Sport

Wygraliśmy pracą, chęcią rozwoju oraz głodem klubu i miasta

Rozmowa z Łukaszem Tomczykiem, trenerem Polonii Bytom, najlepszej drużyny 2. ligi

Było ostatnio dużo momentów wzruszenia, choćby po wygranej w Krakowie na Hutniku... Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Nie miał pan łatwego dzieciństwa, jako wychowanek domu dziecka musiał szybko dorosnąć, i wygląda pan raczej na twardego. Czy awans potrafił pana - bo ja wiem - wzruszyć?

- Tak, myślę, że było ostatnio dużo takich momentów wzruszenia. Choćby wtedy, gdy oglądaliśmy wspólnie z drużyną mecz Chojniczanki z Wieczystą, którego wynik remisowy dał nam awans, czy wcześniej w szatni na Hutniku albo na koniec wygranego 1:0 meczu z Wieczystą. Dużo było takich chwil.

A gdy kibice skandują pana nazwisko?

- Cieszę się oczywiście, bo gdy objąłem zespół we wrześniu 2023 kibice pytali mnie po meczu, który to Tomczyk. Tak pół żartem, pół serio odpowiedziałem, że mnie jeszcze zapamiętają. Więc cieszę się, bo wiem, jak to wyglądało na początku, gdzie byliśmy, jaką drogę przeszliśmy, cały ten proces, codzienność. I też wiem, ile udało mi się tutaj rzeczy wprowadzić.

A sam z siebie jest pan dumny? Jakąś nagrodę pan by sobie dał?

- Trenerzy często są wobec siebie wymagający. Zawsze szukają jakiejś „dokrętki”, czegoś więcej, żeby coś dopracować itd., ale na pewno mogę być dumny z doboru ludzi do sztabu, wyboru piłkarzy do drużyny, z konsekwencji w treningu, z poszukiwania ciągłego rozwoju. Nawet dzisiaj obserwowaliśmy sobie aplikację scout pod kątem liczb zawodników w pierwszej lidze, czym się różnią od drugiej ligi.

No właśnie, czym?

- Na przykład tak na szybko, że częściej wchodzą w grę jeden na jeden. Zdecydowanie jest większa progresja tego współczynnika, więcej pojedynków. Wiąże się z tym dużo rzeczy. Jest więcej zagrań na szerokości, dużo zespołów gra czwórką z tyłu, pierwsza liga jest bardziej „piłkarska”. Więc to już jest dla nas informacja. I ciągle poszukujesz, jak ta liga będzie wyglądała, nie zasypiasz, rozwijasz się.

No to jaki prezent pan sobie kupi?

- Pojadę na fajne wakacje. Tam sobie po prostu pofolguję.

Dokąd?

- Dziewczyna wybiera, ja nie mam ulubionego kierunku, tylko żeby ciepło było. Żeby wygrzać kości.

A jakieś komplementy po awansie połechtały pana, ktoś zadzwonił?

- Dużo było takich, których się nie spodziewałem. Na przykład zadzwonił Tomasz Kafarski ze Świtu Szczecin, z którym mieliśmy spinkę na konferencji po meczu. I pogratulował, podpowiedział swoje wnioski. Zadzwonił też trener z Akademii GKS-u Katowice, z którym pracowałem jeszcze dwa lata temu, jeździłem na Kolejarza, na Rapid, woziłem piłki. Łączyłem to z pracą w pierwszym zespole, zarabiałem 2,5 tysiąca złotych, z dojazdem z Opola. Prowadziłem grupę B, od 20 do 40 chłopców. Tam ich też podciągnąłem. I powiedział: pamiętasz, gdzie w tamtym dniu byliśmy, a gdzie ty jesteś teraz? Gratulowało też dużo ludzi z Częstochowy i znajomych z okolic, bo prowadziłem Victorię, pracowałem w Rakowie. Więc to takie fajne historie.

Marek Papszun?

- Pisał już z gratulacjami po meczu z Wieczystą. Podobnie Dawid Szwarga, z którym współpracujemy w grupie Deductor.

A z drużyny? Ktoś z piłkarzy podziękował panu osobiście?

- Tak, na przykład Sebastian Steblecki. Zawodnicy zaśpiewali, podrzucali.

Statystyki są widoczne. Macie najwięcej punktów, najwięcej strzelonych bramek, wygranych u siebie też.Budżet raczej średni, jak na drugą ligę. To czym z pana perspektywy Polonia wygrała ligę?

- Nikt nie widzi, ale my jesteśmy w tej rundzie na trzecim miejscu na wyjeździe. Nawet czasami łatwiej nam się tam grało niż u siebie. Bramki z pressingu strzelaliśmy w Kaliszu czy na Hutniku. Jeszcze na takie refleksje przyjdzie czas, ale wydaje mi się, że wygraliśmy całym procesem, systemem, modelowością, powtarzalnością pewnych zachowań, pracą sztabu, zaangażowaniem, głodem zawodników, ich chęcią rozwoju, tym, że mieliśmy cel, który sobie od początku obraliśmy. I głodem Bytomia, bo tradycja tutaj to jedno, ale była też ogromna ambicja. Myślę, że to wszystko razem się nakręciło. Jeden z trenerów do mnie dzwonił i dziwił się, jak to możliwe, że gram zawodnikiem X i robię awans. A takich tu jest kilku, byli w czwartej lidze, są dalej na tym pokładzie.

W czwartej był tylko Patryk Stefański.

- Tak, a w trzeciej jeszcze Dominik Konieczny. A ostatnio w składzie było pięciu zawodników, którzy byli w strefie spadkowej w poprzednim sezonie: Oprócz Stefańskiego i Koniecznego jeszcze Tomek Gajda, Adrian Piekarski i Konrad Andrzejczak. Byli na boisku, mieli wpływ. Bo piłkarze też muszą brać odpowiedzialność. I jeśli pół drużyny, która była na pozycji spadkowej, po roku wyprzedza Wieczystą, robi awans na trzy kolejki przed końcem, wygrywa ligę, to pokazuje nasz proces, rozwój zawodników. Andrzejczak nie miał takich liczb w żadnym sezonie.

Wspomniał pan o Wieczystej i przytoczył kiedyś, że jeden z jej piłkarzy stwierdził, że w drugiej lidze wystarczy wyjść na trening.

- Mówiłem to już kiedyś, że ja już bym w drugiej lidze nie chciał walczyć ani o awans, ani o utrzymanie. Bo to jest trudna liga pod wieloma względami. Pierwszy - sześć drużyn może awansować i sześć spaść. Czyli nie ma środka, cały sezon grasz praktycznie mocno. To jest fajne, ale to jest też wyczerpujące, bo co chwilę patrzysz w dół, patrzysz w górę. Zimą każdy zrobi transfery. To ma bardzo duży wpływ, stąd duża loteryjność wyników. Dwa - sędziowanie, nie ma VAR-u. Sami jesteśmy tego ofiarą, vide jesienią dwie czerwone kartki z Wieczystą i bramka Chojniczanki zdobyta ręką. Trzy - jakość muraw, jest naprawdę duża różnica między tymi w pierwszej a drugiej lidze, co ma znaczenie, kiedy chcesz grać w piłkę, atakować. I nie oszukujmy się, trudno jest czasami zmotywować się na niektórych obiektach, gdzie nie ma kibiców, mecz jest zamknięty, stadion to trochę prowincja. Dla rywala to są jego ściany, przyjezdnym jest ciężej. Cztery - jest dużo zawodników niezłych, nieoczywistych, którym w karierach coś się nie potoczyło.

Często powtarzacie zwrot o swoim DNA.Jak można to wytłumaczyć kibicom? Co to jest DNA Tomczyka, DNA Polonii?

- To jest proste. Jak spojrzysz na tę koszulkę, na ten herb i na tych zawodników, to widzisz jakąś unikatowość, coś innego niż gdzie indziej i taką jedność w robocie. Chcemy po prostu mieć swój styl. I żeby czasami było gołym okiem widać, jaka jest Polonia. A pana zdaniem, jacy jesteśmy?

Bardzo intensywni, agresywni, ofensywni.Trochę może kosztem tyłów, czasem cierpicie na tym, ale najczęściej tę jedną bramkę więcej strzelicie.Lubi się na was patrzeć.

- Tak jest. Jak kibic spojrzy, to po prostu to widzi. To jest z naszej strony powtarzalne. A jak spojrzy na nas zawodnik albo trener, to widzi jeszcze więcej detali. Ja to widzę w codziennym procesie, no bo się tym zajmujemy i mamy wypracowaną określoną liczbę godzin.

Kto gra tak jak wy w pierwszej lice? Albo w ekstraklasie? Kto jest tak ultraofensywny?

- Miała na pewno taki moment Stal Rzeszów w pierwszej rundzie 1. ligi. Uważam, że było tam nieźle piłkarsko - bardzo dużo szans, dużo strzałów celnych. Jeśli chodzi o ofensywę, to na pewno Jagiellonia jest klubem, po którym też widać, że wajcha jest przesunięta w tę stronę.

Nie boi się pan, że taki styl gry - nie chcę go nazywać naiwnym, wolę chyba otwartym - może w pierwszej lidze, która jest bardziej wyrachowana, się nie sprawdzić? Czy nie trzeba będzie trochę wajchę przesunąć na kalkulację, obronę?

- Na pewno już w tej rundzie widać było po nas zmianę. Mieliśmy wiosną 8 czystych kont. Natomiast jesteśmy skrajni, albo tracimy 0, albo od 2 do 4. Chcemy być kompleksowi, w naszym DNA jest też obrona, są poświęcenie i odpowiednie elementy. Tylko że musimy to cały czas rozwijać i pracować. Przecież nie chcemy tracić trzech bramek w meczu, tak się po prostu dzieje. Od razu jednak szukamy recepty i myślę, że na pierwszą ligę poprawimy się w tym aspekcie.

Wiosną rozkręcaliście się dosyć powoli, punktowaliście niezbyt przekonująco.Kluczowym meczem, gdzie ruszyliście już z kopyta, był moim zdaniem ten ze Świtem, w którym podnieśliście się z 0:2, 1:3 i 3:4...

- Na pewno ten mecz dodał jakiś plusik. Trzeba też wiedzieć, że wiosna jest trudniejsza. Wszyscy nas oceniali pod kątem jesiennej serii 12 zwycięstw, jak wygrywaliśmy te mecze. Ale taka seria to też jest skrajność, teraz widać, jaka to była duża rzecz w tamtej rundzie. Uważam, że wiosną wszyscy nas już inaczej traktowali, nastawiali się na nas, ale mimo to punktowaliśmy dobrze. Mieliśmy też kartki, kontuzje, a to zawsze ma wpływ. Tomek Gajda, nasz kapitan i lider środka pola, nie grał w sześciu meczach.

Dlaczego przegraliście dwa razy z Grodziskiem? Czy to jest mała łyżka dziegciu w tym sukcesie?

- Uważam, że zasłużenie przegraliśmy raz, na starcie sezonu, bezapelacyjnie. Ale już u siebie powinniśmy wygrać. Tak byłoby sprawiedliwie. Przegraliśmy 0:1, oni mieli dwie szanse, w drugiej połowie jeden strzał, a my 9 bardzo dobrych okazji. Sędziowie nie uznali nam też prawidłowej bramki. Z przebiegu gry to bolało, ale w ogóle nie patrzę na wynik, nie uważam, że trzeba się po takim meczu przejmować. Oceniam występ, a graliśmy w tym meczu dobrze, po prostu pechowo mecz się potoczył.

Pomówmy o zimowych transferach, czy spełniły pana oczekiwania? Najwięcej emocji wywołało przyjście Jakuba Araka, którego w pewnym momencie kibice nie oszczędzali.

- Dla mnie w pełni spełnione oczekiwania. Super, nawet ponad stan. Myślałem, że Kuba nie da aż tyle, a dał więcej. Tylko dwa gole, ale mówiliśmy o tym, że to nie jest typowa dziewiątka. Ma też asysty, miał udział przy bramkach.

Jean Franco Sarmiento nie miał u pana łatwo. Zanim przyklepaliście awans, tylko dwa razy wszedł od początku, widać, że przeskok z ekstraklasy do drugiej ligi nie jest prosty.

- To pierwszy i jedyny zagraniczny zawodnik w klubie, gdzie standard w lidze to minimum dwóch. I musiał przejść aklimatyzację. On się uczył nas, a my uczyliśmy się jego. Do tego wejście w nasze ramy, nasze oczekiwania. W trakcie złapał kontuzję. Mógł w pewnym momencie dostać więcej szans, ale dobrze grał Andrzejczak, trudno wtedy zmieniać. Myślę, że z każdym momentem będzie lepiej. To bardzo fajny chłopak, pracowity, do tego lubi rozmawiać o akcji, o piłce, analizie wideo. Szatnia od razu go przyjęła.

Oskar Krzyżak?

- Kapitalnie. Bardzo dobry transfer. Na centralnym obrońcy, na półprawym. Supernastawienie, chęć postępu. Jestem z niego bardzo zadowolony.

Norbert Barczak?

- Złapał kontuzję, zaraz potem drugą, gdyby nie to, pewnie grałby więcej. Uważam, że ma potencjał, jest rozwojowy. Brakowało go w pewnych momentach.

Bartosz Tomaszewski nie zagrał, dlaczego?

- Najpierw kontuzja, a potem dwa razy zderzył się głowami na treningu, dwa razy wstrząs mózgu, nie ma na to wpływu, to losowe przypadki. Chciałem mu dać grać, ale nie mogłem.

Często powtarzacie, że chcecie dodać 1 procent więcej z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z meczu na mecz. O ile procent więcej Polonia potrzebuje na pierwszą ligę?

- W każdym filarze potrzebuje. Nie tylko na boisku. Bo czasami boiskowo już nie jesteś w stanie więcej wyciągnąć. A bardziej jesteś w stanie poprawić coś organizacyjne. Nie fizjoterapeutą, czymś dodatkowym. Kliniką, w której można robić szybkie diagnozy i badania USG. Pomocą przy transporcie. Cateringiem. Budową drugiego piętra budynku. Nową trybuną. Zgrupowaniem. Pomocą komuś, na przykład kierownikowi drużyny.

Klubowej ikonie, Jerzemu Szpernalowskiemu?

- Tak. Jurek prowadzi treningi bramkarskie, ciągnie go do rzeczy boiskowych. Zjadł na tym zęby. Ale na tym poziomie powinien być jeszcze ktoś, kto będzie z nim współpracować, trochę go odciąży. On ma dużo zadań biurowych, organizację wyjazdów, transportu. Więc w każdym filarze musimy zrobić procent do przodu.

Wydaje się, że wasz sztab, jego liczebność, wyrastał ponad drugoligową przeciętność.

- Dlatego awansowaliśmy.

Na pierwszą ligę potrzebny jest jeszcze większy czy wystarczy?

- Nie, wystarczy. Ale chciałbym, żeby był jeszcze jeden fizjo. Może drugi trener motoryczny, który pomaga też przy akademii. W przyszłości może drugi trener bramkarzy, dopóki Jurek daje radę. A daje, bo ma duże zdrowie, więc pewnie będzie dawał długo.

Skład ma kręgosłup. Jak zaczyna pan budować jedenastkę na mecz, to zaczyna od kilku pewniaków? Chciałby pan kogoś wyróżnić?

- Tak. Wielu zawodników mogę wyróżnić. Gajda, Andrzejczak, do tego Arak, który z Krzyżakiem kapitalnie pomogli w tej rundzie. Piekarski, który miał bardzo solidną rundę. No i Kamil Wojtyra, który narzuca wysoki pressing. Bez jego goli byśmy nie awansowali...

Objawienie rundy to Oliwier Kwiatkowski? Czy to jest piłkarz, który może podbić ekstraklasę?

- Jeżeli zdrowie pozwoli. Teraz dosyć fajnie odpalił. Zobaczymy w pierwszej lidze. To będzie dla niego weryfikacja. Podniesiona poprzeczka i chęć pracy. Nawet miałem dzisiaj z nim analizę wideo. Wziąłem się za niego mocniej w tygodniu po występie na Hutniku, bo uważam, że był przeciętny. Powiedziałem mu, co o tym myślę. Musi szukać postępu.

Ale pracuje?

- Nie mam żadnych zastrzeżeń. To bardzo nastawiony, pracowity zawodnik. Myślę, że ma szansę na to, żeby grać wyżej, na fajnym poziomie, tylko musi być cały czas głodny.

Właśnie, a propos „głodu”. Po każdym meczu do szatni Polonii wjeżdżała pizza. To takie „guilty pleasure” raz na tydzień?

- Różnie, bo na wyjazdach mamy makaron, czasem ryż, takie rzeczy. Ale u siebie faktycznie zazwyczaj zamawiamy pizzę, staramy się, żeby była na dobrym cieście. Zawodnicy to lubią, chcą, pomaga im.

Jeszcze jakieś rytuały przed- albo pomeczowe?

- Hmm... Mamy stałą rutynę, jeśli chodzi o cały tydzień. Po meczach robimy fotkę, a kierownik wyświetla na elektronicznej tablicy wynik ze zwycięstwem, śpiewamy jakąś piosenkę. To są nasze rutyny.

Polonia jako ludzie to jest fajna grupa? Może pan tak powiedzieć?

- Tak, to jeden z dziesięciu czynników, dlaczego awansowaliśmy. Na pewno jest team spirit zawodników razem, sztabu, wszystkich ludzi w klubie. Lubią tu być, lubią przychodzić. Mówi się, że zawodnik w klubie się męczy. W Polonii Bytom się nie męczy, on chce tu być. Przyjdzie, posiedzi, pogada, uśmiechnie się, pożartuje. Pójdzie na siłkę, na prewencję, na analizę. Zostanie na two-toucha, pogra sobie w piłkę na boisku. Myślę, że to dużo. To także ważna refleksja, bo porażkę zawsze się analizuje, ale musisz też wiedzieć, dlaczego wygrałeś.

Ma pan czas dla siebie poza Polonią? Bo to nie jest zapewne 8 godzin dziennie…

- No tak, jakieś 10-12 godzin, w różnych okresach, ale też nikt nie liczy trenerowi, ile czasu ma zajętą głowę. Niby siedzisz, ale i tak musisz na coś odpisać, musisz być stale „pod prądem”. Więc jak jesteś pierwszym trenerem, to w sezonie nie masz wolnej głowy. Ale staram się szukać odskoczni, czy to jakiś serial, czy książka, czy gdzieś pojechać, odpocząć, nawet w sezonie. Mam fajny sztab, któremu mogę zaufać, że nawet jak gdzieś sobie pofolguję godzinę, dwie, to oni dowiozą.

Nie cały dzień, tylko godzinę, dwie…?

- No tak. Jak nie ma sms-a od trenera przez godzinę, dwie, to jest niepokój (śmiech).

Wiem, że piłkarze mieli jakieś drobne premie za zwycięstwa, a czy za awans macie coś obiecane?

- Tak, jest coś dogadane z prezesem, nie znam sum dokładnie, bo nie wchodziłem w to.

Dokończył pan pewnego dzieła w Bytomiu, już zimą chciały pana inne kluby - Raków, Arka, teraz mówiło się też o Górniku. Miał pan zimą jakąś nieprzespaną noc, co z tym zrobić?

- Nie. Czułem, że trzeba zostać w Bytomiu w tamtym momencie. Poza tym nie mam dalej licencji UEFA Pro, czeka mnie dopiero kurs, więc nowy klub musiałby zaryzykować i zatrudnić tak zwanego trenera słupa. W Polonii nie ma tego problemu, bo jak zrobisz awans, to możesz prowadzić drużynę w wyższej lidze bez tej licencji. Taki handicap. Poza tym nie mam w tej chwili żadnego papieru na stole, żadnej oferty. Nie mówię tak, nie mówię nie. Pracuję z dnia na dzień na faktach, jakie są, czyli jestem w Bytomiu, rozwijam projekt, robię wszystko, żebyśmy byli jak najlepsi w pierwszej lidze, na tyle, na ile możemy być na tę chwilę.

Kontrakt w Bytomiu obowiązuje pana jeszcze przez rok.

- Zgadza się. Ogólnie jestem realistą i uważam, że trzeba brać to, co życie przynosi i jeżeli nie będę teraz w ekstraklasie, to po prostu tak ma być. Może muszę coś dopracować itd. Nie wariuję, cieszę się z miejsca, w którym jestem, szukam perspektyw i raczej, tak jak powiedziałem wcześniej, jestem tu i teraz. I teraz konkret jest taki, że jestem w Bytomiu.

Myśli pan o tym, jaka będzie drużyna na 1. ligę?

- Tak, mamy przewagę, że trzy tygodnie wcześniej zaklepaliśmy sobie awans i możemy działać.

Czy Polonia latem się wzmocni?

- Na pewno, jak każdy. Wszyscy wiedzą, jak to działa. Jestem zwolennikiem nowej energii w szatni, nowych bodźców, większej rywalizacji, dokręcania śruby. Myślę, że naszą siłą i jednym z czynników awansu jest także to, że my po prostu dużo trenujemy. Tak samo jest z nowymi zawodnikami, uważam, że to potrzebne na tym pierwszym etapie. Wierzymy w mocną pracę. Ale każdy niech robi to, w co wierzy. Najważniejsze to mieć swój kręgosłup.

Rozmawiał Tomasz Mucha

Feta po bytomsku

Sobotnie święto Polonii Bytom rozpocznie się już o godzinie 14.00, czyli na 3,5 godziny przed pierwszym gwizdkiem meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Na boisku bocznym przy ul. Piłkarskiej 1 czekać będą atrakcje dla całych rodzin, m.in. dmuchańce, bubblesoccer, namioty partnerów klubu oraz atrakcje akademii piłkarskiej i maskotki - Olimpioka. Tuż obok, przy zbiegu ulic Olimpijskiej i Piłkarskiej, będzie można spróbować najlepszej „giętej” (kiełbasy z rożna) w Polsce, a także skorzystać ze strefy gastro - lemoniada i popcorn dla dzieci będą za darmo. Nie zabraknie również stoiska z pamiątkami Polonii i gadżetami z okazji awansu do 1. ligi.

Po meczu na murawie odbędzie się dekoracja drużyny, a następnie - około godziny 20.30-21.00 - feta na bytomskim Rynku. Mecz na żywo będzie można zobaczyć także w dwóch bytomskich restauracjach - w  Piwnicach Gorywodów 2.0 oraz w Kawiarni Bytom Zdrój.

Kamil Wojtyra - bez jego goli awansu by nie było. Fot. Sebastian Sienkiewicz/PressFocus