Kto by pomyślał, że wielokrotnie krytykowana Borussia Dortmund dotrze do finału Ligi Mistrzów! Fot. PAP/EPA


Więcej niż kieliszek wina

Gdy w połowie października Borussia szykowała się do trzeciego meczu grupowego, jej szanse na wygranie Ligi Mistrzów wynosiły mniej niż pół procenta.


Teraz dortmundczycy mogą szykować się do decydującego starcia na Wembley. Po raz ostatni mierzyli się w finale Champions League w 2013 roku, również na londyńskiej arenie, kiedy mając „polskie trio” w składzie przegrali 1:2 z Bayernem Monachium. Wcześniej finał grali w 1997 roku, pokonując w... Monachium Juventus 3:1.


Antyfutbol popłacił

Nawet gdy Borussia gra dobry sezon, nikt nie stawia jej w gronie faworytów do zdobycia Ligi Mistrzów. Teraz również tak nie będzie, choć fakt jej dotarcia na Wembley jest o tyle groteskowy, że rozgrywa bardzo słabą kampanię. Zajmie najniższe miejsce w Bundeslidze od 2015 roku, czyli od ostatniego sezonu Juergena Kloppa. Już dawno odpadła z Pucharu Niemiec. Jej grę trudno się ogląda, bo trener Edin Terzić – wielokrotnie wyrzucany przez media z klubu – preferuje pragmatyczny antyfutbol (choć nikt otwarcie tego słowa nie użył). To właśnie z tego powodu w lidze BVB męczy się i bywa pośmiewiskiem. Tam trzeba prowadzić grę, bo każdy podchodzi do niej z respektem. W Lidze Mistrzów zaś dortmundczycy w spokoju mogą zabarykadować się na swojej połowie i czekać na szybkie ataki lub stałe fragmenty, czym rozpracowali również PSG.


Kogo to obchodzi?

Paryżanie mieli we wtorek współczynnik goli oczekiwanych przekraczający 3 (z 30 uderzeń), ale nie strzelili żadnego. Dwukrotnie obili słupek, dwukrotnie poprzeczkę bramki Gregora Kobela. Jednakże między Bogiem a prawdą... żadna z tych sytuacji nie była „setką”. Trudno było nie odnieść wrażenia, że PSG męczy się w ataku, że ma ogromne problemy ze zwartą i głęboko cofniętą obroną Borussii. Czy zasłużyło na przynajmniej jedną bramkę? Na pewno tak, ale nie można też powiedzieć, aby Niemcy bronili się w sposób rozpaczliwy. Raczej zorganizowany i oczekiwany. – Kogo to obchodzi? Rano nikt nie będzie o tym mówił. Borussia Dortmund jest w finale – skwitował wszystko bohater BVB Marco Reus.


Zapiąć klamrę

Blisko 35-letni pomocnik nie był jednak bohaterem w sensie sportowym. Tym został szef obrony, grający rewelacyjnie w Champions League rok starszy Mats Hummels. To on zdobył jedyną bramkę w Paryżu, kiedy przy rzucie rożnym „wykolegował” 15 lat młodszego Lucasa Beraldo, wypracował czystą pozycję strzelecką i umieścił piłkę w siatce. Został tym samym najstarszym niemieckim zdobywcą gola w fazie pucharowej Ligi Mistrzów! Co do Reusa, on został bohaterem symbolicznym. Kilka dni przed rewanżem z PSG klub ogłosił bowiem odejście swojej żywej legendy po sezonie. Reus nie zdobył z Borussią mistrzostwa, ma tylko Puchary i Superpuchary Niemiec. Jednakże jego ostatni występ w żółtej koszulce odbędzie się na Wembley i możliwe, że zepnie piękną klamrą jego karierę w BVB. Urodzony w Dortmundzie zawodnik wrócił do rodzinnego miasta przed sezonem, w którym drużyna dotarła do finału LM w Londynie i po takim samym może opuścić drużynę. 

Po końcowym gwizdku cały żółto-czarny zespół ogarnęła euforia, rozpoczęła się zabawa z kibicami na sektorze gości. Reus wskoczył pośród nich, wziął megafon i zaintonował jedną z przyśpiewek. – Po meczu będzie zdecydowanie więcej niż jeden kieliszek wina – powiedział z uśmiechem prezes Borussii Hans-Joachim Watzke.


Nie zawsze wygrywa lepszy

Z kolei PSG po raz kolejny pozostaje zwiesić głowę. W erze gigantycznych arabskich inwestycji obrzydliwie bogaty klub trzykrotnie dotarł do półfinału Champions League, ale tylko raz przeszedł dalej. W 2020 przegrał potem z Bayernem. – Piłka nożna to nie jest uczciwy sport. Nie daje nagród i nie zawsze sprawia, że wygrywa lepszy – powiedział trener paryżan Luis Enrique, podkreślając swoje rozczarowanie i gratulując Dortmundowi. Suchej nitki na zespole ze stolicy Francji nie zostawiły tamtejsze media. Nie mogło zabraknąć sugestii, że Kylian Mbappe po swój pierwszy tryumf w LM najpewniej będzie musiał udać się do Realu Madryt.

Piotr Tubacki