Wywoływanie wilka
PODWÓJNY NELSON
PODWÓJNY NELSON
Bardzo długo biłem się z myślami (spokojnie, nie przegrałem walkowerem), co w rozgrywkach pucharowych robią takie zespoły jak na przykład FK Paneveżys, przeciwnik Jagiellonii Białystok. Powiedzieć, że był to klasyczny chłopiec do bicia, to de facto nic nie powiedzieć. Litwini przypominali okręt, który zawieruszył się na morzu, a jeżeli nie wiesz, do jakiego portu płyniesz, nie sprzyja ci żaden wiatr. Niestety, przeciwnik „Jagi” nie jest jedynym zespołem w tym niby doborowym towarzystwie, który zaniża poziom wszelakich rozgrywek. Widujemy je częściej niż nigdy, ale rzadziej - na całe szczęście - niż zawsze.
To oczywiście nie wina trenera Adriana Siemieńca i jego piłkarzy, że przeciwnik przypominał sprintera, któremu założono ołowiane nakolanniki. Albo facet, któremu w trakcie spożywania posiłku ktoś sprzątnął sprzed nosa talerz. Jak mawia poetycko mój przyjaciel, trener Bogusław „Bobo” Kaczmarek, jeżeli masz przeciwko sobie barana, to musisz go dorżnąć. I mistrzowie Polski nie okazali litości dla rywali, bo każdy moment zawahania może słono kosztować. Myślę, że Paneveżys zaprezentował poziom naszego pierwszoligowego średniaka i strata punktów przez mistrza Polski byłaby kompromitacją. Chwała Jesusowi Imazowi i jego kolegom, że nie pokpili sprawy i do końca meczu grali poważnie.
Przed wyprawą Śląska Wrocław na Łotwę miałem złe przeczucia. Podzieliłem się nimi z jednym z asystentów trenera Jacka Magiery, Marcinem Dymkowskim. I być może niechcący wywołałem wilka z lasu, chociaż z drugiej strony żaden sportowiec marzący o sukcesach nie powinien być przesądny. Wicemistrzowie Polski zawiedli na całej linii, nie tylko mnie, ale przede wszystkim swoich trenerów i kibiców. Nie zamierzam owijać w bawełnę - do przerwy gra wrocławian była tak nudna jak, nie przymierzając, woda w zlewie. Oczywiście porażka w Rydze nie przesądza losów Śląska w europejskich pucharach, ale odrobienie strat i awans do następnej rundy na pewno nie będzie zadaniem prostym jak konstrukcja cepa. Jeden z moich kolegów-trenerów zapytał mnie, jak oceniam szanse awansu Śląska do 3. rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy. Przyznaję się bez bicia, że w tej chwili nie potrafię oszacować, czy rywalizacja z Łotyszami zakończy się dla wrocławian pomyślnie. Dlatego mój kolega - bez żadnej złośliwości z mojej strony - usłyszał, że kiedy w redakcji „Sportu” prowadzili kurs podstaw jasnowidzenia, byłem akurat na urlopie.
Po Wiśle Kraków nie oczekiwałem cudów na kiju, ale pierwszoligowiec nie pękł przed 32-krotnym mistrzem Austrii i 14-krotnym zdobywcą pucharu tego kraju. W 35. minucie napastnik „Białej gwiazdy” Łukasz Zwoliński zmarnował „setkę” i w ramach usługi „niewykorzystane sytuacje lubią się mścić” goście wyszli na prowadzenie. Podopieczni Kazimierza Moskala nie przynieśli nam wstydu, ale powiedzmy sobie szczerze, że porażka - obojętnie w jakich rozmiarach - nie jest lekiem uspokajającym. Oby tylko wiślacy do meczu rewanżowego nie przystępowali z minami chrześcijańskiego męczennika, idącego na spotkanie z lwem, bo dopóki piłka w grze...
Bogdan Nather