Oto autor największego sukcesach w dziejach Jagiellonii - trener Adrian Siemieniec. Jego najbliższych na tej uroczystości też nie mogło zabraknąć. Fot. PAP/Artur Reszko


Wyczekane mistrzostwo

Podlasie nie spało. Jagiellonia po raz pierwszy w historii została mistrzem Polski.


JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

Na to czekał cały Białystok. Jagiellonia, klub, który powstał w 1920 roku, po raz pierwszy w swojej historii sięgnął po mistrzostwo Polski. To sukces, na który wyczekiwano od 2007 roku. To wtedy białostoczanie awansowali do ekstraklasy i utrzymują się w niej aż do teraz. Przez te lata przeżywali wzloty i upadki. Dwukrotnie zdobywali srebrny medal (2016/17 i 2017/18) i raz brąz (2014/15). Chcieli więcej i dopięli  swego. Po spotkaniu z Wartą oficjalnie mogą cieszyć się z osiągnięcia celu, o którym jeszcze rok temu mało kto mógł marzyć.

Inna drużyna

Gdy w kwietniu 2023 roku trener Adrian Siemieniec obejmował stery, Jagiellonia znajdowała się na 14. pozycji i miała tylko 2 punkty przewagi nad strefą spadkową. Utrzymała ekstraklasę. Nic jednak nie zapowiadało, żeby nowy szkoleniowiec w kilka miesięcy mógł dokonać rewolucji. Tymczasem po letniej przerwie zobaczyliśmy inny zespół. Zmiany nie dotyczyły tylko personaliów, ale przede wszystkim sposobu gry. Jagiellonia zaczęła być skuteczna, nie przegrywała na swoim boisku i właściwie od początku do końca była jednym z faworytów do mistrzostwa.

Świadomi gracze

Osiągnięcie celu nie dziwi. Zanosiło się na to od dłuższego czasu. Jeszcze przed spotkaniem z Wartą czuć było, że białostocki klub jest gotowy, by po ponad 100 latach istnienia był najlepszy w Polsce. - Wszystko jest oczywiste. Wszyscy wiemy, co jest przed nami, w jakim momencie się znajdujemy i nie ma potrzeby podkreślania tego na każdym kroku – stwierdził przed spotkaniem Adrian Siemieniec.  Trener podkreślił, że jego zawodnicy są świadomi celu i wiedzą, w jaki sposób go osiągnąć. Ta świadomość doprowadziła ich do triumfu.

- Dla takich chwil zaczynałem grę jako dziecko. Człowiek poświęca mnóstwo czasu na treningi i w takich momentach może powiedzieć, że warto było. Wychodząc na ulicę spotykam ludzi, którzy przybijają "piątki", machają. Chciałbym, aby taka atmosfera była nie przez kolejny miesiąc, ale przez kolejne lata. Czy myślę o ewentualnym niepowodzeniu? Idąc ulicą patrzę do przodu, a nie za siebie. Wychodząc na boisko myślę tylko o tym, aby wygrać mecz – powiedział lider Jagiellonii i jej kapitan Taras Romanczuk podczas spotkania z mediami przed starciem z Wartą. To właśnie on jest twarzą sukcesu. W 2014 roku Jagiellonia kupiła Ukraińca - w 2018 roku otrzymał także polski paszport - z Legionovii.

Niespełnione marzenie

32-latek jest  jedynym zawodnikiem w składzie Jagiellonii, który pamięta, jak zespół prowadzony wtedy przez Michała Probierza w sezonie 2016/17 w dramatycznych okolicznościach stracił szansę na złoty medal. Po sezonie zasadniczym był na pierwszym miejscu, ale po podziale ligi na grupę spadkową i mistrzowską, spadł na 2. lokatę. By wywalczyć złoto musiał pokonać Lecha i liczyć na potknięcie prowadzącej Legii. Drugi z warunków został spełniony, ale „Duma Podlasia” nie była w stanie wygrać z poznaniakami, którzy w pierwszej połowie wyszli na 2-bramkowe prowadzenie. Udało się tylko doprowadzić do remisu. Srebrny medal był marnym pocieszeniem, biorąc pod uwagę to, że „Kolejorz” przez ostatnie kilkanaście minut grał w osłabieniu.

Sukces dyrektora

Przed mistrzowskim sezonem "Jaga" była aktywna na rynku transferowym. Z Widzewa sprowadzono Kristoffera Hansena. Ze spadającej na trzeci poziom rozgrywkowy hiszpańskiej Ponferradiny przyszli Jose Naranjo oraz Adrian Dieguez. Mocnymi punktami zespołu okazali się Afimico Pululu oraz Dominik Marczuk. Transfery okazały się strzałem w dziesiątkę, co jest sukcesem przede wszystkim dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego. Znalazł piłkarzy, którzy odmienili oblicze zespołu, rok temu walczącego o utrzymanie. A przecież ich sprowadzenie wcale nie było oczywistą decyzją. 20-letni Marczuk nie miał doświadczenia w ekstraklasie, a zakończył sezon jako jeden z najlepszych asystentów. Pululu nie potrafił przebić się w Niemczech i Szwajcarii, a na Podlasiu odżył. Hansen w Łodzi nie był czołową postacią, ale to uległo drastycznej zmianie po przeprowadzce do Białegostoku. Natomiast Dieguez na tle polskich obrońców wyróżnia się wyszkoleniem technicznym i już w swoim pierwszym sezonie był nie do zastąpienia w układance trenera Siemieńca. Najmniej zadowoleni w Jagiellonii mogą być z Naranjo, a przecież on także przeżył fantastyczną jesień, gdy zdobył 6 bramek.

Remis jak wygrana

Oczywiście sezon dla białostoczan nie był usłany różami. Po drodze zaliczyli kilka wpadek. Między innymi tydzień temu w Gliwicach, gdy nie poradzili sobie z Piastem.  Wywalczony remis okazał się jednak zbawienny. Bohaterem sezonu okazał się Jesus Imaz, dyrygent gry ofensywnej ekipy trenera Siemieńca. Hiszpański weteran zdobył gola na wagę punktu, który utrzymywał Jagiellonię na pierwszym miejscu przed ostatnią kolejką sezonu.

Prawda jest jednak taka, że podlaska drużyna powinna z mistrzostwa cieszyć się znacznie wcześniej. Gdyby w kwietniu Dominik Marczuk wykorzystał okazję w ostatnich minutach meczu z Pogonią i gdyby tydzień później białostoczanie nie przegrali ze Stalą w Mielcu, wcześniej świętowaliby złoto. W stolicy Podlasia z pewnością nikt nie narzeka na to, że mistrzostwo udało się zdobyć trochę później. Liczy się w końcu efekt, czyli historyczny sukces.

Kacper Janoszka