Dziennikarska brać często ma pod górkę. Fot. Michał Zichlarz 


WIDZIANE Z NIEMIEC

Michał Zichlarz z Gelsenkirchen

Organizacyjne niedociągnięcia

To nie tylko moja opinia, ale wielu innych przedstawicieli mediów, także zagranicznych, którzy w ogromnej liczbie akredytowali się na 17. mistrzostwa Europy w Niemczech. Nie ma może organizacyjnej katastrofy, ale jest sporo niedociągnięć. Tego akurat za zachodnią granicą raczej się nie spodziewaliśmy. Przyzwyczailiśmy się do tego, że w kraju za Odrą wszystko funkcjonuje jak trzeba, że jest zorganizowane i przygotowane w najdrobniejszym szczególe. Owszem, organizatorem imprezy jest UEFA, ale to Niemcy jako gospodarze są na świeczniku.

Już na początku my, polscy dziennikarze, mieliśmy problemy z odbiorem akredytacji. Chodziło o… drugie imię w dokumentach tożsamości. W uefowskich systemach nie było uwzględnione, a z racji bezpieczeństwa wszystkiemu skrupulatnie się przyglądano, także naszym danym. To był jednak wstęp.

Potem wszystko się jakoś rozkręciło, ale nie na dobre. Przez kilkanaście dni pobytu w Gelsenkirchen ani razu nie zostałem wpuszczony do usytuowanego obok Veltins Arena biura prasowego. Albo było zamknięte, albo coś się nie zgadzało i system przy kontroli akredytacji wyświetlał czerwony kolor, który oznacza brak wstępu. Niby drobnostka, ale jednak nie - kiedy się pracuje.

Do wysokich cen w biurach prasowych można być przyzwyczajonym. Turniej w Niemczech, po kilku mistrzostwach świata, Pucharach Narodów Afryki, Euro czy Pucharze Konfederacji też w Niemczech w 2005, jest dla mnie dziewiątą dużą imprezą. W Katarze jabłko kosztowało i 20 złotych. Tutaj nie jest taniej. Mały talerz zupy 8 euro, danie główne 14 euro. Kawa czy cola po 4 euro. Lepiej więc stołować się poza prasowymi centrami. Tak zresztą robię.

Co do jedzenia i picia, to przy okazji zmiany pogody i przejścia z deszczu w upalne lato, w biurach prasowych brakuje butelek z wodą. Ale to już szczegół, kto by sobie tym zawracał głowę? Przypomina mi się przy okazji pobytu w Niemczech to, co było w Katarze podczas MŚ niewiele ponad 1,5 roku temu. Tam po krótkim zamieszaniu na początku wszystko hulało jak należy, ale część dziennikarzy, w dużej mierze ze wskazaniem na naszego zachodniego sąsiada, szukała dziury w cały i „waliła” w organizatora mundialu jak w bęben. Jak teraz wyglądają wielkie Niemcy przy malutkim Katarze? Mizernie. Mogliby się od kraju położonego na Półwyspie Arabskim jednak wiele nauczyć.

Inny obrazek: mecz Hiszpania – Albania w Deusseldorfie na zakończenie zmagań w grupie B. W pewnej chwili z trybun na boisko wbiega Albańczyk. Goni go kilku stewardów. Jest jednak szybki, więc nie potrafią go złapać. W końcu jednak im się udaje. To nie był pierwszy taki wypadek, bo wcześniej kibice nagminnie wbiegali na murawę podczas starcia Portugalczyków z Czechami, wszystko po to, żeby znaleźć się blisko Ronaldo. Dopóki nic się poważnego nie dzieje, to w porządku, gorzej jeśli dojdzie do rzeczywiście niebezpiecznej sytuacji… Teraz przed nami mecze w 1/8 finału i zobaczymy, jak to będzie wyglądało. Oby było spokojnie i bez pozaboiskowych emocji, także dla licznych w Niemczech żurnalistów.