Sport

Wpisy do historii...

Biało-czerwoni występami w światowej elicie piszą nowy rozdział w 99-letniej działalności związku.

W meczach z rywalami z najwyższej półki nie ma chwili wytchnienia - twierdzą nasi hokeiści po czterech spotkaniach w ciągu pięciu dni. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus.pl


Włodzimierz Sowiński z Ostrawy

Wpisy do historii...

Biało-czerwoni występami w światowej elicie piszą nowy rozdział w 99-letniej działalności związku.


Bracia Kacper i Krzysztof Maciasiowe wpisali się do historii rodzimego hokeja, kopiując ostatni jak dotychczas wyczyn Piotra i Zbigniewa Podlipnich, którzy wystąpili w mistrzostwach świata ówczesnej grupy B w Bratysławie w 1995 r. Maciasiowie z kolei zagrali wspólnie przeciwko Słowacji podczas mistrzowskiego turnieju w Ostrawie i Pradze, bo nieco starszy Kacper skorzystał z dodatkowego powołania i dołączył do kolegów z drużyny.


Inna półka

- Gra przeciwko tak renomowanemu rywalowi, jak Słowacja, to zupełnie inna półka i bajka - uśmiecha się nieco stremowany Kacper. - Wszystko dzieje się tak szybko, że nie ma czasu na zastanawianie się. Chwila wątpliwości i już rywal jest w posiadaniu krążka. Losy tego meczu potoczyły się tak a nie inaczej, ale chyba wynik 0:4 nie odzwierciedla tego, co działo się na lodzie. Miałem dreszczyk emocji, kiedy pojawiłem się na nim po raz pierwszy, ale szybko o nim zapomniałem. I tylko w głowie pojawiało się kołatanie, by nie popełnić błędu. Trudno być zadowolonym, bo przegraliśmy, ale zdobyłem cenne doświadczenie.

- Dzięki takim spotkaniom staję się lepszym zawodnikiem, ale i cała drużyna rośnie - wtóruje Kacprowi młodszy Krzysztof, który w miniony wtorek obchodził 20 urodziny. - Nie tak dawno w meczu towarzyskim ze Słowacją przegraliśmy 1:6, zaś teraz na mistrzostwach tylko i aż 0:4. Przy odrobinie szczęścia mogło być zdecydowanie lepiej. Każdy z nas rozwija się na tym turnieju w niecodziennym tempie i to powinno wszystkich cieszyć. Przed nami trzy mecze, w których można zdobyć punkty. I z takim nastawieniem będziemy wyjeżdżać na lód. Za mało strzelamy goli, nie wykorzystujemy gry w liczebnych przewagach. Może zamiast kombinować pod bramką, podawać krążek do lepiej ustawionego kolegi, trzeba strzelać? Musimy szukać „brudnych” goli, uderzać w stronę bramki, „guma” może odbije się łopatki kija, łyżwy lub pleców rywala albo kolegi. Liczy się przecież tylko to, co w sieci.


Łyżwami w wodzie

W ekipie biało-czerwonych długo będzie się wracało do porażki z Francją 2:4. Trener Robert Kalaber dał przed nim przyzwolenie na trening regeneracyjny, czyli na bieganie lub jazdę na rowerze stacjonarnym. Tylko garstka trenowała w dniu wolnym i... były tego opłakane tego skutki.

- Ten wolny dzień wybił nas z rytmu - przekonywał selekcjoner. - Przez 30 minut prezentowaliśmy się poniżej oczekiwań. Rywale jeździli szybko na łyżwach i prostymi środkami dostawali się pod naszą bramkę. Byłem mocno rozczarowany, stąd też dokonałem zmian w poszczególnych formacjach.

- A mnie się wydaje, że o wszystkim zadecydowała strona mentalna, bo ani jeden z zawodników nie był sobą - przekonywał bramkarz Tomas Fuczik, który miał okazję przez 26 min oglądać poczynania swoich kolegów z wysokości boksu.

- Jak się przesypia 30 minut meczu, to muszą być takie konsekwencje. Bojaźń przed rywalem wywołała w nas niemoc. Nie wiem, skąd ona się wzięła - perorował napastnik GKS-u Katowice, Bartosz Fraszko.

- Brak zajęć na lodzie sprawił, że nasza gra przypominała brodzenie po wodzie w łyżwach, a nie jeżdżenie po lodzie - walnął prosto z mostu młodszy z braci Maciasiów. - W trudnej chwili, przy stanie 0:4, uświadomiliśmy sobie, że warto powrócić do prostych schematów i były tego efekty.

Krzysiek w meczu z Francuzami obchodził 20 urodziny i liczył na prezent w postaci zwycięstwa. Tego nie było, ale i tak koledzy sprawili mu niespodziankę. - Gdy pojawiliśmy się w hotelu, chłopaki odśpiewali sto lat i wręczyli mi urodzinowy tort. Oczywiście, rodzinne świętowanie przełożyliśmy na późniejszy czas, tylko odebrałem życzenia od najbliższych. I tak strzeliła „20” - wyjawił z uśmiechem Krzysiek.


Wszyscy pod presją

Kibice i część dziennikarzy - interesujących się hokejem tylko od święta - oczekują nie tylko ambitnej postawy zespołu, ale także zwycięstw. Lecz przecież hierarchia w tej dyscyplinie ustalona jest od lat i na lata. Jeżeli polscy hokeiści przez 22 lata nie grali na tym poziomie, a jeszcze nie tak dawno, bo w 2022 roku, byliśmy w Dywizji 1B, czyli na trzecim poziomie, to czego w takiej sytuacji możemy oczekiwać?

- Każdy przeciwnik prezentuje jakość, a nam brakuje przede wszystkim doświadczenia - przekonuje trener Kalaber. - Nie tak dawno graliśmy z Serbią, a teraz nam przychodzi grać w pięć dni czwarty mecz na wysokim poziomie. To kolosalna różnica. Słowacy, podobnie jak w poprzednich meczach, to wykorzystali. W swoich szeregach mają kilku zawodników z bogatym stażem w NHL, zaś pozostali występują w silnych ligach. Nie mogę mieć pretensji do chłopaków za tę porażkę, bo robili, co mogli. Owszem, popełniliśmy błędy, musimy też nauczyć się wykorzystywać sytuacje podbramkowe podczas gry pod presją. To jednak jest długi proces, którego nie da się oszukać albo go obejść. Ubolewam, że przegraliśmy z Francją, ale też zaliczyliśmy najgorszą tercję w naszym wykonaniu na przestrzeni całego sezonu.


Niezbędne rotacje

Po kiepskiej odsłonie z „trójkolorowymi” trener dokonał przetasowań w poszczególnych formacjach. A w meczu ze Słowakami trzej zawodnicy: napastnik Alan Łyszczarczyk, obrońca Arkadiusz Kostek oraz bramkarz John Murray oglądali mecz z trybun.

- Proszę nie szukać żadnych sensacji - podkreśla słowacki szkoleniowiec. - Rotujemy składem, oszczędzamy siły zawodników, bo może trzeba będzie dać z siebie wszystko w ostatnim meczu. Alan długo leczył kontuzję i do końca nie jest jeszcze sobą. Jemu akurat na pewno przerwa się przydała. Nie myślę jeszcze o spotkaniu z Kazachstanem, bo przed nami potyczki z USA i Niemcami.

Fuczik przed turniejem miał poważne problemy pozasportowe (z obywatelstwem i paszportem) oraz zdrowotne. Z Francją był rezerwowym, ale tak potoczyły się losy meczu, że na początku 27 min pojawił się na lodzie. Ze Słowakami wyszedł w podstawowym składzie i bronił rewelacyjnie. Jednak w 53 min padł na taflę i długo się z niej nie podnosił. Z wysokości trybun wyglądało to groźnie, ale jeszcze w nocy otrzymaliśmy uspokajającego sms-a, że uraz nie jest groźny. Wczoraj nie uczestniczył w zajęciach, bo okazało się, że jego występowi towarzyszył tak ogromny wysiłek, iż organizm się zbuntował i odwodnił, a w konsekwencji łapały go skurcze. Fuczik powoli wraca do równowagi i na pewno będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu w kolejnych meczach - usłyszeliśmy od selekcjonera.

Dzisiaj przeciwko USA między słupkami pewnie stanie Amerykanin z polskim paszportem John Murray, ale w kolejnych meczach... kto wie. - Z Amerykanami trzeba pokazać fizyczność i nie bać się twardej walki przy bandach, często na pograniczu faul - uśmiecha się młodszy z braci Maciasiów. - Lubię taką grę, tego się uczyłem, zaś po sezonie za oceanem zdobyłem jeszcze większe doświadczenie. Słowem - nie pękamy i szukamy punktów w najbliższych meczach. Właśnie z USA, a następnie z Niemcami.