Wyndham Clark był niezwykle skoncentrowany na robocie i to przyniosło mu sukces. Fot. PAP/EPA


Wiedziony na pokuszenie

Wyndham Clark zwyciężył w jednym z najbardziej prestiżowych i najlepiej opłacanych turniejów PGA Tour - AT&T Pebble Beach Pro-Am. A jeszcze chwilę temu szeroko rozpisywano się, jakoby miał zostać kolejnym graczem, złowionym przez LIV Golf, kolejnym, który uległ dyskretnemu urokowi saudyjskich milionów.


Jak na ironię okazało się, że turniej w powodu kaprysów kalifornijskiej pogody rozstrzygnięty został już po 54 dołkach. Dokładnie tak samo jest w LIV, gdzie zamiast klasycznych czterech rund, gra się ich tylko trzy. Najpierw, z powodu totalnie niezdatnego do gry pola po całonocnych opadach deszczu, niedzielna runda finałowa przełożona została na poniedziałek. Potem okazało się, że jednak nie da się rozegrać finału i zwycięzcą zostaje zawodnik z najlepszym wynikiem po trzech dniach gry - Wyndham Clark. Eksplozja talentu 30-letniego absolwenta Oklahoma State University nastąpiła w sobotę. Mistrz US Open z 2023 roku szalał na spektakularnym Pebble Beach Golf Links, jednym z najsłynniejszych i najpiękniejszych pól świata. Po pierwszych jedenastu dołkach był 10., grając po drodze skromne 3 pary, 2 eagle i 6 birdie! Na dwunastce miał moment słabości, notując swojego pierwszego i ostatniego bogeya. Na trzynastce i czternastce dołożył dwa kolejne birdie. W tym momencie do uzyskania noty marzeń 59, zabrakło już amunicji. Runda 60 i tak była jednak najlepszą w historii tego pola.


Nieuznany rekord       

Poprzednim najlepszym rezultatem turniejowym na Pebble Beach były rundy 62, które „wykręcili” tam wcześniej tylko: Tom Kite, David Duval, Patrick Cantlay i Matthias Schwab. Student Texas Tech Hurly Long uzyskał tam 61 uderzeń, podczas uniwersyteckiego turnieju Carmel Cup, w 2017 roku. 60 Clarka nie zostanie jednak uznane za oficjalny rekord pola. Wszystko z powodu pogody, która zdecydowanie nie należała do najłatwiejszych. Przez błoto jakie pojawiało się na fairwayach, gracze mieli prawo bez kary podnieść tam piłkę, oczyścić i odłożyć. Ponieważ w normalnych warunkach takie czynności nie są dozwolone, wynik tak uzyskany nie może zostać uznany za rekord pola. Clark, który tego dnia puttował jak nawiedzony, a na ostatnim dołku miał szansę trafić eagla na rezultat 59, tak opisywał swoją sobotnią dyspozycję: - Miałem naprawdę dobre czucie na greenach. Po prostu myślałem: „Popatrz na piłkę, uderz, spróbuj uderzyć ją tam, gdzie chcesz”. Pomyślałem więc: „ w porządku, zabierzmy się tam, gdzie toczy się piłka, dołek wyglądała dziś jak wiadro”. 


Atak zza pleców

Wyndham tracił aż sześć strzałów po dwóch pierwszych rundach 72 i 67. W sobotę osiągnął wynik 12 poniżej par, postawił klasyfikację na głowie i objął prowadzenie. Skończył zawody z wynikiem - 17, jednym strzałem przewagi nad Szwedem Ludvigiem Abergiem i dwoma przed Francuzem Matthieu Pavonem, który sensacyjnie wygrywał w poprzednim turnieju PGA Tour - Farmers Insrurance Open. Silny wiatr i deszcz przełożyły rundę finałową na poniedziałek, ale w oświadczeniu PGA Tour wydanym późnym wieczorem w niedzielę stwierdzono, że po konsultacji z władzami hrabstwa Monterey i ze względu na „nadzwyczajne środki ostrożności” wobec widzów i graczy, rozgrywki nie będą kontynuowane. Clark tak opisywał swoje wrażenia: - W tej chwili jest to dość surrealistyczne. Być może nie jest to sposób, w jaki marzysz o zwycięstwie. Powiedziawszy to, wielu z nas wczoraj pomyślało, że może to jest nasza ostatnia runda.

Zwycięstwo na Pebble Beach było drugim po US Open największym sukcesem w jego karierze. Członek amerykańskiej drużyny Ryder Cup, która w Rzymie na przełomie września i października dostała straszne baty od ekipy europejskiej, podczas trzech dni gry w Kalifornii wzbogacił się o bagatela 3600000 dolarów i awansował w rankingu światowym z miejsca 10. na 6. - najwyższe w dotychczasowej karierze.  


Badanie gruntu

Jak wielu innych Wyndham Clark był również nęcony oszałamiającymi pieniędzmi przez LIV Golf - konkurencyjną, skłóconą z PGA Tour, saudyjską ligę, która płaci największym gwiazdom golfa za samo podpisanie kontraktu i grę w jej szeregach. Ba, oczywiście mówiło się wręcz, że Clark przechodzi do konkurencji. Tutaj jednak, w przeciwieństwie do Adriana Meronka, transfer nie doszedł do skutku. Wyndham zawziął się, sprężył, zacisnął zęby i powiedział - nie. Przynajmniej, jeszcze nie teraz…

- Spotkałem się z LIV i uczestniczyłem w tych dyskusjach. Chciałem zobaczyć, co mogą położyć na stole. Ostatecznie odmówiłem pójścia do LIV, ponieważ czułem, że zostało mi jeszcze wiele rzeczy do zrobienia na PGA Tour, a chciałem gonić rekordy, wspinać się w rankingu światowym - powiedział w niedzielę. - Moim marzeniem jest spróbować być jednym z najlepszych graczy na świecie, jeśli nie najlepszym. Po prostu dorastałem, zawsze wyobrażając sobie zwycięstwa w turniejach PGA Tour. Ostatecznie wybrałem swoje dziedzictwo zamiast LIV i tak naprawdę do tego się to sprowadziło.


Karawana wędruje do Phoenix

Następny turniej PGA Tour rozpoczyna się już w czwartek. Tym razem będzie to najgłośniejszy i najbardziej oblegany przez kibiców turniej w roku - WM Phoenix Open. To właśnie dzika atmosfera na słynnej „stadionowej” szesnastce TPC Scottsdale, być może rozpaliła wyobraźnię włodarzy LIV i zainspirowała do podobnego klimatu na ich turniejach. Gromadzą się tam rozszalałe tłumy kibiców, leją się hektolitry piwa, widownia faluje i gra głośna muzyka. Światowy numer jeden - Scottie Scheffler stanie tam przed szansą zwycięstwa po raz trzeci z rzędu! Transmisje na antenach Eurosportu, z komentarzem Jacka Persona.


Kasia Nieciak