Radość lublinian z awansu do ekstraklasy była ogromna. Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus 


Wyczekiwany efekt

Ekipa z Lublina po 32 latach przerwy wraca do ekstraklasy. Awans świętowała w Gdyni.


MOTOR LUBLIN

Nieprawdopodobne rzeczy działy się w ciągu tygodnia w Gdyni. Na stadionie przy ulicy Olimpijskiej w tym czasie dwukrotnie świętowano awans do ekstraklasy. Dla miejscowych były to jednak gorzkie chwile. Za każdym razem musieli bowiem patrzeć na radość swoich przeciwników. Najpierw GieKSa w ostatniej kolejce ograła Arkę i na finiszu jej kosztem wywalczyła bezpośrednią promocję do najwyższej klasy rozgrywkowej, w minioną niedzielę Motor dokonał – jak się wydawało – niemożliwego i wygrał finał barażu.

Kontrowersyjne trafienie

Spotkanie było spektakularne. Rozpoczęło się od poważnego błędu gości, którzy już w 13 minucie stracili bramkę. Defensor Kamil Kruk oraz bramkarz Kacper Rosa nie dogadali się przy wznowieniu gry z „piątki”, więc Olaf Kobacki  odebrał im futbolówkę i wpakował do pustej bramki. Co prawda powtórki pokazały, że gol mógł zostać zdobyty nieprawidłowo - sędziowie w wozie VAR nie zauważyli, że strzelec gola za szybko przekroczył linię pola karnego - ale nie miał on znaczenia. Przyjezdni pokazali charakter, grali do końca i odwrócili losy rywalizacji.

Kusili los

Po strzeleniu gola wszyscy na stadionie mogli być przekonani, że podopieczni trenera Wojciecha Łobodzińskiego dowiozą zwycięstwo do ostatniego gwizdka. Kilka dni wcześniej zaprezentowali bowiem swoją siłę, wygrywając 4:2 z Odrą Opole. Dlaczego więc mieliby nie strzelić kolejnych bramek Motorowi? Okazje były. Najlepszą zmarnował Sebastian Milewski. Rezerwowy w 2. połowie znalazł się w sytuacji sam na sam, minął bramkarza i gdy miał przed sobą tylko pustą bramkę, fatalnie skiksował. Pojedynek z golkiperem przegrał także Kobacki.

Wystawcie fakturę

Lepszą skutecznością wykazali się zawodnicy Mateusza Stolarskiego. Świetnym strzałem z rzutu wolnego do wyrównania w 87 minucie doprowadził Bartosz Wolski. Gdy oczekiwano dogrywki, w ostatniej chwili gospodarzy dobił Mbaye N’Diaye. Senegalczyk zdobył drugiego gola w sezonie i wprawił w szał radości fanów z Lublina oraz swoich kolegów i sztab trenerski. Zagwarantował awans, na który w Lublinie czekano 32 lata! Nie mogą więc dziwić sceny po zakończeniu rywalizacji, gdy do sali konferencyjnej podczas spotkania trenera Stolarskiego z dziennikarzami wbiegli piłkarze, którzy oblali szkoleniowca wodą. Zalane zostały też stół i mikrofony.  – Wystawcie fakturę, zapłacimy za zniszczony sprzęt – wypalił Stolarski. Przy okazji zdradził, co powiedział swoim zawodnikom podczas przerwy po I połowie, gdy przegrywali 0:1. – Jeżeli mamy nie awansować, to zróbmy to na własnych warunkach – mówił. – Druga połowa była w naszym wykonaniu lepsza. Arka miała sytuacje, trzeba to zaznaczyć, ale wynikały one z kontr, bo w takich meczach gra się o pełną pulę i trzeba podjąć ryzyko – dodał 31-letni trener.

Wciąż na stanowisku

Dla trenera wygrana była wyjątkowa, bo najprawdopodobniej uratowała jego posadę. Stolarski przejął dowodzenie zespołem po rozstaniu z kontrowersyjnym  Goncalo Feio, którego był asystentem. Nie ma licencji UEFA Pro oraz nie dostał się na kurs, który pozwoliłby mu ją uzyskać. Z tego powodu mógł prowadzić drużynę warunkowo, tylko do zakończenia rozgrywek. Jedyną szansą by pozostał na stanowisku na kolejny sezon, był awans do ekstraklasy. Ten udało się wywalczyć, więc na razie trener może spać spokojnie, chyba że władze klubu zaskoczą i dokonają zmiany szkoleniowca.

Teoria i praktyka

Motor to specjalista od baraży. W zeszłym roku właśnie po barażach dostał się na zaplecze ekstraklasy. Tym razem, znów po grze w barażach, awansowała do elity. – Gdy przychodziłem do Motoru razem z Goncalo Feio (we wrześniu 2022 roku – red.), zaczęliśmy budować zespół od ostatniego miejsca w II lidze. Trener Feio zaszczepił tej drużynie „mental”. Taktyka, sposób grania i teoria – to wszystko jest super, ale musi to zamienić się w czyny. Do tego potrzebne są ambicja i determinacja. Trzeba zakochać się w ciężkiej pracy i uwierzyć, że przyniesie efekty. Dziś widzimy te efekty – zauważył Mateusz Stolarski.

Kacper Janoszka