Potyczki Krystiana Dziubińskiego (z lewej) z Ryanem Cookiem pewnie będą ozdobą finałowych zmagań. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus


Wyjątkowy smak

Rozmowa z Grzegorzem Piekarskim, 95-krotnym reprezentantem Polski, obecnie ekspertem TVP Sport


Jak pan ocenia dotychczasową rywalizację i czy można wyciągnąć już pierwsze wnioski?


- Oczywiście, że można, już przecież jesteśmy przed ostatnim rozdaniem, czyli grą o medale. Jestem zbudowany tym, co mogłem zobaczyć na przestrzeni sezonu zasadniczego oraz meczów w ćwierćfinałach oraz półfinałach. Poziom ligowej rywalizacji, mimo różnic budżetowych drużyn, na pewno się podniósł w porównaniu z poprzednimi sezonami. Chyba nikt nie spodziewał się tak wyrównanych meczów już w 1. rundzie play offu. Zespoły wyżej sytuowane w tabeli w pierwszej części sezonu wcale nie miały tak miło i przyjemnie. GKS Katowice, obrońca tytułu mistrzowskiego, naszpikowany wartościowymi zawodnikami, miał sporo problemów z Zagłębiem. Wygrał serię 4-2, ale w porównaniu z poprzednią nie było tak łatwo. Również GKS Tychy w potyczkach z „Szarotkami” miał duże kłopoty. Sytuacja jeszcze bardziej skomplikowała się w rywalizacji pomiędzy Jastrzębiem i Energą Toruń. Któż mógłby przypuszczać, że ekipa trenera Roberta Kalabera na inaugurację przegra dwa mecze z rzędu?! Ale w końcu zwyciężyła w serii 4-3. Unia Oświęcim z kolei dokonała wyboru Cracovii; niektórzy różnie ten fakt komentowali. Tym bardziej że trener Rudolf Rohaczek jest wysokiej klasy specjalistą od przygotowania do play offu. I znowu to pokazał. Unia, mająca spory potencjał i teoretycznie lepszy skład, musiała włożyć sporo wysiłku, by znaleźć się w półfinale. Podsumowując jednym zdaniem: te ćwierćfinały były dość przewrotne, ale również niezwykle ciekawe, a ostatecznie skończyły po myśli drużyn usytuowanych wyżej.

 

Oba półfinały zapowiadały się na siedmiomeczowe tasiemce, a tymczasem skończyły się w pięciu. Był pan tym faktem zaskoczony?


- Tak, byłem zaskoczony - i chyba nie tylko ja - że rywalizacja zakończyła się w takich a nie innych okolicznościach. GKS Katowice, w moim przekonaniu, dysponuje zespołem kompletnym, bo wszystkie formacje mają moc i wiele atutów. Obcokrajowcy w sezonie zasadniczym nieco zrekompensowali gorszą skuteczność duetu Grzegorz Pasiut – Bartosz Fraszko. Jednak ten pierwszy w play offie znów błyszczy, a drugi mu dzielnie sekunduje. Również formacja defensywna jest odpowiednio zestawiona. John Murray w bramce, Maciej Kruczek i Jakub Wanacki - dwaj kadrowicze - oraz młody Kacper Maciaś w obronie, wsparci odpowiedniej jakości obcokrajowcami, tworzą silną zaporę. Szkoda, że Santteri Koponen doznał kontuzji (złamana żuchwa - przyp. red.), bo świetnie się wkomponował w tę drużynę. Zespół z Jastrzębia był pozbawiony takiej mocy uderzeniowej. To jednak wcale nie oznacza, że był bez szans. Wygrał inauguracyjny mecz, choć i on był pod kontrolą GKS-u Katowice. Chyba wszyscy jesteśmy pod wrażeniem wyczynu zespołu umiejętnie powadzonego przez trenera Jacka Płachtę. Teraz stoi przed szansą zdobycia po raz trzeci z rzędu złotego medalu!


Dość tych komplementów pod adresem GKS-u Katowice. Może przejdźmy do rywalizacji, szczególnie panu bliższej, Unii Oświęcim z GKS-em Tychy. Taki pan przewidywał scenariusz tej rywalizacji?


- To było starcie najlepszej ofensywy w sezonie zasadniczym - Unii - z najlepszą defensywą - z Tychów. Działacze GKS-u w trakcie sezonu zmienili trenera i hokeiści po drodze zdobyli Superpuchar i Puchar Polski. Nie ukrywali też, że mają chrapkę na potrójną koronę. Spodziewałem, że ta rywalizacja będzie trwała siedem meczów i że o rozstrzygnięciu będzie decydował jeden gol. Tak się nie stało, a diabeł tkwi w szczegółach.

 

No właśnie, w jakich? Co pańskim zdaniem zadecydowało o wygranej Unii i przełamaniu tej niemocy w konfrontacji z Tychami?      


- W inauguracyjnym meczu Unia zagrała słabo i straciła dwa gole w osłabieniu, które w końcowym rozrachunku, jak się później okazało, mogły pójść w zapomnienie. Natomiast nie mogłem wybaczyć katastrofalnego zachowania Andrija Denyskina. Ukrainiec nie wytrzymał nerwowo i faulował, osłabiając zespół, bo nie myślał o grze, tylko o zwadzie na tafli. Trener Nik Zupancić zdecydował się na radykalny krok i odsunął Denyskina od składu w drugim meczu. To było świetnym posunięciem i przyniosło wymierne efekty. Kamila Sadłochę przesunął do pierwszej formacji. Był on szybki i niezwykle niebezpieczny dla rywali. Skuteczność odzyskał Mark Kaleinikovas i w play offie jest na czele klasyfikacji najlepszych strzelców. Ruch kadrowy trenera Zupancicia był trafiony w dziesiątkę. Denyskin wrócił do składu, ale grał już w innej piątce. To jednak pierwszy element tej układanki Unii. Krystian Dziubiński, jak przystało na kapitana zespołu, zdobył gola w dogrywce w drugim meczu w Tychach. Z psychologicznego punktu widzenia miał on kolosalne znaczenie i również sprawił, że Unia znalazła się w finale.

 

A jak potoczy się finał?


- Nie potrafię powiedzieć, ale wiem, za którą drużynę będę trzymał kciuki (śmiech). Obie mają wystarczająco dużo atutów, by stworzyć interesujące widowiska. Ten złoty medal będzie miał wyjątkowy smak, bowiem będzie zdobyty po niesłychanie wyrównanej rywalizacji.


Rozmawiał Włodzimierz Sowiński 


Grzegorz Piekarski