Sport

Wiara nadzieją na przyszłość?

Niektórzy sportowcy wykonują znak krzyża przed zawodami. Czy to pomaga? Nie! Ale też nie przeszkadza. Świadczy jedynie o tym, że w szkole mieli więcej lekcji religii niż lekcji WF-u.

Jest 9.45 siedzę w ławce i czekam na dzwonek na pierwszą lekcję. Włosy mi jeszcze schną, jestem zmęczony, ale zadowolony. Po klasie rozchodzi się rumor. Każdy opowiada o swoim treningu, co się udało, a nad czym jeszcze trzeba popracować. Mamy to szczęście, bo w klasie każdy uprawia jakąś dyscyplinę sportową. Uwolnione o poranku endorfiny pozwalają nam zapomnieć, że dzień rozpoczął się o szóstej rano. Trening na korcie co prawda o 7.30, ale jeszcze było trzeba dojechać. Mój plan treningowy rozłożyliśmy z trenerem na rok szkolny, choć po małe sukcesy chcę sięgać co tydzień, a nawet codziennie, czyli na każdym treningu. Ktoś mnie właśnie zapytał, czy codzienne treningi przed lekcjami nie są męczące i czy siedzenie do późna w szkole to nie za wielka cena, którą płacę za miłość do sportu. Gdy chciałem odpowiedzieć, rozległ się dzwonek. Czas na matematykę? Niestety, to budzik, który mnie obudził.

Dziś poniedziałek, w wielu szkołach lekcje zaczną się od religii. Uczniowie nauczą się wierzyć. Uwierzą, że zostaną najlepszymi sportowcami na świecie. Wierzą? Więc AMEN.

Wiara podobno czyni cuda, choć one na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu omijały nas szerokim łukiem. Osobiście wyznaję zasadę, iż szczęście sprzyja lepszym. Więc aby go mieć, trzeba trenować. Dla przykładu przypomnę pannę Swobodę, która uwierzyła, że wystarczy pazury pomalować w kolorze bieżni, a się uda. Nie udało. Obecnie pani Ewa, o kilka kilogramów lżejsza, postanowiła wrócić do swoich najlepszych czasów, za co trzymam kciuki. Lecz jestem pewien, że ta przemiana jest efektem treningów, a nie modlitwy.

Ten cudowny sen, który w oczywisty sposób szereguje wartości, jakimi młody człowiek powinien się kierować, to nic nowego. Przed rokiem 1989 ubiegłego stulecia co prawda tylko w klasach sportowych funkcjonował. Bo przecież wszystko, co przed tą datą było publicznie uznawane jest za złe, to jednak z moich ław szkolnych wyrośli kadrowicze - Michał Probierz w piłce nożnej czy Jakub Pagos w piłce ręcznej.

Jak wielkim sukcesem byłoby, gdyby ministrowie edukacji narodowej i sportu pozwolili dzieciom i młodzieży fizycznie się rozwijać. Jednym o 7.30 na korcie tenisowym, innym w hali gimnastycznej, na stadionie lekkoatletycznym, w ringu, na lodowisku, na polu golfowym, na boisku piłkarskim, na parkiecie koszykarskim czy nawet w szybowcu. Od godziny dziesiątej już wspólny angielski, matematyka i historia. Wybór nieprzypadkowy. Angielski pomaga porozumieć się ze światem, matematyka policzyć pieniądze, a historia uczy na cudzych błędach. Reszta przedmiotów również ważna. Tylko ta religia…

Postanowienia konkordatu miały pozwolić zainteresowanym na edukację religijną w szkole. Tymczasem jedynie zapewniły świadczenia emerytalne księżom, a ambitnej młodzieży skomplikowały grafik. Dzisiejszy sport wyczynowy dzieciaków właściwie w całości finansowany jest z kieszeni rodziców, a jak odniosą sukces, to i szkoła się chętnie nim pochwali.

Czy religia mi przeszkadza? Nie! Jeśli jest w kościele. To miejsce świetnie zweryfikuje zainteresowanie młodzieży chodzeniem po wodzie. Szkoła natomiast ma rozwijać intelektualnie i fizycznie kolejne pokolenia. Ma uczyć walki do ostatniego tchu, bez nastawiania drugiego policzka. Jeśli lekcje nadal zaczynać się będą od religii, następnie będzie matematyka, a z wychowania fizycznego będziemy zwalniać z byle powodu, to nie dziwmy się, że nasi piłkarze wierzą, iż jak podzielą premie przed przegranym meczem, to wszyscy im miłosiernie wybaczą.

Jeśli chcemy jako naród wygrywać, to dajmy sobie szansę i pozwólmy młodzieży trenować od rana, codziennie, wybraną dyscyplinę, w ich klubach i to zanim rozpoczną lekcje.

Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, ale nie zapomnij też, Boże, o igrzyskach!

Bad Man