Piłkarze Ruchu Chorzów we Wrocławiu mieli powody do manifestowania swojej radości. Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus


WYDARZENIE KOLEJKI

Przełom z dedykacją

Pierwsze wyjazdowe zwycięstwo piłkarze Ruchu Chorzów zadedykowali Patrykowi Sikorze, który zerwał więzadła krzyżowe.


Z uporem maniaka będę powtarzał, że Ruch Chorzów ma tylko matematyczne szanse na pozostanie w ekstraklasie. Ale w minioną sobotę we Wrocławiu „Niebiescy” zasłużyli na oklaski przy otwartej kurtynie. Po pierwsze dlatego, że była to ich pierwsza wiktoria w meczu wyjazdowym w bieżących rozgrywkach ligowych. Po drugie - utarli nosa Śląskowi, który mocno spuścił z tonu i w rundzie wiosennej najczęściej jest dostarczycielem punktów (w 11 meczach zdobył tylko 10 punktów, podobnie jak Ruch). Oczywiście to nie umniejsza sukcesu jedenastki z Cichej, bo jak się ma przed sobą przysłowiowego frajera, to trzeba go lać. Po prostu.

Zwycięstwo podopiecznych trenera Janusza Niedźwiedzia w stolicy Dolnego Śląska było skromne, chociaż jego zespół do 86 minuty prowadził 3:0. Potem jednak chorzowianie nagle stanęli w miejscu i niewiele brakowało, że bezcenną wygraną wypuściliby z rąk. Dlaczego bezcenną? Ponieważ było to pierwsze zwycięstwo Ruchu na obcym boisku w bieżących rozgrywkach. Skończyło się jednak szczęśliwie dla gości, którzy mogli sobie pozwolić na krótkie świętowanie.

Przegrywając we Wrocławiu „Niebiescy” już w sobotę byliby niemal pewni degradacji do Fortuna 1. Ligi. Inkasując komplet punktów przedłużyli swoje nadzieje na pozostanie w elicie na następny sezon. Sęk w tym, że teraz nie wszystko zależy od nich, ale jak wiadomo, nadzieja zawsze umiera ostatnia. Optymizm jest w porządku, ale ślepa wiara już nie.

Beniaminek ekstraklasy z Chorzowa jeszcze nie złożył broni, chociaż realiści już postawili na Ruchu krzyżyk. W tym sensie, że szanse na utrzymanie są iluzoryczne, a degradacja o szczebel niżej niemal tak pewna jak amen w pacierzu. Ale na pożegnanie z elitą warto po sobie zostawić dobre wrażenie.

Trener zespołu z Cichej Janusz Niedźwiedź miał wreszcie powód, by śmiać się od ucha do ucha. - Zwycięstwo ze Śląskiem dedykujemy Patrykowi Sikorze, który po raz trzeci zerwał więzadła krzyżowe w kolanie i czeka go długa przerwa - powiedział 42-letni szkoleniowiec. - Ale wiemy, że wróci i będzie cieszył nas swoją grą. Cieszymy się, bo w końcu wygraliśmy na wyjeździe. Do końca sezonu będziemy walczyć o punkty, nie będziemy oglądać się na nikogo i do końca, do ostatniej minuty ostatniego meczu w bieżących rozgrywkach z Cracovią będziemy się bić o punkty. Przeciwko Śląskowi zagraliśmy bardzo konsekwentnie w defensywnie, przede wszystkim w pierwszej połowie, ale też w dużej części w drugiej połowie. Ograniczyliśmy Śląsk dosyć mocno, a do tego dopisała nam skuteczność. W drugiej połowie, w jej końcówce, zabrakło nam konsekwencji i Śląsk strzelił najpierw gola na 3:1, a za chwilę na 3:2, a później mieliśmy dużo szczęścia, bo Śląsk miał szansę na gola dającego mu remis. Za łatwo traciliśmy piłkę w ostatnich minutach i musimy o tym porozmawiać. Musimy lepiej zarządzać piłką w końcówce meczu.

Sięgając po trzy punkty w potyczce ze Śląskiem jedenastka z Cichej została ostatnią drużyną w PKO BP Ekstraklasie, która z boiska przeciwnika wróciła z pełną pulą. Jako ciekawostkę podajmy, że „Niebiescy” w ligowej elicie po raz ostatni jako goście z trzema punktami wrócili 18 marca 2017 roku. Tego dnia w Lubinie pokonali miejscowe Zagłębie, a autorem jedynego gola w tym spotkaniu był Jarosław Niezgoda, który w 67. minucie meczu zmusił do kapitulacji bramkarza „miedziowych” Martina Polaczka. Od tamtego momentu upłynęło 2596 dni!

Bogdan Nather