Wszystkiemu winny buzzer?
Skrzywdzona w Koszalinie Sośnica złożyła protest z żądaniem powtórzenia meczu. Gliwiczanki padły ofiarą decyzji delegata, który przerwał ich kontrę w ostatniej akcji spotkania.
Ekipa z Gliwic nie może się pogodzić z tym, co stało się w końcówce potyczki w Koszalinie. Fot. Marcin Bulanda / Press Focus
ORLEN SUPERLIGA KOBIET
Złożyliśmy protest, bo według regulaminu, mieliśmy na to 48 godzin. Czy i w jaki sposób zostanie rozpatrzony, nie mam pojęcia. Nie mogliśmy jednak tego tak zostawić, bo to co się zdarzyło w Koszalinie, jest dla mnie niepojęte – mówi Michał Kubisztal, trener Sośnicy Gliwice, który - choć minęło już sporo godzin - nie potrafi ze spokojem odnieść się do sobotniego spotkania, które zakończyło się porażką jego zespołu 27:28, ale decydujący wpływ na wynik miała ogromna kontrowersja sędziowska z ostatniej minuty.
Sprawca zamieszania nie będzie przepraszał
Przypomnijmy, w ostatniej akcji piłkę przejęła Maja Tukaj i ruszyła na bramkę. Wychodziła już na czystą pozycję i w tym momencie „stolik” gwizdkiem przerwał grę, gdyż podobno poprosił o to trener miejscowej drużyny Dmytro Hrebeniuk, niemający - zgodnie z przepisami - prawa do tego przywileju. Pomyłka została „naprawiona”, gra została wznowiona, ale w posiadaniu piłki były gospodynie.
„Zarząd pragnie poinformować, że w związku z sytuacją z ostatnich sekund meczu przeciwko Piłka Ręczna Koszalin, opierając się na przepisach Orlen Superligi Kobiet, rozważa złożenie protestu. Trener Dmytro Hrebeniuk, wg nagrania, zażądał czasu w momencie posiadania piłki przez Maję Tukaj, co powinno skutkować zastosowaniem przepisów opisanych w regulaminie elektronicznego systemu żądania czasu dla drużyny. Co więcej, na nagraniu widać celowość decyzji Pana Trenera” - przeczytaliśmy w komunikacie zarządu Sośnicy Gliwice, opublikowanym w sobotę w mediach społecznościowych, a już w poniedziałek sprawa stolikowej kontrowersji miała dalszy bieg. Dodajmy, że w Koszalinie uważają, iż wersja gości mija się z prawdą. Podobnego zdania jest delegat ZPRP Dariusz Mroczkowski, który nie czuje się winny. Główny sprawca całego zamieszania, by nie rzec skandalu, nie zamierza nikogo przepraszać.
- Nie wiem, czy bardziej przeraża mnie to, co się stało, czy to jak oni się mgliście tłumaczą – mówi dalej trener Kubisztal. - Natychmiast po przerwaniu akcji podbiegłem do stolika i mówię: „Chwila, chwila, panowie. Przecież trener Hrebeniuk nie nacisnął buzzera*, nie wziął czasu, a mimo to gra została przerwana, kiedy byliśmy przy piłce. Dlaczego? - zapytałem. Delegat odparł, iż uznał, że trener Hrebeniuk przekroczył jemu przysługującą strefę przerwy na żądanie, kiedy jego zespół jeszcze był w posiadaniu piłki, więc mógł nacisnąć buzzer. I dodał, że w tym momencie trener... patrzył na niego. Czyli delegat ewidentnie „przeczytał” trenera z Koszalina w myślach? A potem jeszcze krótko się tłumaczył, że zagwizdał, ponieważ... buzzer był zepsuty. Spytałem więc zaskoczony: „Jak buzzer może być zepsuty, skoro 30 sekund wcześniej brałem czas i działał. Skąd więc ten pomysł z awarią?” Usłyszałem w odpowiedzi: „Nie ma pan racji, bo buzzer już wcześniej się zacinał. Mogłem więc użyć gwizdka, gdyż zanim podniosłem gwizdek ze stolika, nastąpił wasz przechwyt piłki, więc wiedziałem, że trener Hrebeniuk poprosił o minutę przerwy, jednak wcześniej niż przechwyciliście piłkę.
Żenujące tłumaczenie
Szkoleniowiec Sośnicy podkreśla, że tłumaczenie delegata było dla niego żenujące. - No bo jak? - zastanawia się. - Przejęliśmy piłkę. Było 10 sekund do końca, a Maja Tukaj nie miała już nikogo przed sobą, tylko bramkarkę. Gdyby nie zdobyła bramki, to przegralibyśmy mecz. Gdyby rzuciła, to o wyniku decydowałyby rzuty karne. Sprawa rozstrzygnęłaby się na boisku, a nie przy zielonym stoliku. Tymczasem o wszystkim decydował delegat, którego zadaniem jest obserwowanie, nie decydowanie.
Emocje wzięły górę
Gliwicki szkoleniowiec przyznaje, że atmosfera zrobiła się prawie wojenna. - Wszyscy byliśmy „zagotowani” tą sytuacją, emocje brały górę - przyznaje. - Stolikowi cofnęli czas na tablicy, ale co z tego? Rywalki były w stanie wyjść na parkiet i z chłodną głową się ustawić w obronie, nie były „na wrzeniu”, jak przed zajściem. Zmieniło się więc zupełnie oblicze tej sytuacji do tej, kiedy to my sunęliśmy z ostatnim atakiem. Moim zdaniem sędziowie powinni od razu zasygnalizować grę na czas, bo to było w ich gestii. Niedopuszczalne było natomiast to, że delegat zadysponował przerwę na żądanie dla jednej z drużyn i to w decydującym, newralgicznym momencie meczu.
Z sędziami nikt jeszcze w Polsce nie wygrał, zatem nasuwa się pytanie: na co liczą w Gliwicach po złożeniu protestu? - Dla mnie sytuacja jest zero jedynkowa – uważa Michał Kubisztal. - Albo mecz zostanie powtórzony, albo protest odrzucony. Nie widzę możliwości, że protest zostanie uznany, lecz mecz z jakiegoś innego powodu nie będzie powtórzony. Gdyby to nie była decydująca akcja, nie byłoby tematu. Pewnie nie myślelibyśmy o proteście, ale patrząc na sytuację w tabeli, dla nas każda zdobycz jest bardzo ważna. Remis i porażka w rzutach karnych dałyby nam punkt. Wygrana w rzutach karnych – dwa punkty, a koszalinianki nie zainkasowałyby wtedy trzech „oczek”. Ustawiałoby to nas w zupełnie innej sytuacji niż aktualnie jesteśmy (Sośnica ma cztery punkty i zajmuje 9., przedostatnie miejsce - przyp. red.).
Wideo pokazuje prawdę
Jak wspomnieliśmy – delegat nie przepraszał, bo uważał, że miał prawo reagować gwizdkiem, gdy buzzer był zepsuty. - Na wideo ewidentnie widać, że trener ruszył w kierunku buzzera dopiero w momencie, gdy mieliśmy piłkę – przekonuje szkoleniowiec Sośnicy. - I powtórzę - ja w 59 minucie brałem czas i wtedy buzzer działał. Wcześniej trener Hrebeniuk brał czas i również działał. W pierwszej połowie obaj braliśmy time-outy – buzzer działał. Rozumiem, że pan Mroczkowski musi teraz znaleźć jakieś wytłumaczenie dla siebie, ponieważ inaczej „ugotuje się”, jako delegat. Nie rozumiem natomiast, że z jakiegoś powodu mu się gwizdnęło. Z jakiego powodu oddał Koszalinowi w takim momencie piłkę? Moim zdaniem za niezgodne z przepisami, niesportowe zachowanie trener Hrebeniuk powinien zobaczyć czerwoną kartkę, gdyż już wcześniej miał 2 minuty kary, a do tego powinien być rzut karny dla nas. By było ciekawiej, niespełna godzinę po meczu usłyszeliśmy w ZPRP, mniejsza od kogo, zamiast zdania „jak przeanalizujemy, to zdecydujemy” - opinię, że „delegat już pisał, że buzzer był zepsuty, że piłka była jeszcze w posiadaniu zespołu z Koszalina, że ta sytuacja nie była taka jednoznaczna”. Tak więc nie minęła jeszcze godzina, a związek już wysłuchał wytłumaczenie delegata!
Zdegustowany trener
„Kubeł” jest zdegustowany sytuacją. Nie ukrywa, że jego podopieczne wracały na Śląsk z poczuciem skrzywdzenia. - Mecz był bardzo fajny – przyznaje. - Dziewczyny obu drużyn walczyły na całego. Myśmy mieli tylko pięć czy sześć niewymuszonych błędów. OK, zawaliliśmy trochę ze skutecznością, inaczej mogliśmy ten mecz w końcówce rozstrzygnąć. Mamy pretensje do siebie, że nie wykorzystaliśmy w ważnych momentach wszystkich sytuacji rzutowych, ale na tym ten sport polega. Poza tym, po drugiej stronie stała dobra bramkarka. Dlatego gdybyśmy ten mecz przegrali na boisku, w kategoriach fair play, to mielibyśmy pretensje jedynie do siebie. I dodam, że nie mieliśmy też pretensji do sędziów. OK, można dyskutować, że mieli przyjętą trochę dziwną linię sędziowania, ale wyniku nie wypaczyli. Powtórzę jednak – szkoda, że wszystko rozstrzygnął delegat przy stoliku, a nie boisko.
Przemęczeni, nieszkoleni, społeczni sędziowie
Czyli nic się nie poprawia u panów „w czerni”? - Nie – potwierdza były reprezentacyjny rozgrywający, dziś będący w innej roli. - Sędziowie się tłumaczą, że mają coraz mniej czasu, nie mają specjalnych szkoleń, nie są zawodowcami. Tylko co to za tłumaczenie? Jeśli mamy ligę zawodową, to wymagajmy profesjonalizmu także z drugiej strony. Taki błąd, że się delegatowi „coś” nacisnęło, czy komuś „coś” się gwizdnęło, może skutkować moją ewentualną stratą pracy, obniżeniem zarobków, ponieważ mam kontrakt i rozlicza się mnie z wyników. Mogę opowiadać, jaki jestem zajebisty, jak pięknie szkolę, ale wyniki pokazują coś innego. Nikt mnie nie będzie pytał, czy sędzia lub obserwator, delegat popełnili błąd, czy nie. Tylko usłyszę: „jesteś zwolniony”. I koniec, kropka. Dziewczyny są załamany, bo to wszystko bardzo boli. Z jednej strony mają z tyłu głowy - „mogłam lepiej zagrać, albo jakbym rzuciła sam na sam”, a z drugiej myślą: „skoro mecz trwa 60 minut, to dlaczego delegat rozstrzygnął go w 15 sekund? Nie pozwolił nam go rozstrzygnąć na boisku?” Bardzo mocno gryzłem się w język po meczu, żeby nie powiedzieć za dużo. W ubiegłym sezonie, jak coś powiedziałem na sędziów, wytknąłem im błąd, to dostałem 2500 złotych kary z adnotacją, że orzeczeń sędziowskich nie krytykuje się na zewnątrz...
Zbigniew Cieńciała
________________________________* Buzzer - elektroniczny system żądania „czasu dla drużyny”. Drużyna może zgłosić przerwę na żądanie (team time-out) bezpośrednio poprzez naciśnięcie przycisku ( buzzer ) na urządzeniu elektronicznym, zamiast położenia zielonej kartki na stolik sędziowski . Buzzer jest bezpośrednio połączony z oficjalnym systemem tablicy wyników.
