Sport

Wysoki iloraz indolencji

WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok

Wobec Portugalii stanowczo przesadziliśmy z gościnnością: od czasów papieskich pielgrzymek kult jednostki nie manifestował się u nas tak bałwochwalczo, jak w przypadku miłości tłumów do Cristiano Ronaldo. Fani koczowali pod hotelem, aby załapać się na autograf, jeden nawet wbiegł na murawę, żeby zrobić sobie selfiaka z legendarnym napastnikiem (grzywnę zapłacą rodzice, a internetowa sława liczy się w milionach lajków; zakaz stadionowy obowiązuje w kraju, a młody delikwent należy do generacji, która woli lecieć na Santiago Bernabeu niż oglądać mecze nad Wisłą).

Kiedy CR7 strzelił swojego 132. gola dla drużyny narodowej (światowy rekord wszech czasów), stadion eksplodował radością, jakby to nasza drużyna zdobyła bramkę. Kibice w drodze na i ze stadionu skandowali nazwisko snajpera rywali - nie ma się co tym gorszyć, Ronaldo jest produktem kultury masowej o nadzwyczajnej żywotności. Wyścig z drugim tytanem sportu, Lionelem Messim, wciąż trwa, kolejne pokolenia nie mogą się nadziwić, że ci dwaj goście nadal rządzą w swoich drużynach (Messi we wtorek zaliczył hat trick i dwie asysty przeciw Boliwii).

Portugalczycy przylecieli po trzy punkty, Ronaldo po hołdy - i wszystko czego chcieli podano im na tacy. Najpierw liderzy drużyn z Manchesteru - Bernardo Silva i Bruno Fernandes - pyknęli sobie akcję jak na treningu, potem Rafael Leao przebiegł pół boiska konwojowany przez naszych uczynnych obrońców, a na koniec Jan Bednarek wyręczył Diogo Jotę i załadował samobója. Wigoru nam wystarczyło na bramkę honorową, dzięki akcji duetu Urbański-Zieliński.

Biorąc pod uwagę aktywność i formę Nicoli Zalewskiego, można by uznać, że o sile naszej piłki stanowią teraz gracze ligi włoskiej. Niestety, kłam tej teorii zadał obrońca Verony Paweł Dawidowicz. To gracz o wysokim ilorazie indolencji. Z Portugalią niemrawy, z Chorwacją już po prostu sabotujący wysiłki drużyny, trzeci gol dla Chorwatów padł po jego „kryminalnym” podaniu w poprzek boiska prosto pod nogi rywali, na wysokości naszego pola karnego. Nawet gdyby nie złapał urazu, Dawidowicz pozował do zdjęcia z boiska jeszcze przed przerwą - i to zdjęcia na zawsze, skoro jego zmiennik Kamil Piątkowski, elektryczny i nieporadny w pucharowych meczach Salzburga, przy Dawidowiczu jawił się jak gracz o trzy klasy lepszy.

Mamy wyjątkowy kryzys w defensywie, właściwie Michał Probierz może lepić naszą ostatnią formację z graczy w najlepszym razie lekkopółśrednich, jak Bednarek, lub będących z dala od optymalnej formy, jak Jakub Kiwior. Z ekipy, która skutecznie pilnowała tyłów kosztem „zera z przodu” i wiecznie osamotnionego Lewandowskiego na szpicy, staliśmy się drużyną z tak dziurawą obroną, że jedynym sposobem na sukces jest ultraofensywna taktyka. Musimy z przodu ładować ile wlezie, bo rywale zawsze nam coś wpakują. Tęsknota za kimś w rodzaju Glika czy Pazdana ze swoich najlepszych czasów zmieniła się w marzenie o stoperze, który przynajmniej umie rozpoznać swojego kolegę po koszulce i podać mu piłkę zamiast asystować rywalom. Pragnienia mamy minimalne, a i tak pozostają niespełnione.

Wtorkowy mecz z Chorwatami ułożył się dziwacznie, tym bardziej że jego przebieg był bliźniaczy do skończonej godzinę wcześniej potyczki młodzieżówki z Niemcami. Kadra U-21 wyszarpała zwycięski remis ze stanu 1:3 i awansowała do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Podobnie jak u seniorów, szału w obronie tam nie ma, w dodatku nasz najsolidniejszy młody stoper Ariel Mosór złapał kontuzję - nie zapowiada się zatem, byśmy mieli w najbliższych latach spokój we własnym polu karnym. Trzeba zatem strzelać - i to się wyjątkowo dobrze udawało we wtorkowy wieczór także na Stadionie Narodowym. Chorwaci są jednak obecnie wyraźnie mniej wymagający od Portugalczyków, a i szczęście się do nas tym razem uśmiechnęło.

Nie tylko Jan Bendarek miał wyraźny problem z dotrzymaniem kroku Portugalczykom. Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus


Z Portugalią mogliśmy przegrać niżej, gdyby sędzia choć zatrzymał akcję po zwarciu Ameyawa i Nelsona Semedo, by sprawdzić VAR, mogliśmy też zremisować, gdyby uznał faul i dał nam rzut karny. Z Chorwacją mogliśmy przegrać, gdyby arbiter zauważył faul naszego zawodnika na Matanoviciu przy akcji bramkowej - to decyzje sędziowskie w spornych sytuacjach decydowały o punktach w obu meczach; można by zatem uznać, że graliśmy z obydwoma przeciwnikami mecze wyrównane. Szczęście też sprawiło, że brutalny atak bramkarza Chorwatów na kolano Roberta Lewandowskiego nie zakończył się jakąś koszmarną kontuzją; „Lewy” jeszcze raz okazał się piłkarzem pancernym, a ile daje naszej kadrze, pokazał w ciągu zaledwie pół godziny przebywania na boisku: asysta, „zarobiona” czerwona kartka dla rywala i minimalnie niecelny strzał. Jako zmiennik nasz gwiazdor spisał się o wiele lepiej niż wychodząc w pierwszym składzie; może należy go zacząć przyzwyczajać do roli super rezerwowego.Szkoci urwali punkt Portugalii, mamy zatem jasną sytuację - do baraży o utrzymanie w elicie Ligi Narodów potrzeba nam zwycięstwa, a przy odrobinie szczęścia nawet remisu za miesiąc przeciw Brytyjczykom. Selekcjoner Probierz wciąż zatem realizuje plan minimum, nasza kadra nie zaskakuje ani in minus, ani na plus, jesteśmy chaotyczni i labilni, momenty przestojów przeplatamy nagłymi szarżami, uprawiamy futbol maniakalno-depresyjny, potrafiąc długimi fragmentami zdominować rywala, by potem w ciągu kilku minut stracić z nim trzy bramki, a na koniec znowu wrócić do gry, wściekle atakując. Pozostaje sobie życzyć, by faza manii utrzymywała się jak najdłużej; lepszy bowiem futbol zaraźliwie niefrasobliwy i wariackie mecze na trzy do trzech niż żałobna piłka, którą zadręczaliśmy świat na mundialu w Katarze.