Sport

WISŁA KRAKÓW. Rozmowa z Kazimierzem Moskalem

Rozmowa z trenerem Moskalem 8000

Prezes Jarosław Królewski i trener Kazimierz Moskal. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus.pl


Wszystkim nie dogodzę

Rozmowa z Kazimierzem Moskalem, byłym piłkarzem, od czerwca ponownie trenerem Wisły Kraków


Obejmując niedawno „Białą gwiazdę” powiedział pan, że jest otwartym człowiekiem, ale osoby patrzące z boku mogą odnieść inne wrażenie. Skąd wzięły się takie opinie?

- Po latach spotkałem pracownika Wisły sprzed ery Bogusława Cupiała, który powiedział mi, że miał o mnie zupełnie odmienne zdanie, bo sprawiałem wrażenie innego człowieka. Mam taki charakter, że mogę uchodzić za wycofanego, może zbyt wyniosłego. Myślę, że to wynika z mojej skromności. Nie z każdym od razu trzeba się witać „na misia”. Staram się być miły i kulturalny, ale partnerem do rozmowy o głębszych, bardziej intymnych sprawach musi być osoba, którą się dobrze zna.


Karierę piłkarską zakończył pan jako 38-latek. Kiedy był pan przekonany, że zostanie w środowisku jako trener?

- Szczerze mówiąc, to nie myślałem o tym do ostatniego meczu. Choć był taki moment w Górniku Zabrze, gdy zacząłem robić notatki z treningów u Wernera Liczki, ale nie trwało to długo. Tak się jednak złożyło, że potem ten trener zaproponował mi w Wiśle pracę w roli asystenta. Myślałem, że będę w Wiśle do końca życia. Jak nie asystentem, to trenerem grup młodzieżowych, bo o pracy jako pierwszy szkoleniowiec wówczas nie myślałem. W końcu przyszedł moment, gdy zdałem sobie sprawę, że prędzej czy później będę musiał z Wisły odejść. Nie mogłem cały czas być asystentem, na chwilę zastępować odchodzącego szkoleniowca, a potem znów wracać do innej roli.


Propozycja trenera Liczki spadła jak z nieba, bo ze względu na problemy zdrowotne syna musiał być pan blisko rodziny.

- Rodzina bezwzględnie jest na pierwszym miejscu. Gdy w domu nie ma szczęścia, to wszystko inne się nie liczy.


Nie wychowałem się w bogatej rodzinie, nie przelewało się u nas.


W pana rodzinnym domu w Sułkowicach to szczęście było?

- Nie wychowałem się w bogatej rodzinie, nie przelewało się u nas. Tata pracował w zakładzie w Sułkowicach, gdzie wyrabiano narzędzia. Mieliśmy kawałek pola i czasem pomagałem rodzicom. Nie wiem kim bym był gdyby nie piłka... Pewnie nie wyprowadziłbym się z Sułkowic i tam zajął się jakąś pracą. Podstawówkę kończyłem bez pomysłu na siebie. Wybór kolejnej szkoły polegał na tym, że w informatorze było napisane o współpracy z Wisłą. To był magnes, który przyciągnął mnie do technikum elektrotechnicznego na Kamieńskiego w Krakowie. Profil szkoły i klasy absolutnie mnie nie interesował i nie wiem, czy później byłbym w stanie pracować w wyuczonym zawodzie. Gdybym musiał, pewnie bym sobie jakoś poradził, ucząc się praktycznych umiejętności, ale trudno mi sobie wyobrazić, co by to miało być. Dziś rodzice za bardzo chcą ustawiać dzieci. Mówią, że syn będzie piłkarzem, lekarzem, prawnikiem. Dla mnie piłka była pasją, zabawą. Nikt nie podpisywał kontraktów z 15-latkami, nie oczekiwał gratyfikacji finansowych, o posiadaniu menedżera nawet nie mówię.


Żałował pan po czasie, że nie skorzystał z jakiejś oferty?

- Nie. Ostatnio przeczytałem, że w życiu nie ma rzeczy, których można żałować. Są tylko doświadczenia, na których trzeba się uczyć.


Nowa generacja trenerów ma specyficzne podejście do zawodu, bardzo górnolotne myśli i wypowiedzi.


Niedawno trener Dawid Kroczek powiedział, że trudne czasy tworzą silnych ludzi.

- Nowa generacja trenerów ma specyficzne podejście do zawodu, bardzo górnolotne myśli i wypowiedzi, ale jest w tym sporo racji. Jeżeli zawodnik pochodzi ze skromniejszej rodziny lub miał trudne dzieciństwo, to najczęściej można na niego liczyć w trudnych chwilach, bo wykształcił się u niego charakter.


Bardziej przeżywał pan niepowodzenia jako piłkarz czy trener?

- Zdecydowanie jako trener. To o wiele trudniejsza rola.


W trudnych momentach stawia pan na samotność?

- Nawet jak żona i synowie próbują pomóc, to muszę to sam „przetrawić”. Widzą, że w takich momentach nie ma sensu na mnie naciskać, bo potrzeba czasu, by to rozgoryczenie zniknęło. Tak jest po wszystkich nieudanych meczach i może stąd pojawiają się opinie, że jestem zamknięty, zły na zespół. Dopiero analiza i wyjście na kolejny trening kończy u mnie temat. Nie potrafię obojętnie przejść obok meczu, który się odbył, nie wyszedł nam. Nie jest tak, że wstaję rano i tego nie pamiętam. Poranek jest chyba najgorszym momentem. Dopiero odprawa i zajęcia sprawiają, że to, co złe, ode mnie odchodzi.


Przez osiem ostatnich miesięcy treningów i meczów nie było. Jak pan spożytkował wolny czas po zwolnieniu z ŁKS-u?

- W takiej sytuacji przede wszystkim staram się odpocząć i odciąć od emocji. Od razu po odejściu miałem kilka propozycji z innych klubów, ale nie byłem w stanie objąć innego zespołu. Moje myśli były jeszcze przy ŁKS-ie, więc trudno byłoby mi się przestawić, nie wiedząc zbyt wiele o tym, jak inna drużyna funkcjonuje, co trzeba zrobić by ją poukładać. Powiedziałem, że możemy rozmawiać w styczniu, a nie tydzień po zwolnieniu. Wypoczęta głowa pomaga szerzej spojrzeć na piłkę, poszukać innych pomysłów, które można będzie wdrożyć w nowym miejscu pracy. Gdy się ma zajęcie, człowiek funkcjonuje według pewnych schematów, w pełni poświęca się konkretnej drużynie. Gdy byłem bez pracy, miałem więcej czasu dla żony, która na stałe nie była ze mną w Łodzi. Mieszkamy pod Krakowem i koło domu zawsze jest coś do zrobienia. Lubię pracować w ogrodzie, garażu, przeprowadzić mały remont. Oczywiście śledziłem rozgrywki sportowe – od pewnego czasu poza piłką lubię oglądać tenis kobiet. Fascynuje mnie Iga Swiątek. Jest niesamowita. Na odprawach zdarzało mi się wykorzystywać momenty z jej kariery, by dotrzeć do zawodników.


Po jakim czasie czuje pan, że fajnie byłoby znów popracować?

- Gdy przejdzie rozgoryczenie po zwolnieniu, pierwsze tygodnie są fajne, człowiek naprawdę odpoczywa. Po dwóch miesiącach mury domu zaczynają nieco przytłaczać, nie można sobie znaleźć miejsca. Nie lubię też początków nowej pracy, bo trudno mi zmieniać otoczenie. Tak jak jest w piosence Zbigniewa Wodeckiego, lubię wracać w miejsce, które znam. Czuję się pewnie, środowisko jest nowe, ale w jakimś stopniu je znam. Najtrudniejsze są pierwsze dni w miejscu, gdzie jeszcze nigdy się nie byłem. Niewiadoma, zastanawianie się nad relacjami z osobami, których się nie zna. Patrząc na to z drugiej strony – bardzo trudno jest mi się rozstawać, bo przywiązuję się do miejsc i ludzi.


Jestem odcięty od mediów społecznościowych, ale czasami synowie lub któryś z dobrych znajomych coś mi prześlą, gdy znajdą coś ciekawego.


Zagląda pan czasem na wiślackiego Twittera (platforma X)?

- Nie korzystam z Twittera, Facebooka, Instagrama. Jestem odcięty od mediów społecznościowych, ale czasami synowie lub któryś z dobrych znajomych coś mi prześlą, gdy znajdą coś ciekawego. Nie fascynuje mnie to, nie lubię robić za dużo szumu wokół siebie. Nie uważam, że muszę wszystko komentować, wszystkim się dzielić. Wszystko, co dla mnie ważne, mogę sprawdzić w inny sposób, bez ciągłego bycia aktywnym w internecie.


To pomaga w pracy?

- Powiem tak: jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził. Choć po powrocie do Wisły odebrałem wiele telefonów i smsów z pozytywnym odbiorem tej decyzji, to zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim się podoba. Nie wierzę, że przyswajanie negatywnych opinii nie wpływa na podświadomość i codzienną pracę. Wolę mieć więcej miejsca w głowie na ważniejsze sprawy. Żyjemy w czasach, w których modne jest bycie anty, nawet powiedziane na przekorę, a nie z przekonania. Im większa kontrowersja związana z czynem lub wypowiedzią, tym bardziej się to niesie. Dobrym przykładem jest Eurowizja – z roku na rok mamy do czynienia z większym wariactwem. Wywoływanie kontrowersji nie jest dla mnie. Ja chcę zrozumieć ludzi, zaufać im i staram się szukać kompromisu.


Kto się cieszył z pana powrotu do klubu z ulicy Reymonta? Odezwali się dawni koledzy z boiska? 

- Oczywiście. Natomiast napisali też obcokrajowcy, którzy już nie grają w Polsce, nawet nie byli piłkarzami Wisły. Było to dla mnie bardzo miłe.

Rozmawiał Michał Knura

 

284

MECZE w ekstraklasie rozegrał pomocnik Kazimierz Moskal. Był piłkarzem m.in. Wisły Kraków (1981-1990 i 2000-2003), Lecha Poznań (1990-1994) i Górnika Zabrze (2003-2004).W latach 1994-1998 występował w Hapoelu Tel Awiw z Izraela.