Wirusy wiosennej gorączki
Widzew - Zagłebie Lubin 3609 znaków
Wirusy wiosennej gorączki
Widzew Łódź przegrał trzeci mecz z rzędu i został ligowym średniakiem.
Widzew przystępował do tego meczu po dwóch kolejnych porażkach, Zagłębie - po dwóch zwycięstwach. W jednym i drugim przypadku passa nie została przełamana. Wirusy wiosennej gorączki - wydawało się, że w tym sezonie uśpione - znów dają znać o sobie w zespole Widzewa.
Zagłębie wygrało mecz o mistrzostwo „grupy spadkowej” łatwo, pokazując, że bliżej tej drużynie do czołówki niż do zespołów broniących się przed degradacją. Gospodarzy usprawiedliwiać może tylko fakt, że nie grali dwaj najlepsi piłkarze tego zespołu. Po przegranych meczach z Rakowem i z Wartą trener Myśliwiec musiał szukać zastępców nie tylko tych, co ostatnio grali słabo, ale także liderów zespołu Marka Hanouska (żółte kartki) i Bartłomieja Pawłowskiego, który dwa dni przed meczem doznał kontuzji na treningu. „Zerwanie wiązadeł ACL” – brzmi fachowa diagnoza, która znaczy, że piłkarz wróci do zajęć najwcześniej za pół roku.
Zagłębie zagrało swobodnie, wręcz „na luzie”. Szybko okazało się, że bez drugiej linii Widzew nie jest w stanie zmontować groźniejszej akcji. Obrona Zagłębia nie dawała żadnych szans rywalom, a pokazowe było wyprowadzanie kontr po odzyskaniu piłki. Mateusz Wdowiak przebiegł spod własnego pola karnego, gubiąc po drodze zdyszanego Żyrę w takim tempie, że z nim w składzie polska sztafeta sprinterów zakwalifikowałaby się chyba do igrzysk w Paryżu, a niespełna dwie minuty później z drugiej strony boiska podobną akcją popisał się Kacper Chodyna. Zagłębie grało szeroko, z uśmiechem i skrzydłami - jak mawiał trener Wojciech Łazarek.
Opinii o wyższości Zagłębia nie zmienia także przebieg II połowy, mimo że zaraz po przerwie Andrejs Ciganiks, przywrócony do łask po „swojaku” przed tygodniem, zdobył kontaktowego gola. Więcej groźnych sytuacji Widzew nie stworzył, bo obrona Zagłębia grała nadal bezbłędnie, nie dopuszczając gospodarzy do strzałów, w czym znaczny udział ma grający aktywnie na przedpolu bramkarz Sokrates Dioudis. W doliczonym czasie trafił jeszcze do siatki strzałem z woleja spoza pola karnego Marko Poletanović. Czy mamy rozumieć, że gdyby on i Wdowiak grali nadal w Rakowie, zespół z Częstochowy był skuteczniejszy?
Zastanawiać się też można, czy był to mecz o ligowe punkty, czy może o puchar fair play. Nie pamiętam spotkania, w którym było tylko łącznie siedem fauli.
Wojciech Filipiak