaniu, ale dałbym wiele, by zobaczyć minę Mariusza Rumaka w przypadku porażki jego zespołu. Jego oczy z pewnością będą tak wielkie, jak nie przymierzając spodeczki do filiżanek.


Najbardziej w sytuacjach utajnionych sparingów cierpią kibice, na których życzliwości podobno klubom zależy. Mają prawo czuć się tak, jakby akurat jedli posiłek i nagle ktoś sprzątnął im sprzed nosa talerz. Widać taki znak czasów, chociaż ja twardo się upieram, że to dziecinada. Chociaż podobno jak kitować, to dużą szpachlą.


Kiedy zaczynałem pracę w dziennikarskim fachu, zostałem wydelegowany na sparing Ruchu Chorzów z Hutnikiem Kraków. Trenerem „Niebieskich” był nieżyjący już Alojzy Łysko, a jego prawą ręką Jerzy „Felek” Michajłow (przy okazji pozdrawiam serdecznie), zaś zespół z Nowej Huty prowadził śp. Janusz Wójcik. Nie miałem żadnych problemów ze zdobyciem składów obu drużyn, trenerom nie przeszkadzała obecność kibiców na trybunach. I byłoby dobrze, wręcz wskazane, by w tym względzie czas zatrzymał się w miejscu.